Wojciech Lasek: - Ciągle czekam na Collinsa

fot. Paweł Stauffer
- W przypadku wielkich gwiazd pieniądze nie są najważniejsze. Oni po prostu muszą chcieć tu przyjechać - mówi Lasek
- W przypadku wielkich gwiazd pieniądze nie są najważniejsze. Oni po prostu muszą chcieć tu przyjechać - mówi Lasek fot. Paweł Stauffer
Rozmowa z Wojciechem Laskiem, dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Perkusyjnego w Opolu

- Nie udało się zaprosić Phila Collinsa...
- Collinsa nie będzie, ale jest za to Chester Thompson, perkusista Genesis. Miał być już dwa lata temu i w ubiegłym roku. On był w tym czasie na trasie z Genesis, pojawiła się okazja, że pomiędzy koncertami zawita do nas. Ale trasa się rozrosła i jednak się nie udało.

- A Collins?
- Cały czas grzecznie dziękuje za zaproszenie. Nie ukrywam, że ściągniecie Thompsona może pomóc nam w ściągnięciu Phila. Pieniędzmi go nie kupimy, więc może kolega przekona go, że jednak warto.

- Mimo gwiazd zainteresowanie mediów festiwalem jest raczej nikłe...
- I tak jest lepiej niż kiedyś. Czasem ktoś sobie o nas przypomni, nagle ktoś się obudzi. Oczywiście najlepiej byłoby, żeby jakiś wypadek się zdarzył, ktoś się pociął (śmiech). Oczywiście Ringo Starr czy Phil Collins wywołałby podniecenie. Rządzi tu chyba nadal zasada "cudze chwalicie, swego nie znacie".

- Jaki jest klucz w doborze gości?
- Zapraszamy ludzi, których po prostu chcemy zaprosić. Potem jest kwestia terminów. Na koniec są pieniądze. Ale w przypadku największych gwiazd to nie one są najważniejsze, liczą się chęci. Wielcy pieniędzy mają dosyć - przyjechać do Polski musi się im zwyczajnie chcieć.
- Ale gwiazd w tym roku znowu będzie sporo…
- Jedną z nich jest Rud Morgenstein, najlepszy perkusista rocka progresywnego. Carmine Appice, który był u nas wcześniej, doniósł mi, że Rud pytał go o naszą imprezę. Appice dobrze nas zareklamował, przekonał Ruda, że nasz festiwal to nie jest żadna "ściema". Taki mniej więcej jest mechanizm sprowadzania gwiazd. Jedni polecają nas drugim.

- Obwozicie gości po okolicy, karmicie, wielu z nich wspomina pobyt w Opolu bardzo miło.
- Chodzi nie tylko o atmosferę. W ubiegłym roku dowiedziałem się nieoficjalnie, że Pat i Trey (Mastelotto i Gunn) przyszli na próbę i - mimo amerykańskich wtyczek - po 15 minutach wszystkie urządzenia, jakie ze sobą przywieźli, działały. Dla nas to oczywistość, ale oni byli pozytywnie zaskoczeni.

Ważne

Ważne

XVII Międzynarodowy Festiwal Perkusyjny rozpocznie się w Opolu 2 października.

- Jest jeszcze klimat koncertów. Wielu ich uczestników było zaskoczonych, szczególnie warsztatami.
- Opolska publiczność potrafi na koncercie stworzyć niepowtarzalny klimat, tu nie wieje nudą. Appice, zapytany w ubiegłym roku, jak się grało, powiedział, że poczuł chemię, energię od publiczności i oddał ją po prostu publiczności. Na Zachodzie takie imprezy są organizowane w zasadzie tylko dla ludzi, którzy się na tym znają. U nas nastawiamy się na przeciętnego widza. Jest więź, która nigdy nie powstanie na koncercie stadionowym. Chyba dzięki temu mamy wypełnione sale.

- W tym roku oprócz warsztatów perkusyjnych i basowych będą również pianistyczne.
- Poprowadzi jest Jordan Rudess, który jest pianistą klasycznym, choć żyje z rocka i popu. My staramy się stosować tę samą zasadę. Myślę, że on pokaże, jak doskonale łączyć różne gatunki muzyczne.

- Gdyby miał pan zareklamować tegorocznych gości festiwalu, to kogo by pan wymienił?
- Na pierwszy plan do wczoraj wysuwał się Terry Bozzio, znany z grania z Frankiem Zappą; jest gwiazdą dużo większą niż Thompson z Genesis. To jest ktoś, kto wymyślił specyficzny sposób gry na perkusji. Na nim wzorowało się i nadal wzoruje wielu najlepszych perkusistów na świecie. Rzecz w tym, że właśnie dostaliśmy informację, że musi poddać się poważnej operacji i odwołuje wszystkie koncerty. Prawdziwą gratką będzie na pewno występ Johnny'ego Rabba - człowieka uznawanego za najszybszego perkusistę świata - czy Terri Lyne Carrington, która grała m.in. z Carlosem Santaną czy Stevie Wonderem.

- Festiwal staje się coraz mniej perkusyjny...
- Trzeba jasno powiedzieć, że nasz festiwal nigdy do końca takim nie był. Tegoroczne wydanie jest najprawdopodobniej ostatnią imprezą z perkusją w tytule. W przyszłym roku będziemy już po prostu festiwalem muzycznym - unikniemy tym sposobem szufladkowania.

- Ale ludzie lubią szufladkować!
- Ja jestem za dzieleniem zespołów na zasadzie dobry - zły. Fan muzyki współczesnej z pewnością doceni dobre wykonanie muzyki klasycznej. Dzisiaj nasze zadanie polega raczej na prezentowaniu ludziom innej muzyki. Innej od tej, którą serwują nam stacje radiowe, gdzie jedynym powodem jej puszczania są słupki słuchalności.

- Tegoroczne jam sessions po koncertach to coś nowego. Jak będzie to wyglądać?
- Co roku było coś takiego, ale w mniejszym wymiarze. Jam sessions będą się odbywać w Szarej Willi. Wszyscy artyści zapowiedzieli swój udział.

- Kto jest jeszcze na pana liście perkusistów, których trzeba zaprosić?
- Jest ich wielu. Mark Portnoy z Dream Theater, Neil Peart z Rush, Roger Taylor z Queen… Chciałbym też spotkać się z Nickiem Masonem z Pink Floyd. Gdyby przyjechał, na pewno by zagrał. Trzeba byłoby mu stworzyć odpowiedni zespół.

- Kiedy będzie ostatni festiwal?
- Po tym, jak przyjedzie Collins. Ale na poważnie mój przypadek to syndrom ćmy, która przypala się od lampy i znowu wraca. Festiwal działa jak narkotyk. Czasem kogoś słucham i myślę, że chciałbym go u siebie. I to jest chore, bo w trakcie organizacji jednego festiwalu już myślę o następnym. Ale dzięki temu już teraz mamy dogadaną gwiazdę na przyszły rok. I to będzie naprawdę duży zespół - może nie Genesis, ale o porównywalnym statusie. I to jest wspaniałe, że w Opolu będziemy mieli taki koncert. Nie na Stadionie Śląskim, nie w Warszawie, ale u nas, w Opolu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska