Wojsko Polskie. Nie damy rady się obronić

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Dr Grzegorz Kwaśniak (46 lat) - emerytowany oficer Wojska Polskiego, do 2009 roku członek Sztabu Generalnego, w latach 2009-2010 pracownik Akademii Obrony Narodowej. Obecnie zastępca dyrektora Instytutu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nysie.
Dr Grzegorz Kwaśniak (46 lat) - emerytowany oficer Wojska Polskiego, do 2009 roku członek Sztabu Generalnego, w latach 2009-2010 pracownik Akademii Obrony Narodowej. Obecnie zastępca dyrektora Instytutu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nysie. Krzysztof Strauchmann
Rozmowa z ppłk. rezerwy Grzegorzem Kwaśniakiem, doktorem nauk wojskowych.

- Załóżmy zupełnie hipotetycznie, że któryś z sąsiadów atakuje Polskę. Jesteśmy w stanie się obronić?
- Może dalibyśmy sobie radę z Czechami albo ze Słowacją. Poza tym Polska nie jest dziś w stanie się sama obronić. O Niemcach nie mówię, bo to nasi oficjalni sojusznicy, choć nikt nie wie, jaka będzie przyszłość. Na pewno nie dalibyśmy sobie rady z Rosją, Białorusią czy Ukrainą. Nasza wschodnia granica ma około 1,2 tys. kilometra długości, a stan liczebny naszych wojsk lądowych to 14 brygad. Jesteśmy więc w stanie obronić około 10-15 procent całkowitej długości naszej wschodniej granicy. I to w optymistycznym wariancie. Najważniejszym zagrożeniem dla Polski w ciągu najbliższych kilkunastu lat może być Rosja. Jest już na to bardzo późno, ale powinniśmy się zacząć przygotowywać do militarnego konfliktu z Rosją, żeby za kilka lat osiągnąć jakąkolwiek zdolność do obrony.

- Jakie są przyczyny takiego złego stanu?
- Przyczyn jest kilka, ale paradoksalnie największą jest nasze członkostwo w NATO. Nasze elity i za nimi część społeczeństwa uznała, że skoro już jesteśmy w Sojuszu Północnoatlantyckim, to w zasadzie nic nam już nie grozi, bo Sojusz nas obroni. Nastąpił zanik instynktu samozachowawczego, który jest normalną częścią socjologii, psychologii społecznej. Nie myślimy o naszym bezpieczeństwie. Skupiamy się na naszym członkostwie w NATO, na misjach zagranicznych, zaniedbując zdolności do obrony własnego kraju, co jest zresztą niezgodne z konstytucją.

- Ale przecież jesteśmy w NATO, które daje nam gwarancję bezpieczeństwa!
- Koncepcja prowadzania przez nasze siły zbrojne strategicznej operacji obronnej jest dokumentem tajnym, ale analizując dokumenty jawne, można dojść do wniosku, że przyjęto tam założenie, iż w razie zagrożenia militarnego Polski sojusznicy z NATO udzielą nam natychmiastowej pomocy militarnej. Przyjęto, że sojusznicze siły wsparcia przybędą do Polski z pomocą w ciągu 2 tygodni, tymczasem w tym czasie przeciwnik zajmie już 2/3 powierzchni kraju. 14 dni to bardzo optymistyczny termin. W praktyce może to potrwać co najmniej 4-5 tygodni. Samo założenie jest zresztą błędne, bowiem artykuł 5. Traktatu Północnoatlantyckiego nie gwarantuje nam udzielenia wsparcia automatycznie. Daje jedynie bliżej niesprecyzowane obietnice pomocy, w takiej formie, jaką każdy członek Sojuszu uzna za stosowną. Nie mamy żadnej gwarancji, że istnieją gotowe plany obrony Polski przez sojusznicze siły wsparcia. Doniesienia medialne w tej sprawie są sprzeczne, a wypowiedzi polityków, w tym ministra obrony narodowej - wymijające.

- Czyli nasza armia jest za mała do skutecznej obrony?
- Wprowadzona w 2009 roku profesjonalizacja armii i zlikwidowanie powszechnego poboru spowodowały z dnia na dzień zwolnienie kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy poborowych. Zabrakło natomiast pieniędzy na zatrudnienie takiej samej liczby żołnierzy zawodowych. Z miesiąca na miesiąc okazało się, że na dwóch oficerów i podoficerów przypada u nas jeden szeregowy, czyli zwykły wykonawca rozkazów. To całkowicie sprzeczne z zasadami zarządzania. Według teorii zarządzania jeden kierownik powinien przypadać na 5-6 wykonawców. U nas w armii jest odwrotnie. Żadna organizacja przy takich proporcjach nie może sprawnie działać. Proszę sobie wyobrazić plac budowy, gdzie na dwóch kierowników przypada jeden murarz. Nie ma pieniędzy na zatrudnienie kilkudziesięciu tysięcy szeregowych albo na zwolnienie kilkunastu tysięcy oficerów na emeryturę. W efekcie nasze siły zbrojne nie są zdolne do działania. Brakuje kilkadziesiąt tysięcy strzelców, mechaników, działonowych, operatorów. Tych, którzy w terenie strzelają, biegają, bronią się. W 2009 roku opublikowałem artykuł na ten temat. Wcześniej bowiem w mediach panowała pozytywna narracja, żeby nie powiedzieć propaganda, że wszystko jest dobrze, że nasze siły zbrojne się rozwijają. Po moim artykule kilka razy w tej sprawie zabrał głos minister obrony narodowej i szef sztabu generalnego. Dostrzegli, że te proporcje są złe, że trzeba to zmienić. Minęły trzy lata, a te proporcje pomiędzy liczbą dowódców i szeregowych są dalej podobne.

- Nasze misje zagraniczne miały dać wojsku okazję do praktycznego nauczenia się, jak działają zachodnie oddziały. Staliśmy się bardziej profesjonalni?
- Udział naszych oddziałów w misjach zagranicznych przyniósł wiele prawdziwych zmian. Żołnierze poznali inne armie, struktury, sposoby dowodzenia, sprzęt, sposoby dowodzenia. Nauczyli się języka. Zasadnicza wada misji polega na tym, że w Afganistanie czy Iraku polscy żołnierze realizują zadania diametralnie inne niż to, co mogą robić, broniąc swojego kraju. Na misjach nasi żołnierze jeżdżą na patrole, pełnią służbę wartowniczą i zwalczają lokalną partyzantkę, czy jak się to mówi - terrorystów. Wrogiem jest lokalna ludność, która walczy o swoje cele. A my występujemy w roli "okupanta", który zwalcza lokalną partyzantkę. Tymczasem na wypadek konfliktu w kraju nasi żołnierze będą musieli zmienić rolę. To oni będą partyzantami, będą się bronić przed agresorem. Oczywiście, powinniśmy jeździć na misje, ale większość, 80 procent oddziałów, powinna się przygotowywać w kraju do zadań potrzebnych tutaj. Bo to wymaga innego sprzętu, uzbrojenia, wyposażenia, umiejętności.

Dr Grzegorz Kwaśniak (46 lat) - emerytowany oficer Wojska Polskiego, do 2009 roku członek Sztabu Generalnego, w latach 2009-2010 pracownik Akademii Obrony Narodowej. Obecnie zastępca dyrektora Instytutu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nysie.
(fot. Krzysztof Strauchmann)

- W artykule w "Rzeczpospolitej" w 2009 roku bardzo krytycznie ocenił pan też kadrę kierowniczą wojska. Zarzucił pan wojskowym nepotyzm, uległość, postsowiecką mentalność. Czy z takimi kadrami można budować nowoczesną armię?
- W sferze psychologiczno-moralnej wojskowych jest również bardzo źle. Od pewnego czasu już tego osobiście nie obserwuję, ale podejrzewam, że niewiele się zmieniło. Nadal jest konformizm, nepotyzm i bardzo słaby poziom patriotyzmu. To powoduje korozję armii. Nawet gdybyśmy dostali wielkie pieniądze, kupili duże ilości nowoczesnego sprzętu, to jeśli nie zmienimy podstaw aksjologicznych, nie zlikwidujemy tego konformizmu, nie odbudujemy nowego patriotyzmu, żołnierze nie będą pełnowartościowi. Sam sprzęt gwarantuje tylko 25 procent sukcesu.

- Wojskowi dowódcy i politycy dostrzegają ten problem?
- W prywatnych rozmowach większość podziela te poglądy, ale to się nie przekłada na rozwiązania organizacyjne i funkcjonowanie instytucji. Pojedynczy pułkownik czy generał niewiele może zrobić, nawet jeśli prywatnie podziela takie poglądy. Konformizm tej osoby powoduje, że na co dzień się nie wychyla, nie naraża. Taka postawa nie spowoduje naprawy. Sytuacja w wojsku jest winą nie tylko aktualnie rządzących, ale wszystkich, którzy w ciągu ostatnich 20 lat sprawowali rządy. Każdy jakoś się do tego dołożył. Praktycznie biorąc, żadna z sił politycznych nie ma pomysłu, jak tę sytuację naprawić. Obecny konflikt polityczny w Polsce psuje państwo i nie sprzyja zmianom.

- Jakie są drogi wyjścia. Rozwiązanie sił zbrojnych i organizacja nowych?
- Swego czasu zaproponowałem kilka rozwiązań. Między innymi zmianę świadomości obronnej Polaków, odbudowę systemu obronnego, budowę nowego systemu doboru i selekcji kadr, odbudowę systemu wartości w szeregach żołnierzy. Od tego należy zacząć, żeby cokolwiek się zmieniło. Trzeba szukać nowych idei, pomysłów. Tymczasem minister Tomasz Siemoniak ogłasza program modernizacyjny armii i obiecuje 100 miliardów w ciągu 10 lat, w co zresztą nie wierzę. Władze kupią duże ilości sprzętu, nie zmieniając pomysłu na obronę kraju. A trzeba zacząć od zmiany strategii obronnej i do tego dobierać sprzęt.

- Wojsko nie jest wyizolowaną wyspą w społeczeństwie. Może Polakom brakuje patriotyzmu, a na wypadek konfliktu wcale nie chcą się bronić?
- Polacy stracili instynkt samozachowawczy. Masę szkód narobiła idea Unii Europejskiej, jako raju, który zapewnia wieczny dobrobyt i ogromne dotacje. Drugi mit - to mit NATO jako gwaranta wiecznego bezpieczeństwa. Wojsko, jako część społeczeństwa, jest także pod wpływem tego przeświadczenia.

- Może tendencje pacyfistyczne dotykają też naszych sąsiadów?- Niestety nie. Wygląda na to, że tylko Polacy zarazili się tymi tendencjami. Inne narody podchodzą do tego bardziej rozsądnie. Rosja buduje państwowość w tradycyjnym stylu. Nie poddała się postpolityce. Buduje siłę państwa na patriotyzmie, tożsamości narodowej i walce o swój interes narodowy. Nasze elity nie potrafią pokierować społeczeństwem, a taka powinna być ich rola.

- Po krytycznej publikacji w "Rzeczpospolitej" odszedł pan z wojska na emeryturę. Teraz pracuje pan w Instytucie Bezpieczeństwa Wewnętrznego Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nysie. Pana kariera to dowód, że armii nie można bezkarnie krytykować? Nie toleruje niepokornych?- Nigdzie się nie lubi niepokornych. Ale tacy ludzie są potrzebni. Mają swoją rolę do spełnienia, choć przeważnie na tym tracą. Ja nie narzekam. Robimy w Nysie świetną rzecz - budujemy nowy instytut, usiłujemy zmienić postrzeganie bezpieczeństwa w wymiarze lokalnym. Tu też jest masę do zrobienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska