Wpadki na szczytach władzy

youtube.com
ONZ, 12 października 1960 r. Nikita Chruszczow wali butem w pulpit w reakcji na przemówienie przedstawiciela Filipin.
ONZ, 12 października 1960 r. Nikita Chruszczow wali butem w pulpit w reakcji na przemówienie przedstawiciela Filipin. youtube.com
Gomułka opłukał ręce w ponczu, Sarkozy spóźnił się do papieża, Berlusconi żartował z opalenizny Obamów, a na gafy Busha stworzono osobne pojęcie - buszyzmy. Wpadki na szczytach władzy zdarzają się wszędzie.

Prezydent Bronisław Komorowski jeszcze jako kandydat do tej godności doczekał się na Facebooku strony "Wtopy Bronka".

Do wielu - głównie słownych - niezręczności ostatnio dołożył kilka poważnych potknięć dyplomatycznych. Nie tylko cała Polska widziała, jak na spotkaniu Trójkąta Weimarskiego, rozsiadł się wygodnie pierwszy, nie zważając na stojących bezradnie przy swoich fotelach kanclerz Angelę Merkel i prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego.

Wszystkie agencje pokazywały też zdjęcie z parasolem, którego nie starczyło nad francuską głową państwa.

Wtopy Bronka

W grudniu ubiegłego roku nie do śmiechu było goszczącemu Komorowskiego w Białym Domu prezydentowi USA, gdy doświadczył rubasznego poczucia humoru naszego prezydenta, uwielbiającego niezbyt subtelną metaforykę damsko-męską. "Bo z Polską i USA to jest, panie prezydencie, jak z małżeństwem. Swojej żonie należy ufać, ale trzeba sprawdzać, czy jest wierna". Obama skamieniał, tym bardziej, że oliwy do ognia dolała tłumaczka, z której przekładu mogło wynikać, że Komorowski ma wątpliwości co do wierności Michelle Obamy.

Sytuację rozładował wiceprezydent Joe Biden, wybuchając gwałtownym śmiechem i klepiąc naszego prezydenta po plecach. Pewnie łatwiej mu było zrozumieć dowcip gościa, bo i jemu zdarza się coś palnąć bez zastanowienia. Pewnego razu do przykutego do wózka inwalidzkiego zwolennika zawołał: "Wstawaj, Chuck, niech cię zobaczę!". A goszcząc w październiku 2009 w Polsce, dwukrotnie nazwał Donalda Tuska prezydentem. Wyraził też uznanie, że dzięki Tuskowi Polska tak dobrze sobie radzi w Iraku, choć naszych wojsk nie było tam już od roku.

W czerwcu 2006 prezes PiS Jarosław Kaczyński na kongresie swej partii nie popisał się znajomością narodowego hymnu, śpiewając "z ziemi polskiej do włoskiej", ale to i tak nic wobec wpadki belgijskiego premiera Yvesa Leterme'a, który kiedyś pomylił własny hymn z francuską "Marsylianką" i nie umiał wyjaśnić, dlaczego 21 lipca Belgowie obchodzą święto narodowe.

Silvio rozdaje kobiety

O premierze Włoch, Silvio Berlusconim, ostatnio głośno jest głównie z powodu jego erotycznych ekscesów, ale słynie on też z niewyparzonego języka. W czasie kłótni z wywodzącym się z Niemiec członkiem Parlamentu Europejskiego powiedział: "Wiem, że we Włoszech ktoś kręci teraz film o nazistowskich obozach koncentracyjnych. Polecę cię do roli kapo - byłbyś doskonały".

Jeszcze głośniejsze komentarze wywołał jego żart na temat "opalenizny" państwa Obamów. Poważne faux pas popełnił na szczycie NATO. Nie tylko spóźnił się na otwarcie drugiego dnia obrad, ale też zignorował usiłującą się z nim przywitać Angelę Merkel, bo... rozmawiał przez komórkę. Innym razem nieelegancko potraktował prezydenta Francji, oświadczając, że to on dał mu jego kobietę (Carla Bruni, jak wiadomo, jest Włoszką).

Sam Sarkozy też nieźle potrafi się wygłupić. Niechętna mu prasa nazywa go wręcz błaznem. Wyśmiano go m.in. za to, że na Facebooku zamieścił zdjęcie rzekomo uwieczniające to, że 9 listopada 1989 r. osobiście rozbijał mur berliński. Dziennikarze szybko odkryli oszustwo, a dziennik "Liberation" opublikował kilka fotomontaży z prezydentem, jako bohaterem zburzenia Bastylii i pierwszego lądowania człowieka na Księżycu.

"Sarko" najwyraźniej uznał już za dawno nieaktualne powiedzenie, że "punktualność jest grzecznością królów" i spóźnił się na swą pierwszą audiencję u papieża ponad kwadrans. Próbując zjednać sobie dostojnego gospodarza, wychwalał jego znakomitą francuszczyznę. - Gdzie Wasza Świątobliwość nauczył się tak doskonale mówić po francusku? - zapytał papieża. - W szkole - odparł Benedykt XVI.
I tak jednak wypadł lepiej niż prezydent Stanów Zjednoczonych George W. Bush, który podczas audiencji u Benedykta XVI uparcie tytułował go "sir".

Kłam powiedzeniu "Francja-elegancja" zadał w 2005 prezydent Jacques Chirac. Na spotkaniu z prezydentem Rosji i kanclerzem Niemiec niewybrednie zażartował na temat brytyjskiej kuchni: "Nie można ufać ludziom, którzy gotują tak źle. W końcu po Finlandii Wielka Brytania to kraj z najgorszym jedzeniem. A jedyna rzecz, jaką Brytyjczycy przysłużyli się europejskiemu rolnictwu, to wściekłe krowy".

Bush kopie dupy w Iraku

Chociaż wpadki zdarzają się różnym znakomitościom świata polityki, to jedynie młodszy prezydent Bush dorobił się określenia jego gaf osobnym terminem - buszyzmy. W maju 2006 roku powiedział, że jednym z celów amerykańskich jest "wprowadzenie demokracji w Niemczech". Zapytany przez australijskiego wiceministra o kwestię bezpieczeństwa w Iraku, dziarsko oświadczył: "Kopiemy tam dupy".

Premierowi Australii na szczycie APEC (Wspólnota Gospodarcza Azji i Pacyfiku) gratulował, że "jest tak znakomitym gospodarzem szczytu OPEC" (Organizacja Krajów Eksportujących Ropę Naftową). Ponieważ OPEC ma siedzibę w Wiedniu, tym należy chyba tłumaczyć jego podziękowania dla premiera Australii, że wysłał do Iraku wojska... austriackie. Innym razem uśmiercił Nelsona Mandelę, byłego prezydenta RPA: "Słyszałem, jak ktoś mówił: Gdzie jest Mandela? Cóż, Mandela nie żyje. Ponieważ Saddam zabił wszystkich Mandelów" - rozbrajająco dowodził Bush.

W 2007 roku brytyjski "The Sun" zacytował jego wypowiedź o ówczesnym premierze Wielkiej Brytanii, Tonym Blairze: "Słyszałem, że jest nazywany pudlem Busha. Uważam, że jest kimś więcej".

Już na prezydenckiej emeryturze w marcu ubiegłego roku George W. Bush odwiedził wraz z Billem Clintonem, dotknięte straszliwym trzęsieniem ziemi Haiti. Obaj byli politycy dla biednych Haitańczyków mieli głównie dobre słowo, uśmiechy i uściski dłoni. I tu Bush popisał się w swoim stylu. Po podaniu ręki jednemu z Haitańczyków wytarł ją w koszulę... Clintona. Uwieczniający ten moment filmik długo królował na YouTube.

Ważni tego świata często padają ofiarą własnego niewyparzonego języka, gdy lekceważą mikrofony. Prezydent Lech Kaczyński zasłynął niewybredną oceną dociekliwej dziennikarki, którą na konferencji prasowej - myśląc, że nikt tego nie usłyszy - nazwał "małpą w czerwonym". George W. Bush z tego samego powodu śmiało przekonywał Blaira, że konieczne są zdecydowane działania, by "Hezbollah skończył z tym gównem" (chodziło o przerwanie ataków rakietowych na Izrael). Ale nikt dotąd nie pobił Ronalda Reagana, który w ramach rozgrzewki przez jakimś wystąpieniem radiowym puścił taką rewelację: "Moi drodzy Amerykanie! Mam przyjemność ogłosić, że podpisałem dzisiaj ustawę, która wyjmuje spod prawa Rosję. Na zawsze! Zaczynamy bombardowanie za 5 minut". Prezydent nie wiedział, że mikrofon był włączony. Oświadczenie co prawda nie poszło w eter, ale dzięki prasie zyskało światowy rozgłos.

Kaczyńskiego różaniec dla papieża

Ryzykowną dziedziną w stosunkach dyplomatycznych jest wręczanie prezentów. Ze złej ręki do podarków słynie m.in. prezydent Barack Obama. W kwietniu 2009 roku, będąc z wizytą w Pałacu Buckingham podarował królowej Elżbiecie II iPoda, wypełnionego filmami i zdjęciami z jej wizyty w USA w 2007 roku. Uznano to za dyplomatyczną wpadkę. Prasa brytyjska wyraziła wówczas również zdziwienie gestem Michelle Obamy, która ośmieliła się objąć królową. Co prawda ta pierwsza położyła rękę na plecach Pierwszej Damy Ameryki, ale co wolno wojewodzie...

Niefortunny okazał się też podarek Obamy dla premiera Wielkiej Brytanii Gordona Browna - zestaw 25 klasycznych filmów amerykańskich na DVD. Sęk w tym, że na Downing Street nie będą mogli ich obejrzeć z powodu innego kodu regionalnego.

Wpadkę zaliczyła również szefowa amerykańskiej dyplomacji Hillary Clinton. Na "nowe otwarcie" w stosunkach amerykańsko-rosyjskich podarowała ministrowi spraw zagranicznych Rosji pudełko z przyciskiem "reset" (w nawiązaniu do słów wiceprezydenta Bidena o "zresetowaniu" nie najlepszych stosunków dwustronnych za poprzedniej administracji). Niestety zamiast słowa "pieriezagruzka'' (po rosyjsku reset), na przycisku znalazło się słowo "pieriegruzka", czyli przeciążenie.

Nasza dyplomacja też nie jest najmocniejsza w kwestii prezentów. Prezydent Lech Kaczyński w 2006 podarował goszczącemu w Polsce papieżowi Benedyktowi XVI - Niemcowi - album zburzonej Warszawy i różaniec - gdy wiadomo, że to właśnie Ojciec Święty tradycyjnie obdarowuje różańcami.

Gomułka w cytrynach

Elementem międzynarodowej dyplomacji i kurtuazji jest protokół dyplomatyczny. To niezwykle drobiazgowy zestaw zasad, uwzględniający także reguły savoir-vivre'u. Polski protokół zaczął się tworzyć dopiero wraz z odbudową państwa w 1918 r. i mimo że wcześniej nie mieliśmy takich doświadczeń, bo nie było Polski, szybko staliśmy się wzorem dla innych. W okresie międzywojennym na naukę rzemiosła młodych dyplomatów bardzo chętnie wysyłali do Warszawy Francuzi, choć sami mieli kilkaset lat dyplomatycznej tradycji. Po 1945 r. funkcję protokołu ograniczono z przyczyn ideologicznych i politycznych. Władza z ludu miała w pogardzie burżuazyjne, a więc obce klasowo zasady. Coś z tego myślenia musiało przetrwać już po powrocie do cywilizowanych reguł, skoro żona premiera Millera, Aleksandra, w lipcu 2002 roku, na śniadanie z cesarską parą z Japonii założyła wzorzystą różową sukienkę bez rękawów za to z napisami "sexy" i "love" (cesarzowa miała długi rękaw i kapelusz).
W czasach głębokiego komunizmu nasza siermiężna władza niespecjalnie pchała się na zachodnie salony, ale zdarzało jej się tam bywać i wtedy rozpaczliwie dawał o sobie znać brak obycia. Mistrzem gaf był Władysław Gomułka, I sekretarz KC PZPR w latach 1956-1970. Do historii przeszedł pewien raut w ambasadzie francuskiej z jego udziałem. Na początku przyjęcia podano owoce morza, a do nich miseczki do opłukania palców z aromatyzowaną wodą. Na widok pływających w miseczce plasterków cytryny Gomułka nie miał wątpliwości, że to lemoniada i zaczął pić. Polskie służby dyplomatyczne dyskretnie wytłumaczyły mu pomyłkę. Towarzysz Wiesław okazał się pojętnym człowiekiem i kiedy na deser podano poncz z pokrojonymi cytrusami, śmiało zanurzył dłonie w wazie trzymanej przez usłużnego kelnera.

But Chruszczowa

Jeden z najgłośniejszych skandali dyplomatycznych na skalę międzynarodową wywołał radziecki przywódca Nikita Chruszczow na posiedzeniu plenarnym ONZ 12 października 1960 r., podczas debaty na temat rozbrojenia i kolonializmu. Było nudno do czasu, gdy przemówił przedstawiciel Filipin i wspomniał o Europie Środkowo-Wschodniej "połkniętej przez Związek Radziecki".

Reakcję Chruszczowa tak opisał "New York Times: "Krzyknął gniewnie, po czym znienacka zanurkował pod stół, a po chwili wyprostował się, potrząsając butem. Wykonał gest, jakby zamierzał cisnąć nim w przemawiającego delegata, następnie postawił but na pulpicie i zaczął nim rytmicznie uderzać o blat". Po czym założył but, podbiegł do mównicy i pukając wstrząśniętego Filipińczyka w klapy marynarki, wrzeszczał: "Zabierzcie stąd tego palanta, tego imperialistycznego sługusa". Próbujący przywołać Chruszczowa do porządku przewodniczący obradom Frederick Boland uderzał drewnianym młotkiem w pulpit tak energicznie, że aż go złamał. Chruszczow ironizował potem, że "ONZ jest warte tyle, co ten młotek".

W "wewnątrzobozowych" stosunkach radziecka dyplomacja miała jeszcze bardziej niedyplomatyczny charakter. Kiedy bez konsultacji z Kremlem Polacy wymienili na stanowisku I sekretarza partii Edwarda Ochaba na Władysława Gomułkę, wściekły Chruszczow wpadł ze swym biurem politycznym do Warszawy niemal bez zapowiedzenia. O wizycie zawiadomiono tak późno, że radziecki samolot był już na lotnisku, gdy gospodarze dotarli na Okęcie. Chruszczow już na samolotowych schodkach wygrażał naszym pięścią - jak opisał to potem Ochab - a według innych relacji spotkanie z polskimi przedstawicielami rozpoczął od bardzo wulgarnego "Job twoju...".

Swego czasu głośno było o pijackich wyczynach prezydenta Rosji Borysa Jelcyna. Z okazji wyjścia wojsk rosyjskich z Niemiec w Berlinie zorganizowano uroczystą ceremonię pożegnalną, opijając to wydarzenie szampanem. Po lunchu Jelcyn miał już tyle szampana we krwi, że stanął na czele... wojskowej orkiestry. To, jak wymachiwał batutą, śpiewał i pogwizdywał, pokazały wszystkie telewizje świata.

Nie po raz pierwszy zresztą radziecki dygnitarz zamanifestował pod wpływem alkoholu swoją gotowość do dyrygowania. W 1975 do Warszawy przybył Leonid Breżniew - miał otworzyć VII zjazd PZPR. Tak to wydarzenie utrwalił w swoim prywatnym dzienniku Mieczysław Rakowski. "Zjazd rozpoczął się od rewelacyjnego popisu Leonida Breżniewa. Kiedy Gierek stał za stołem prezydialnym i wygłaszał przemówienie powitalne, z pierwszego rzędu poderwał się Breżniew, wszedł na mównicę ustawioną dwa metry przed prezydium i zaczął stukać w mikrofony. Zwracając się do Gierka, powiedział: nie rabotajut. Co było zgodne z prawdą, ponieważ w tym czasie nie były jeszcze włączone. Gierek kontynuował mowę powitalną, przerywaną okrzykami sali i oklaskami. Breżniew nadal mocował się z mikrofonami na mównicy. Gdy Gierek skończył, orkiestra zaczęła grać »Międzynarodówkę«, którą podchwyciła sala. Ku zdumieniu wszystkich Breżniew pozostał na mównicy i... zaczął dyrygować, wymachując rękami".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska