Wprowadzę jogę na wsi!

fot. Sławomir Mielnik
fot. Sławomir Mielnik
Rozmowa z Heleną Rogacką, wójtem gminy Chrząstowice.

- Porozmawiajmy o jesieni. Ta pora kojarzy się pani z...
- To czas chowania kajaków do hangarów. Chociaż, w ubiegłym roku pływałam kajakiem jeszcze w październiku. W tym roku - ostatni raz robiłam to we wrześniu, po Małej Panwi.

- Kajakarstwo to sport uprawiany już w młodości?
- A gdzie tam, owszem pływałam sobie po Turawie jakimiś bączkami, łódkami, czy nawet kajakami, ale smak tego sportu poznałam po 40. roku życia. Najpierw sporo pływałam po Czarnej Hańczy a gdy miałam 47 lat wzięłam udział w pierwszym dla mnie, górskim spływie kajakowym. Ten sport bardzo mi się podoba, bo nad kajakiem mam niemal pełną kontrolę, w przeciwieństwie do łódki. Mówię - niemal, bo w górach jest gorzej. W wodzie są głazy, przesmyki, człowiek ze swym kajakiem nie raz zawiesi się na skale, spadnie do wody, potłucze się. Miałam już nawet potłuczone żebra. Pływam dużo od Stronia do Złotego Stoku. Przed Złotym Stokiem są trzy kaskady po kolei: jeszcze z jednej się nie wyjdzie a już wpada się w drugą. No i tam mnie kilka razy wciągnęło... A w Lądku, w środku miasta też spadłam z kaskady po kajak.

- Mając 47 płynie pani na łeb i szyje kajakiem rzeką górska, zamiast gdzieś w sanatorium wygrzewać korzonki?
- Kajakarstwo nie jest sportem niosącym zagrożenie życia. Bardziej niebezpieczne dla zdrowia jest lenistwo.

- Myślałam, że jesień kojarzy się na przykład z kiszeniem kapusty, Tak po śląsku, w beczce. Skakała pani kiedyś po kapuście kiszonej w beczce?
- A jakże! I to wiele razy! Generalnie to jest zajęcie dla dzieci. I muszę panią poprawić: po kapuście w beczce się nie skakało, bo szkoda było beczki. Należało dreptać. Wcześniej trzeba było oczywiście umyć nogi, obciąć wyszorowane wcześniej paznokcie. Dreptało się tak długo aż w beczce wytworzył się sok. Wtedy mama odlewała sok a dosypywała kapusty. I znów się dreptało. I tak warstwami, warstwami uzupełniało się beczkę, aż była pełna i trudno było po tej kapuście chodzić.

- Kiedy ostatni raz pani dreptała?
- Chyba w podstawowej szkole. A nie, przepraszam, chodziłam po kapuście w średniej szkole, kiedy na wakacje pojechałam do NRD, bo wtedy był jeszcze taki kraj. To był rok 1973, pojechałam pracować. Moja babcia robiła w takiej fabryce, gdzie się kisiło kapustę - na skalę przemysłową, choć tradycyjnymi metodami. W hali produkcyjnej znajdowały się potężne beczki, wielkie jak pokoje. Jeśli ktoś stał w tej beczce i był nieuważny, mógł być nawet zasypany kapustą. Do beczki wchodziły pracownice w czystych kaloszach i dreptały. Ja też. Potem, gdy mój syn był malutki, jeszcze parę razy kisiłam kapustę w domu, w beczce i kazałam mu podreptać. Potem syn się zbuntował. Teraz kiszę kapustę w małych kamiennych naczyniach.

- Dziś kobity na wsi, zamiast kisić kapustę, spotykają się na aerobikach, strechingach?
- Bądźmy sprawiedliwe, są przecież koła gospodyń wiejskich, odrodziły się i prężnie działają, dbają o tradycję. Ale wieś to nie skansen, tu kobiety ciekawe są nowinek dotyczących zdrowia, kosmetyki, fitnesu. Jak w gminie zrobiłam spotkanie na temat holistycznego podejścia do zdrowia, o tym, że o urodę i zdrowie trzeba dbać całościowo, poprzez dietę, ruch, sposób myślenia - to na to spotkanie przyszło czterdzieści pań!. W Chrząstowicach kobiety chodziły już na aerobik, stretching, calaneticsy. Owszem to działało na zasadzie słomianego zapału - ktoś się zapisywał, bo była taka moda, a potem entuzjazm przechodził, pojawiały się nowe pomysły... Teraz myślę, jak by w Chrząstowicach uruchomić zajęcia z jogi.

Portret

Portret

Ma pięćdziesiąt lat, pochodzi z Dębskiej Kuźni, mieszka w Ozimku, jest wójtem gminy Chrząstowice. Jak mówi, kobieta dopiero po czterdziestce, ma pełną możliwość poświęcenia się sobie. To dla "czterdziestolatek" są zajęcia fitness, sporty, nawet te ekstremalne. Swoje teorie wciela w życie. Jazda na rowerze, spływy kajakowe, zimowe kąpiele w strumieniach i Bałtyku - wszystko to jest jej udziałem.

- Czyli kobitom na wsi zwykłe skakanie i ćwiczenia oddechowe im nie wystarczą? Jogę chcą ćwiczyć?
- A co, jak ktoś mieszka na wsi, to nie może iść z duchem czasu? Jak modny jest aerobik, to ćwiczymy aerobik. A jak stretching - to stretching. Teraz organizuję grupę kobiet chętnych na jogę. Co więcej - jak uda mi się zebrać z piętnaście kobitek - to może gmina w połowie dofinansuje te zajęcia. Ale to dopiero po wyborach, żeby teraz ktoś nie myślał, że to jakaś propaganda.

- Cóż pani taki lobbuje za tą jogą?
- Chodzę na zajęcia jogi do Opola, za półtora godziny płacę 15 złotych. Dla zwykłych skromnych kobiet ze wsi to sporo, przeliczą to na siedem bochnów chleba. Ja akurat nie narzekam, mogę wydać te 15 złotych. Zaczęłam ćwiczyć jogę oraz tai-chi mając, a jakże, niemal pięćdziesiąt lat na karku.. Już po paru seansach zrozumiałam jaka jest jej wartość. Joga wpływa na mentalność, dodaje siły, wiary w siebie, pewności a jednocześnie dodaje od-porności na stres. Każdemu, szczególnie ludziom w sile wieku, polecam jogę, bo ona przede wszystkim uczy prawidłowego oddychania. Dzięki jodze nauczyłam się, że można leczyć ból oddechem. Na przykład, gdy boli głowa, to trzeba oddychać do tej głowy... Kierować tam strumień powietrza siłą woli.

- Myślałam, że pani nie miewa bólów głowy.
- Od kilku lat nie mam. Natomiast przytrafia mi się często ból kręgosłupa, który uśmierzam oddechem. W każdym razie joga, jak i medycyna naturalna to moje pasje. Ja się już nie szczepię na grypę, nie używam antybiotyków. Wolę ziółka parzyć wedle starych receptur. Jako dziecko uczyłam się niemieckiego... na dziadkowych niemieckich książkach medycznych. To tam dowiedziałam się o metodzie leczenia zimną wodą. Co więcej, pięć lat temu sama zaczęłam stosować metody leczenia zimną wodą.

- Z chłodem łączy panią też co innego - wykształcenie: technik mechanik, specjalista od urządzeń chłodniczych. Naprawiła pani choć jedną lodówkę?
- W życiu! Od tego są fachowcy, ale raczej nie dam się im wyprowadzić w pole. Nie miałam kiedy nabrać odpowiedniego doświadczenia, bo praktyki zawodowe miałam na wielkich urządzeniach chłodniczych w zakładach przetwórstwa, a potem nie pracowałam w swoim zawodzie. Poszłam do pracy biurowej, następnie urzędniczej. I tak zostało.

- Ale ma pani słabość do niskich temperatur?
- Leczenie chłodem praktykuję na różne sposoby. Na przykład biorę udział w turnusach, gdzie dwa razy dziennie należy się kąpać w lodowatym Bałtyku lub w lodowatym strumieniu górskim. I to w środku zimy. Pani się dziwi, że kobieta po czterdziestce wsiadła do kajaku i wzięła udział w spływie górskim? A właśnie w tym wieku kobiety mają czas się wziąć za siebie, za swoje zdrowie, zadbać o relaks, przeżyć przygodę. Dzieci są już przecież odchowane, mężowie wychowani, kredyty chociaż częściowo spłacone... Ja za siebie postanowiłam się wziąć po urodzeniu kolejnego, czwartego dziecka. Najpierw biegałam - po osiem kilometrów dziennie. Potem były kajaki, aerobiki i inne pasje. Aby dbać o siebie, nie trzeba wcale wydawać pieniędzy, wyjeżdżać na jakieś drogie turnusy oczyszczania organizmu. Jak kogoś stać - to fajnie. A jak nie, to są inne sposoby. Ja na przykład zimą kapię się w strumieniu. Między Krasiejowem, a Staniszczami, w lesie, jest śluza. Jeżdżę tam zima raz w tygodniu, z mężem - wchodzę do wody, mąż mi kibicuje na brzegu, z ręcznikiem. Gdy na dworze jest minus 10 albo nawet 20 stopni, to łatwo jest wejść do wody o temperaturze 0-2 stopnie. Ale nie wytrzymuję tam dłużej niż minutę. Jak wychodzę, to nóg do kolan już nie czuję. Ale taka kąpielą wyleczyłam reumanyzm i bóle w stawach.

- To do zobaczenia w przerębli?
- Do zobaczenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska