My, Polacy, jakoś szczególnie cenimy sobie wolność. Oczywiście nie wszyscy. Większość z nas prędzej czy później zapada gdzieś w ukryciu z przetrąconym kręgosłupem. Mimo to na tle innych narodów z perspektywy historycznej wychodzimy na takich, co to niewiele potrzebują, by w imię wolności skoczyć na koń, rzucać bomby pod auta tyranów, czy dajmy na to organizować strajki.
Francuzi nas ganią: „stale tracicie okazję, by milczeć”. Niemcy strofują: „więcej pokory, nie gadać, tylko brać się do roboty”. Sowieccy czołgiści doradzają: „Ciszej jedziesz, dalej zajedziesz”. A my swoje.
Oczywiście nie wszyscy i nie od razu z butelkami na czołgi. Ot, w ramach walki z władzami miasta przejedziemy dwa przystanki autobusem na gapę, wstrętnego pracodawcę uwolnimy od paczki spinaczy biurowych, albo wzorem Lucusia z nowelki Sławomira Mrożka machniemy słowo „Precz!” w publicznym szalecie. Każdy ma swoje Westerplatte.
I każdy ma swoją definicję wolności, czasami zupełnie nie uświadomioną, nie nazwaną, wyrażającą się westchnieniem „nie lubię jak ktoś mi się w życie wp...” Wolność jest narkotykiem, ale całkiem wielu ludzi nigdy go nie skosztowało, więc nie podnoszą głów z codziennych kieratów. Ale ci, co zaznali wolności, zawsze już za nią będą tęsknić i całe życie będą tej tęsknocie podporządkowywać. Niekiedy jest to powodem do wybrania drogi emigracji w poszukiwaniu wolności, dziś raczej wolności ekonomicznej.
De Tocqueville napisał też, że rewolucje wybuchają nie w dobie największego ucisku, ale wtedy, gdy zmiany na lepsze zachodzą zbyt wolno.
Tragedia w Połtawie. 41 ofiar po rosyjskim ataku
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?