1. Cytaty z "Psów"
"Psy" to film Władysława Pasikowskiego o pięknym esbeku, co był wierny zasadom.
"Psami" gadała wtedy cała Polska w wieku 25 do 45 lat. Słynne frazy Bogusława Lindy: "Nie chce mi się z tobą gadać", "Bo ty stara dupa jesteś" albo "Bo to zła kobieta była" na dobre weszły do potocznej mowy i siedzą w niej sobie do dziś. "Psy" były też terapią dla znękanych strachem przełomu '89 esbeckich dusz, bo pokazały, że funkcjonariusz tajnej PRL-owskiej policji może mieć filmową urodę, filmowe życie, filmowe ciuchy, no i filmowe kobiety wreszcie. Aż dziw, że dziś nikt z IPN nie szarpie za to reżysera Pasikowskiego.
2. Bank Śląski
Bank Śląski był w latach 93-94 dla wielu Polaków tym, czym dla amerykańskich traperów końca XIX wieku rzeka Klondike w Jukonie w Kanadzie. To tam, jak wiadomo z Wikipedii, wybuchła gorączka złota. Warszawska giełda była wtedy w powijakach, indeksy codziennie osiągały nowy szczyt, zarabiało się na wszystkim, i to z przebitką większą niż na handlu koką. Po akcje "Śląskiego" ustawił się cały naród, a o grze na giełdzie gadały wtedy nawet baby w maglu. Sprzedawano po 3 akcje na jedną polską głowę, ale można było też kupować na pełnomocnictwa. Brało się skrzynkę wina, szło do meneli w parku, zgarniało ich do nyski i wiozło do biura maklerskiego. Nigdy w historii świata nie nastąpiło tak mocne zjednanie się narodu z elitą bankową. Przebitka na pierwszym notowaniu "Śląskiego" wyniosła 1200 procent (!!!). Ale akcje trzeba było najpierw zweryfikować. Kto zdążył to zrobić, ten czyta dziś ten tekst ze szklaneczką martini w ręku i Mulatką na kolanach. A kto nie zdążył, ten tropi układy, psioczy na spiski i biega na wiece PiS.
3. Ananas na kotlecie
Po przaśnym, czerstwym i kwaśnym jak żytni chleb PRL naród był tak spragniony egzotyki, nowości i blichtru, że wystarczyło na zwykłego schaboszczaka rzucić plaster ananasa, aby pod nazwą "kotleta hawajskiego" spełniać nasze sny o luksusie. Był zatem ananas na kotlecie czymś w rodzaju znaku rozpoznawczego tych, którym się powiodło. Podobno nawet muzycy grający w knajpach do kotleta, gdy dostrzegali na nim ananas, przechodzili na rytmy z tropików, bardziej skoczne, mniej słowiańskie.
4. Sklep nocny
W uspołecznionej handlowej bryndzy PRL-u całodobowy sklep, w którym jest wszystko, łącznie z uśmiechniętym personelem, był czystym abstraktem. Rajem, w który niby wierzymy, ale czy tam kiedyś trafimy? I nagle, proszę: oto jest! Na sąsiedniej ulicy. Prowadzony przez pana Miecia. Tego, wiecie, z wąsem. Dla ludzi mentalnego przełomu, takich jak na przykład niżej podpisany, był to szok. Jeszcze niedawno trudno było w dzień kupić butelkę piwa, teraz w środku nocy (czyli gdzieś o 5 nad ranem) można było tego piwa kupić cały bagażnik, na dodatek w stu odmianach. A ileż do tego zakąski, ileż palenia, ileż popitki wielokolorowej. Ówczesnym wilczkom drobnego kapitalizmu wydawało się, że tak ma być, bo tak jest na Zachodzie. A przecież nie było. I to był drugi szok takich jak niżej podpisany: gdy wypuściwszy się wreszcie na Zachód i pałętając się nocami po niemieckich lub hiszpańskich miastach w bezskutecznym poszukiwaniu czegoś do zjedzenia lub wypicia, dochodzili do wniosku, że w polskiej pipidówie jest więcej sklepów nocnych niż w zachodniej metropolii.
5. Telefon komórkowy
Dziś trudno w to uwierzyć, ale był taki czas w Polsce, kiedy telefon komórkowy uchodził za przedmiot bardzo passe. To było takie berło, którym nowobogaccy wymachiwali w celu zademonstrowania swojej pozycji. Inna rzecz, że pierwszymi komórkami trudno było wymachiwać, gdyż miały rozmiary małej radiostacji i ciężar cegły z pełnego klinkieru. No i kosztowały tyle, co używany samochód.
W inteligentnym towarzystwie modne stało się podkreślanie, że nie posiada się komórki. Z komórki dworowali sobie gazetowi felietoniści i kabareciarze. Gdy jednak operatorzy komórkowi zrównali ceny telefonów z cenami kartofli, polska inteligencja rzuciła się kupować telefony. Dziś mobilny telefon ma już chyba najbardziej nawet odklejony od życia doktor filozofii. A może nawet dwa, bo uległ czarowi promocji.
6. Mafia
Mafia to było coś, czego przez ponad połowę lat 90. w Polsce nie było, choć miało się całkiem dobrze. Jej istnieniu zaprzeczali policjanci, zaprzeczali prokuratorzy, zaprzeczali sędziowie, a także - co dziwne - sami mafiosi. I tylko prasa upierała się przy swoim. Przestępcze grupy towarzyskiego wsparcia stały się obiektem adoracji ze strony niektórych przedstawicieli śmietanki artystyczno-politycznej Warszawy. Na mafiosów mówiono "ludzie z miasta", choć były to buraki z podwarszawskich dziur w rodzaju Wołomina, Pruszkowa, Otwocka.
W kilka lat po przełomie wieków mafia zmieniła w Polsce nazwę na "układ".
7. Złodzieje samochodów
To była grupa, której też długo nie było, choć była (patrz hasło "mafia"). O nieistnieniu złodziei samochodów najmocniej przekonani byli polscy sędziowie, którzy każdą kradzież auta określali jako "czasowy zabór mienia celem krótkotrwałego użycia" i wypuszczali oskarżonego na wolność. Wystarczyło, że taki "czasowy zaborca mienia" powiedział, że wziął sobie czyjeś auto, bo spieszył się do chorej babci.
Masowe zjawisko kradzieży samochodów zniknęło z polskiego krajobrazu. Ale nie wskutek aktywności policji, lecz rozwoju rynku motoryzacyjnego. Aut jest tyle i są tak tanie, że ich kradzież jest równie opłacalna jak kradzież wózka spod hipermarketu.
8. Białe skarpetki
... do mokasynów. Obśmiewany wielokrotnie szczegół garderoby polskich biznesmenów początku lat 90. Najlepiej, gdy skarpetki były z napisami, a te napisy - markowe. Adidas albo Puma. Same skarpetki mogły być podróbami.
Białe skarpetki nie zawsze bywały białe, bo polski kapitalista czasu przełomu miał na głowie poważniejsze sprawy niż codzienna przepierka. Dzięki temu mamy pełne sklepy i pięćset programów w telewizorze. Można iść o zakład, że za jakiś czas na fali nostalgii za "sweet, sweet nineties" białe skarpetki powrócą z triumfem na nasze stopy. I jakiś Jacykow albo któryś z jego wykolczykowanych klonów będzie wyśmiewał tych celebrytów, którzy na bankiet w TVN nie włożyli do mokasynów białych frotek właśnie.
Uzupełnieniem białych skarpetek był czerwona marynarka. Jej również należy wróżyć bujny renesans. A mokasyny najlepsze były z frędzlami.
9. Bankomat
Urządzenie, które zastąpiło kolegę, szwagra, sąsiada, brata. To do tej magicznej skrzynki w ścianie zaczęliśmy się zwracać w nagłej potrzebie o chwilowe pożyczki. To do niej modliliśmy się, gdy wybiła czarna, sucha godzina. Gęsta sieć bankomatów przyczyniła się do ćwiczenia narodowej pamięci lepiej niż cały Instytut Pamięci Narodowej ze swoimi ekspozyturami w wielu miastach i redakcjach. A to za sprawą konieczności zapamiętywania licznych PIN-kodów.
10. Łóżko polowe
Chyba jeszcze nikt nie użył tej metafory, ale stało się ono w początku lat 90. łóżkiem porodowym polskiego kapitalizmu. To na nim dokonał się połóg rodzimej przedsiębiorczości, to w nim nastąpiła pierwotna akumulacja kapitału. Kto nie pamięta, niech sobie wyobrazi polskie chodniki przy głównych ulicach miast obstawione łóżkami polowymi, na których piętrzyły się dobra wszelakie, z jakimi nie potrafiły sobie kilka lat wcześniej poradzić mnogie ministerstwa od handlu - wewnętrznego, uspołecznionego i zagranicznego.
W handlowej hierarchii wyżej od łóżka polowego stała "szczęka", niżej stolik turystyczny. W dzisiejszej gradacji wyglądałoby to tak: stolik - market, łóżko polowe -supermarket, szczęki - hipermarket.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?