Wojewoda opolski o powodzi: - Dostaliśmy kilka strzałów w plecy

Bogusław Mrukot
Bogusław Mrukot
- Popełniliśmy błąd cywilizacyjny, wprowadzając zabudowę do koryt rzek. Zacisnęliśmy je ponad rozsądek, żeby uzyskać dobre tereny budowlane - mówi Ryszard Wilczyński, wojewoda opolski.

- Czy dzwonili do pana Opolanie z pretensjami, że podczas tej powodzi państwo się nie sprawdziło?
- Nie.

- A pana zdaniem sprawdziło się?
- Powiem tak: struktury, te formalne, które są powołane do tego, żeby zajmować się interesem publicznym i bezpieczeństwem, wypełniły swoją rolę. To lepsze pojęcie niż "sprawdziły się", bo ono może być różnie wykalibrowane. Dla jednego to, że udało się zasadniczo zmieścić powódź w wałach, oznacza, że się sprawdziły. A dla tego, który ma wodę w domu - że nie.

- Nic nie można było zrobić lepiej?
- Uważam, że udało się zapewnić bezpieczeństwo Opolanom w skali maksymalnej w odniesieniu do wielkości tej powodzi. Mam tylko zastrzeżenia do pracy zbiornika w Turawie. Wyjaśnienia wymaga też wtórne zalanie Koźla z 20 na 21 maja.

- Zbiornik w Turawie nie był przygotowany na powódź?
- W stosunku do fali, jaka się wytworzyła na Małej Panwi, zbiornik miał za małą rezerwę powodziową.

- Czy to oznacza, że gdyby w Turawie było mniej wody, nie zalałoby niektórych miejscowości?
- Nie, przy tej wielkości fali odrzańskiej Czarnowąsy u zbiegu Małej Panwi i Odry nie miały żadnych szans. Również trzeba wiedzieć, że na Panwi wystąpiła powódź tysiąclecia. Zbiornik redukując falę o ponad połowę, uratował wszystkie miejscowości poniżej. Odrą płynęło 2000 metrów sześciennych wody na sekundę. Gdyby zrzut z Turawy przy większej rezerwie powodziowej nie przekroczył 50 metrów sześciennych, to zdjęłoby to 2 procent masy wody. To przełożyłoby się na kilka centymetrów. Sytuacja u zbiegu Małej Panwi i Odry nie zmieniłaby się niemal wcale, ale w układzie naczyń połączonych miałaby już pewne znaczenie dla wysokości Odry poniżej ujścia tej rzeki.

- Największe znaczenie miał zły stan wałów lub ich brak, choć od poprzedniej powodzi minęło już 13 lat.
- Nie ma takiego kraju, który by miał stuprocentową ochronę przeciwpowodziową, bo nikogo na to nie stać. A u nas priorytety społeczne są tak ustawione, że gospodarka wodna znajduje się w polu widzenia raz na kilka, kilkanaście lat…

… - kiedy coś wyleje.
- Tak, powstają programy inwestycji w zabezpieczenia, ale potem szybko wracamy do codzienności, czyli do płac budżetówki, emerytur i pieniędzy na ochronę zdrowia, zasiłki, budowę dróg itd., itd. One są wówczas ważniejsze. Ale po powodzi w 1997 roku za duże pieniądze udało się nam przebudować newralgiczne miejsca, czyli Kędzierzyn-Koźle i Opole oraz odbudować wszystkie wały. W ciągu wałów wzdłuż Odry zostały jednak miejsca, gdzie są one zbyt stare, za niskie lub ich w ogóle nie ma, jak w Cisku. Stary wał w Metalchemie musi być przebudowany, bo cieknie jak durszlak.
- To jednak nie wszędzie wystarczyło.
- Woda w Koźlu nie wyszła z koryta, dostała się od strony budowanej obwodnicy, a potem z niezabezpieczonego przepustu. Przez Opole fala przeszła, tworząc zalew w niezabezpieczonej części miasta w rejonie obwodnicy. Wały w rejonie Żelaznej czy Półwsi były za niskie. Te miejsca z definicji nie miały szans.

- Czyli dopóki nie będzie porządnych wałów wzdłuż całej Odry, przy każdych większych deszczach i wezbraniach jesteśmy zdani na anomalie pogody.

- To nie tylko problem wałów. Popełniliśmy błąd cywilizacyjny, wprowadzając zabudowę do koryt rzek. Zacisnęliśmy je ponad rozsądek, żeby uzyskać dobre tereny budowlane.

- Bo tu też powódź z 1997 r. niczego nikogo nie nauczyła, ludzie wciąż dostają zgodę na budowę na terenach zalewowych.
- Nie wiem, czy tak się działo na Opolszczyźnie, natomiast w kraju widać, że domy stoją w miejscach, w których ewidentnie nie powinno ich być. Za gospodarkę przestrzenną odpowiadają samorządy. Niektóre działały na zamówienie: inwestorów, mieszkańców, tych, którzy chcieli sprzedać działki i tych, którzy chcieli kupić.

- Kluczowy jest zbiornik w Raciborzu. Gdyby był, nie doszłoby do powodzi.
- Przy tej objętości i długości fali redukcja też nie byłaby wystarczająca. Niemniej trzeba zmienić prawo, żeby umożliwić jego budowę. Nie może być tak, że jedna wioska blokuje strategiczną inwestycję na całe lata. Prawa jednych nie mogą ograniczać prawa do bezpieczeństwa innych. Być może okaże się też, że będziemy musieli odzyskiwać niektóre tereny zalewowe pod poldery, co oznacza przeniesienie mieszkających tam ludzi…

- Nic już nie pomoże w przypadku obwodnicy północnej w Opolu. Ale ktoś przecież wydał zgodę na jej budowę na terenie polderu.
- Obwodnica północna jest źle zbudowana nie tylko z tego względu. To, że wykonano ją bez rond na skrzyżowaniach z innymi drogami, to też aberracja. Ale można powiedzieć, że był taki czas, kiedy budowano na skróty. Zgniły kompromis, polegający na chęci zbudowania obwodnicy za ograniczone pieniądze. Być może w ogóle by jej nie było, gdyby w grę wchodziła estakada na słupach nad trasą zalewową Odry.

- A jaką rolę odegrały sprzeczne i nietrafione prognozy oraz błędy w pomiarach?
- Przez cały czas przebiegu akcji powodziowej sami, w centrum zarządzania kryzysowego, ustalaliśmy parametry fali na podstawie doświadczeń z powodzi 1997 r. W wielu momentach byliśmy lepsi od IMGW. Dlatego mając prognozy z IMGW o 7-metrowej fali, mówiliśmy samorządom: przygotujcie się na 8 metrów i więcej. I tak się stało. Krapkowice nas posłuchały i przygotowały się na więcej. Choć element prognoz, ze względu na prawidłową ocenę sytuacji ze strony Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego, nie miał w tej powodzi negatywnego znaczenia, ewidentnie wymaga poprawienia. Służby czeskie są o niebo lepsze. My na ich danych się opieraliśmy, i wiedzy, jak przebiegała fala trzynaście lat temu.

- Jednak nie dało się uniknąć wielu dramatów.
- Ja oceniam to tak: nigdy nic nie działa idealnie, ale gdyby działało, to może udałoby się ograniczyć skutki tej powodzi o jakieś pięć, dziesięć procent. Dostaliśmy kilka niespodziewanych "strzałów w plecy". Np. nagle okazuje się w Koźlu, że nie jest tam zamknięty jakiś potężny przepust pod drogą. Szereg zalań lokalnych wzięło się stąd, że nikt nie miał świadomości zaskakujących zagrożeń. Jednak w żadnym miejscu to nie był nokaut, jak 13 lat temu. Teraz, jeśli gdzieś kapitulowano na wale, to - po wyczerpaniu wszystkich możliwości - "planowo" kapitulowano. Nikt nie zginął, nie utopiło się żadne zwierzę gospodarskie, ewakuacja była wszędzie na czas i sprawna.

- Na koniec taka dygresja: ludzie związani z gospodarką wodną mówią, że uniknęlibyśmy wielu zaniedbań i opóźnień, gdyby sprawą zabezpieczeń przeciwpowodziowych zajmowała się jedna instytucja, a nie kilka.
- A to już temat na inną, o wiele dłuższą rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska