Wojna w Afganistanie. Wojna z minami

archiwum prywatne
Ajdik, czyli mina-pułapka, może być wszędzie: zakopana w drodze, na poboczu, ukryta w skałach, porzuconych beczkach czy innym przydrożnym szmelcu. I to, że nasze wojska mimo wszystko funkcjonują w Afganistanie, to w znacznej mierze zasługa saperów, którzy większość ukrytych ajdików odnajdują.
Ajdik, czyli mina-pułapka, może być wszędzie: zakopana w drodze, na poboczu, ukryta w skałach, porzuconych beczkach czy innym przydrożnym szmelcu. I to, że nasze wojska mimo wszystko funkcjonują w Afganistanie, to w znacznej mierze zasługa saperów, którzy większość ukrytych ajdików odnajdują. archiwum prywatne
Pracę saperów w Afganistanie żołnierze podsumowują dwoma krótkimi zdaniami: - Robią robotę. I mają... Tu pojawia się słowo niecenzuralne.

Dzięki ich pracy wojska koalicyjne w ogóle mogą tam funkcjonować. Bo trzeba zacząć od tego, że jest to wojna w dużym stopniu minowa - mówi Marcin Ogdowski, dziennikarz, autor bloga zAfganistanu.pl, który od lat jeździ na misje i relacjonuje poczynania polskich żołnierzy.

Od czasów radzieckiej interwencji trwającej od 1979 do 1989 roku min w Afganistanie nigdy nie brakowało. Kiedy więc dziesięć lat temu pierwsi brzescy saperzy polecieli pod Kabul, ich zadanie polegało na rozminowywaniu terenów zajętych na główną bazę wojsk koalicyjnych w Bagram.

- Dziś w ogóle nie wykonujemy pracy na tradycyjnym polu minowym - mówi kapitan Marcin Czubat, dowódca grupy inżynieryjnej Zgrupowania Bojowego Alfa z IX zmiany polskiego kontyngentu. - Skupiamy się na zabez- pieczaniu patroli pod względem inżynieryjnym. Żaden z nich nie wyjedzie poza bazę, jeśli w składzie nie będzie sekcji rozminowania.

Saperzy musieli więc przesiąść się do rosomaków i stali się cichymi bohaterami tej wojny. Wojny, która dziś kręci się głównie wokół jednego słowa: ajdik.

Ajdik to spolszczona forma skrótowca aj-i-di pochodzącego z kolei od angielskiego IED - Improvised Explosive Device (improwizowany ładunek wybuchowy). Najprościej mówiąc: mina-pułapka domowej roboty. Taki ładunek wybuchowy może mieć kilkanaście, kilkadziesiąt, a nawet - jak pokazuje doświadczenie polskich patroli - ponad 100 kg.

Jeśli wybuchnie pod wozem opancerzonym typu rosomak - może zranić, ale i zabić jadących w nim żołnierzy. Gdy zostanie odpalony w pobliżu nieosłoniętego pancerzem sapera - żołnierz nie ma szans.

Taki los spotkał 18 sierpnia starszego szeregowego Szymona Sitarczuka. Jego patrol zatrzymał się w pobliżu podejrzanego miejsca, a brzeski saper miał sprawdzić pobocze. Nie zdążył.

W swoim ostatnim wywiadzie udzielonym dziennikarce Radia Zachód mówił: - Saperzy zawsze na pierwszej linii, zawsze z przodu i jeżeli coś się dzieje, jeśli jest coś podejrzanego, to działamy pierwsi. Dlatego nie ma co ukrywać, są nam tu wszyscy wdzięczni i szanują naszą pracę.

- Talibowie też dobrze wiedzą, jak ważną rolę pełnią saperzy. I dlatego po prostu na nich polują - mówi Marcin Ogdowski. - Najczęściej stosując pułapki typu: jeden ładunek wybuchowy łatwy do odkrycia, założony na "podpuchę", a drugi znakomicie zamaskowany i przygotowany do zdetonowania w momencie, gdy saper zabiera się do pracy.

Ajdiki, śpiochy i inne...
Pierwsze ajdiki były naciskowe - działały w momencie, gdy najechał na nie pojazd. Potem rebelianci zaczęli modyfikować swoje techniki ataku.

- Dziś najczęściej mamy do czynienia z IED inicjowanymi naciskowo za pomocą tzw. deski afgańskiej oraz z ładunkami odpalanymi przewodowo przez tzw. triggermana, który obserwuje wojska i odpala ładunek za pomocą bardzo cienkiego, ukrytego w ziemi i trudnego do wykrycia przewodu - mówi kapitan Czubat.

Ajdiki mogą być wszędzie: zakopane w drodze, na poboczu, ukryte w skałach, porzuconych beczkach czy innym przydrożnym szmelcu. Dokładne sprawdzenie terenu przez sapera oznacza tyle, że w danym momencie jest czysty. Jutro w tym samym miejscu może czekać mina zakopana nocą przez rebelianta. Mina, która wybuchnie dokładnie w momencie, kiedy będą tędy przejeżdżać polscy "misjonarze" w rosomakach.

Inne miny mogą leżeć tygodniami, przygotowane na odpowiedni moment. To tzw. śpiochy, do których - gdy nadejdzie dogodna pora - rebelianci podczepiają przewód i ciągną go kilkaset metrów do swojej kryjówki.

Pojawiają się też miny-pułapki odpalane przy użyciu radia, a nawet telefonów komórkowych. Temu koalicjanci przeciwstawiają specjalne zagłuszacze sygnału, więc rebelianci stosują system mieszany - drut pociągnięty od ładunku wystaje z ziemi, jak antena, kilkaset metrów od drogi. Tam, gdzie sygnał zagłuszarki już nie dociera.

Liczby nie kłamią
Najsmutniejsze dla saperów są statystyki.
- Z 29 wszystkich zabitych polskich żołnierzy, 20 poległo od IED - w większości w wybuchu miny pod wozem, choć w dwóch przypadkach byli to saperzy, którzy zginęli podczas pracy. Oprócz Szymona Sitarczuka wcześniej w podobny sposób poległ Paweł Stypuła - wylicza Ogdowski, który jesienią wyda książkę "zAfganistanu.pl - Alfabet polskiej misji".

Reporter wylicza dalej: - 10 z 29 z poległych żołnierzy - czyli więcej niż co trzeci - to saperzy, których przecież na misji jest niewielu i na pewno nie stanowią jednej trzeciej kontyngentu. W typowym patrolu na trzydziestu kilku żołnierzy jest jeden-dwóch saperów.

Skąd więc tyle ofiar w tej specjalizacji?
- Problem w tym, że oni zawsze muszą jeździć w pierwszym pojeździe konwoju, czyli w tym, który jest najbardziej narażony na wybuch miny-pułapki - tłumaczy Ogdowski.
Saperzy jeżdżą z przodu, bo za każdym razem, gdy patrol dojeżdża do niebezpiecznego miejsca, muszą sprawdzić, czy na żołnierzy nie czeka pułapka. A takich miejsc nie brakuje. To m.in. wszystkie tzw. przepusty, czyli np. zwężenia drogi, przejazdy przez mostki. Słowem, te miejsca, których konwój nie jest w stanie ominąć, więc można podejrzewać, że rebelianci ukryli tam minę.

Mój Afganistan: blog Magdy Pilor

- Dlatego patrole trwają koszmarnie długo - przejechanie 20-30 kilometrów zajmuje kilka, a nierzadko kilkanaście godzin - tłumaczy reporter wojenny.

Dodatkowym problemem są procedury unieszkodliwiania IED. Mogą to robić wyłącznie amerykańskie patrole rozminowania (EOD), które przygotowują ładunek do kontrolowanej detonacji. Każde wezwanie EOD oznacza konieczność zabezpieczenia terenu i czekania. Efekt bywa taki, że nadchodzi noc i patrol musi zakładać przejściowe bazy, w których przeczekuje do rana.

Robotów nie ma
Najtrudniejszym momentem w pracy każdego sapera w Afganistanie jest sprawdzanie terenu. Jak to wygląda w praktyce?

Widząc podejrzane miejsca, dowódca zatrzymuje kolumnę. Żołnierze wychodzą z pojazdów i rozstawiają się wokół, zabezpieczając patrol przed ewentualnym ostrzałem. Wtedy do pracy przystępuje saper.

Każdy z nas widział jakiś film, na którym policyjni pirotechnicy, w napięciu, ze spoconym czołem, rozbrajają bombę. To niewinna zabawa w porównaniu z tym, co nasi saperzy robią w Afganistanie.

Na patrolu nie mają nowoczesnych zdalnie sterowanych robotów czy saperskiego "munduru" tak często prezentowanego podczas saperskich pokazów w kraju. W warunkach bojowych taki sprzęt jest po prostu niepraktyczny. Saperowi pozostaje nóż, który pod odpowiednim kątem wbija w grunt, szukając ukrytej miny. Po jego stronie jest też doświadczenie, znajomość taktyki talibów i saperska intuicja.
- Ale musi też wykonywać swoje zadanie tak, jakby robił je pierwszy raz. W tej pracy odpada rutyna! Saper postępuje tak, jakby codziennie zaczynał od nowa - przypomina Czubat.

I mimo to każdy z żołnierzy w tym fachu zdaje sobie sprawę, że to może nie wystarczyć, jeśli kilkaset metrów dalej czyha talib z dwoma kabelkami w rękach, a kolejny rebeliant celuje z karabinu lub granatnika.
- Dlatego w tym momencie każda cząstka patrolu musi ze sobą współgrać i mieć do siebie pełne zaufanie - opowiada kapitan Czubat. - Pracujący saper musi się w 100 procentach skupić na wykonaniu zadania. Wyłączyć się i nie myśleć o niczym innym. I musi mieć pewność, że to, co się dzieje dookoła niego, jest w pełni zabezpieczone przez żołnierzy z kompanii.

Jak podkreśla Czubat, rebelianci często ostrzeliwują patrole, a równie często stosują tzw. complex attack, czyli atak z użyciem IED z jednoczesnym ostrzałem.

- Talibowie są mobilni, szybko się uczą i zmieniają taktykę. Warto przypomnieć, że IED wybuchają pod naszymi wozami bardzo często, nie tylko wtedy, kiedy słyszymy w kraju o zabitych lub rannych polskich żołnierzach - przypomina Ogdowski. - Ale to, że nasze wojska mimo wszystko tam funkcjonują, to w znacznej mierze zasługa saperów, którzy, na szczęście, większość ukrytych ajdików odnajdują.
- Mówi się, że saper myli się tylko raz. To nieprawda. Ty się nie pomyliłeś. Wykonywałeś swoje zadania nienagannie - pożegnał Szymona Sitarczuka dowódca PKW Afganistan - gen. brygady Sławomir Wojciechowski.

Szymonowi zabrakło tylko szczęścia.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska