MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wierzę w publiczność!

HANNA CIEPIELA
Rozmowa z Ryszardem Majorem, dyrektorem Teatru im. J. Osterwy w Gorzowie, obchodzącym jubileusz 25-lecia pracy reżyserskiej

- Jaki moment zadecydował o tym, że teatr stał się pana sposobem na życie
- Mam czelność twierdzić, że sprawcą wszystkiego jest Juliusz Osterwa. Bowiem urodziłem się nieopodal miejsca urodzenia Osterwy w Krakowie. Stamtąd spłynęła ta zaraza. Od najwcześ-niejszych lat dziecinnych tułałem się po najrozmaitszych teatrzykach i grałem różne role. Szkołę średnią, bardzo elitarną o profilu humanistycznym w Krakowie, też wybrałem z myślą o teatrze szkolnym, który regularnie dawał przedstawienia. Ta szkoła była bardzo odległa od mego miejsca zamieszkania, przez czterdzieści minut musiałem jechać tramwajem. I tak przez cztery lata. Ale się opłaciło.
- Chciał pan zostać aktorem
- Zaraz po maturze złożyłem papiery na wydział aktorski. Ale moje plany pokrzyżował banalny wypadek: wyrostek robaczkowy. I wtedy, gdy trwały egzaminy, ja miałem operację w szpitalu. Miał to być prosty zabieg, ale zaszyli jakąś chustę czy watę i musiałem w szpitalu spędzić prawie dwa miesiące. Nie mogłem więc pójść na egzamin, ale wcześniej złożyłem papiery również na inną uczelnię. I tak zostałem studentem polonistyki na UJ.
- Potem narodził się słynny teatr studencki Pleonazmus...
- Założyłem go na czwartym roku. Rzeczywiście ten teatr stał się jednym z czołowych teatrów studenckich tamtych lat. Może nie był tak głośny jak Teatr Stu i Teatr Ósmego Dnia, ale na pewno należał do studenckiej elity. Pleonazmus był to taki teatr trochę osobny, nie zajmowaliśmy się czystą kontestacją polityczną, tak jak to robiły inne studenckie teatry. Naszą kontestacją była forma. Robiliśmy przestawienia oparte na zabawie polszczyzną. Sztandarowy spektakl nosił tytuł ,,Szłość samo jedna".
- Był też trudny tytuł ze ,,strażakiem"...
- ,,Straż pożarna by nie zmogła, jedna, druga, trzecia" . Tak, było to dość wyrafinowane żonglowanie polszczyzną, znaczeniami. I przy tych zabawach sporo się nauczyłem: pracy z aktorem, budowania formy. Miałem więc sporą praktykę, gdy zdawałem na reżyserię. Egzamin zdałem, ucieszyło mnie to, ale nie cieszył mnie fakt, że musiałem cztery lata spędzić w Warszawie. Bo jak każdy krakus nie lubię Warszawy. Na każdą sobotę i niedzielę uciekałem do naszego pleonazmusowego lokalu, który mieścił się w ,,Żaczku", najważniejszym krakowskim akademiku. Tam w piwnicy zrobiliś-my sobie taki teatr, że dziś mogliby go nam zazdrościć dyrektorzy profesjonalnych scen.
- Ale po kilku latach, mimo różnych festiwalowych nagród, teatr się rozpadł
- Ta przygoda trwała sześć lat i rozwiązaliśmy się świadomie, oficjalnie. Bo, po pierwsze, ludzie pokończyli studia i pomimo szajby teatralnej chcieli wykonywać swoje wyuczone zawody. Po drugie, doszliśmy do wniosku, że nie chcemy się powielać, że przy naszym potencjale twórczym, intelektualnym, zrobiliśmy już wszystko, a to co będziemy teraz robić, będzie już tylko gorsze. Nasza decyzja zdziwiła kolegów z innych teatrów, którzy przeszli na zawodowstwo i jakoś funkcjonowali, aż wszystko zgasło.
- Tymczasem pan studiował i już jako student miał pan na polskim rynku reżyserskim znane nazwisko.
- I Zygmunt Hübner, późniejszy mój wspaniały dyrektor, a wówczas dziekan wydziału reżyserii, uważał, że nie powinienem siedzieć w szkole tylko robić przedstawienia. Dzięki niemu trafiłem do Teatru Wybrzeże, tam poznałem ówczesnego dyrektora Stanisława Hebanowskiego, który przejął mnie na etat i pozwolił robić dość poważne przedsięwzięcia. I zrobiłem ,,Białe małżeństwo", ,,Iwonę księżniczkę Burgunada". Niektóre spektakle się podobały i tym samym otworzyły mi drzwi do innych teatrów. Jeździłem po Polsce, pracowałem w Teatrze Powszechnym w Warszawie, Teatrze Starym w Krakowie, Teatrze Jaracza w Łodzi, Jeleniej Górze, Zielonej Górze, Opolu.
- Piotr Tomaszuk, szef Teatru Wierszalin, mówił podczas pobytu na gorzowskim festiwalu teatralnym, że dla niego reżyserowanie ,,to ciągłe poszukiwanie krain egzotycznych". A co pana pociąga w tym zawodzie
- Kontakt z dorobkiem całej ludzkiej kultury. To był również powód, dla którego rozstałem się z Pleonazmusem. W piwnicy klubu studenckiego czy na ulicy, trudno było roztrząsać problemy szekspirowskich bohaterów.
- Jako reżyser kiedy odczuwa pan radość z pracy: w czasie prób, po premierze
- Bardzo różnie, czasem czuję spełnienie podczas jakiejś próby, a innym razem, gdy publiczność patrzy z zainteresowaniem na to, co dzieje się na scenie. Ale odczuwam też różne zawody, niedosyty, bóle. Bo przecież każdy z nas popełnia błędy. Można na przykład źle odczytać intencje autora, można próbować być mądrzejszym od autora - to na ogół zawsze skazane jest na porażkę. Ale takie błędy się popełnia i ja również je popełniłem. Ale generalnie przeżyłem w teatrze sporo szczęśliwych chwil i jest ich więcej niż tych moich gorzkich, teatralnych smaków.
- Jak przez te 25 lat zmieniła się publiczność
- Bardzo się zmieniła. Teraz jest bardziej wymagająca i jeśli coś jej się nie podoba, to tego nie ukrywa. I to chyba zdrowa reakcja, przez to widzowie są bliżej prawdy. A przecież w teatrze chodzi o to, aby dotykać wspólnie jakiś prawd... Niestety, po tych 25 latach publiczności jest też jakby mniej. W wywiadzie zamieszczonym w programie teatralnym do ,,Kasi z Heilbronnu", najnowszej gorzowskiej premiery, powiedziałem, że publiczność poszła na wagary. Ale ja wierzę w publiczność. Przecież z wagarów zawsze się wraca do szkoły.
- W tym samym wywiadzie powiedział pan ,,miałem już swoje pięć minut na polskich scenach". To gorzkie stwierdzenie.
- Tak może powiedzieć prawie każdy człowiek teatru... Ale prawdą jest, że nie mam już etatu w Teatrze Starym, że prowadzę teatr prowincjonalny w Gorzowie. Jednak nie odczuwam jakiejś krzywdy dziejowej, bo sam to wybrałem, sam odszedłem z Krakowa, bo chciałem robić różne rzeczy. Dzięki temu przeżyłem wspaniałą przygodę: przez pięć lat prowadziłem Studio Aktorskie przy Teatrze Wybrzeże. Moją uczennicą była m.in. Danuta Stenka. Poza tym jak ma się trochę więcej lat, to człowiek staje się mniej energiczny. A ja już nie mam siły na fruwanie po Polsce. Mam 53 lata.
- A czy jako artystę nie męczy pana dyrektorska, papierkowa robota
- Nie są to czynności najbardziej przeze mnie lubiane, ale zawsze miałem szczęście do pracowników. Tak było, gdy prowadziłem teatry w Szczecinie, Koszalinie. A w Gorzowie, przy tych wszystkich sprawach organizacyjnych, bardzo mi pomaga Anna Jankowska, główna księgowa.
- Pana wymarzony spektakl Co najbardziej chciałby pan pokazać na scenie
- Chciałbym wyreżyserować własny tekst. Marzę o tym od wielu lat. Jednak ciągle brakuje mi czasu na napisanie tego tekstu.
- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska