Wszyscy są zgodni: na polskich drogach jest za dużo znaków!

Marcin Lewandowski
Fot. Tomasz Hołod
Na polskich drogach mamy za dużo znaków, przez co stają się nieczytelne. To nie tylko opinia samych kierowców, ale też Najwyższej Izby Kontroli. To niestety ma swoje konsekwencje, niekoniecznie poprawiające bezpieczeństwo.

motofakty.pl/x-news

Aby zrozumieć problem nadmiaru znaków drogowych warto poświęcić chwilę ludzkiemu mózgowi. Ten żywy megakomputer nie ma w dzisiejszych czasach łatwego życia. Ilość danych jakie musi przetworzyć jest tak ogromna, że może prowadzić do zaburzeń ośrodka decyzyjnego. To już jest udowodnione.

Nasz mózg ma za zadanie gromadzenie wszelkich danych i na ich podstawie podejmowanie właściwych decyzji. Problem w tym, że natura nie przygotowała nas na erę cyfryzacji, w której mamy do czynienia z nadmiarem informacji. Codziennie jesteśmy bombardowani tysiącami informacji, nasze zmysły rejestrują nawet ponad 100 tys. słów dziennie, co jest sytuacją bezprecedensową w dziejach ludzkości. Naukowcy zajmujący się tymi problemami odkryli, że w naszej głowie pozostaje ślad po zdecydowanej większości zarejestrowanych przez nasze zmysły danych, ale ich nadmiar powoduje, że mózg zaczyna mieć problemy z poprawnym ich interpretowaniem i podejmowaniem na ich podstawie właściwych decyzji.

Prowadzenie samochodu to pozornie łatwa sztuka. Sprzęgło, bieg, gaz i do przodu. Kierownicą też każdy potrafi kręcić. Ale tak naprawdę to jedynie wprowadzenie pojazdu w ruch, z odnalezieniem się w intensywnym ruchu drogowym nie ma wiele wspólnego. Każdy kierowca oprócz samego kierowania samochodem ma jeszcze szereg innych zadań. Im większy ruch, tym częściej musimy analizować setki zmiennych, przewidywać, szacować odległości, dobierać prędkość, reagować na zagrożenia, jak choćby zachowanie innych kierowców. Jeśli dodać do tego stres związany z koniecznością znalezienia właściwej drogi czy zapamiętanie wszystkich ograniczeń, nakazów i zakazów, to w sumie nasz umysł podczas prowadzenia pracuje na bardzo wysokich obrotach.

Już samo prowadzenie samochodu jest wystarczająco absorbujące, by kierowca po kilku godzinach jazdy odczuwał zmęczenie porównywalne z generowanym wymagającą pracą, nawet fizyczną. A przecież w tym czasie słuchamy radia, rozmawiamy z pasażerem, czy przez telefon (za pomocą zestawu głośnomówiącego oczywiście) załatwiając sprawy służbowe. To jeszcze bardziej zwiększa obciążenie mózgu ogromną ilością danych, które na bieżąco trzeba analizować i na ich podstawie podejmować czasem kluczowe decyzje. Dlatego najlepiej, by znaków było jak najmniej.

Znakowanie terenu
Znaki drogowe, po co one w ogóle istnieją? Otóż wyróżniamy ich dwie podstawowe funkcje: prowadzenie do celu i organizację ruchu. Choć może się to wydawać zaskakujące, to zdaniem specjalistów z tej dziedziny ważniejsza jest ta pierwsza funkcja. Dlaczego tak jest? To one pomagają kierowcom znaleźć właściwą drogę, pozwalają więc na kontynuowanie jazdy w zamierzonym kierunku bez stresu i poczucia zagubienia.

Każdy kierowca zmierza bowiem w konkretnym kierunku, a znaki grupy E mają pomóc mu odnaleźć właściwą drogę. Pokazują kierunek, często duże miasto do którego zmierza droga pomagając kierowcy w łatwym odnalezieniu się w terenie. Tę samą rolę pełnią tablice z nazwami miejscowości, a w większych miastach także kierujące do konkretnych dzielnic. Uzupełnieniem znaków kierujących do celu są znaki poziome i uzupełniające (grupy P i F) pozwalające przygotować się do zmian kierunku jazdy, bądź informujące o objazdach.

Choć zasada pierwszeństwa z prawej strony i odgórne limity prędkości obowiązujące w danym państwie są absolutną podstawą zasad poruszania się po drogach, to w dzisiejszych czasach nie wyobrażamy już sobie dróg bez znaków drogowych. Wszystko przez ogromny nacisk kładziony na bezpieczeństwo jazdy, ale też jej optymalną organizację. Aby je zapewnić ruch drogowy musi być porządkowany i dostosowywany do warunków drogowych. Dlatego na drogach nie brakuje znaków nakazu, zakazu, czy ostrzegawczych.
Problemy oznakowania dróg
Jednym z poważniejszych grzechów polskich drogowców jest niedocenianie, lub wręcz lekceważenie znaków kierunku. Przez lata trasa „katowicka” zaczynała się w Jankach pod Warszawą znakami kierującymi na Wrocław. Jeśli zna się mapę i system oznakowania dróg krajowych, to wydaje się to nawet logiczne, ale dla większości kierowców już takie nie jest. Takie błędy oznakowania powodują dezorientację, a jeśli kierowcy nie dowiedzieli się ze znaków gdzie mają jechać to nie są w stanie m.in. zająć właściwego pasa. A wtedy, mimo że zapoznali się ze znakami organizacji ruchu, często stwarzają zagrożenie dla innych uczestników ruchu próbując naprawić swój błąd i wybrać właściwą drogę w ostatnim momencie, za wszelką cenę. Czasem oznacza to przecięcie skrzyżowania niemal w poprzek, w ekstremalnych przypadkach można spotkać pojazdy cofające na drogach szybkiego ruchu. Kolejnym problemem jest nieczytelność znaków. Chodzi o możliwość szybkiego odczytania potrzebnych informacji, by w przeciągu kilku sekund można było podjąć właściwe decyzje.

Czasami mijając źle postawione znaki, czasem nawet wykluczające się zaczynamy zastanawiać się kto odpowiada za ich ustawianie. Odpowiedź nie jest prosta, bo podmiotów uprawnionych do tego jest sporo. Podstawowa zasada mówi, że znaki stawiane są przez właścicieli dróg, czyli Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA), wojewodów, starostów powiatowych i gminnych, czy prezydentów miast działających na prawach powiatu. To nie koniec, swoje pięć groszy dorzucają kolejarze odpowiedzialni za przejazdy, czy firmy remontujące drogi. Największa swoboda obowiązuje w przypadku znaków turystycznych i informacyjnych, gdzie każdy może zostać projektantem oznakowania pod warunkiem otrzymania pozytywnych opinii właściwych podmiotów.

Najbardziej zaskakujące jest jednak to, że funkcja osoby zajmującej się projektowaniem oznakowania nie wymaga żadnych kwalifikacji, czy uprawnień. Może to robić każdy urzędnik przydzielony na to stanowisko. Posiadanie prawa jazdy także nie jest wymagane. Braki w wiedzy na ten temat to poważna przeszkoda w próbie uporządkowania istniejącego chaosu, ale nie jedyna. Nawet doskonale przygotowany urzędnik może polec, gdy nie ma możliwości wyjazdu w teren, by skonfrontować własne pomysły z istniejącą już organizacją. Zazwyczaj ustawienie znaków projektuje się za pomocą specjalnych programów komputerowych i nikt w „wirtualne” propozycje już nie ingeruje. Najgorzej bywa na drogach gminnych (55% systemu drogowego w Polsce), trzecia część z nich nie posiada planu organizacji ruchu, a znaki często stawia się na nich „na czuja”. Takie przypadki zebrane wszystkie razem prowadzą czasem do błędnego, lub wzajemnie wykluczającego się oznakowania.

Ograniczenia prędkości panaceum na wszelkie problemy
Znaki ograniczenia prędkości stawiane są w Polsce na wyrost. Niemal każdemu zagrożeniu, choć nie zawsze nazwanemu, towarzyszy odpowiedni znak. Bardzo popularna jest liczba „40” spotykana na znaku B-33 (ograniczenie prędkości), choć brak jakichkolwiek dowodów czy akurat adekwatna do sytuacji. Co ciekawe są kraje (np. Hiszpania, Finlandia), w których można spotkać odcinki dróg pozbawione dodatkowych ograniczeń, chociaż próby pokonywania ostrych zakrętów z dozwoloną prędkością mogłyby okazać się na nich śmiertelnie głupim pomysłem. Mimo to statystyki nie kłamią, na naszych drogach ginie o wiele więcej osób, niż w krajach, gdzie od kierowcy wymaga się myślenia, a nie jedynie bezrefleksyjnego stosowania się do milionów znaków drogowych.

Spory bałagan przy drogach powstaje też przez nieusuwanie znaków po zakończeniu robót drogowych. Po naprawach nie ma już śladu, ale przy drodze stoją np. tymczasowe znaki „40”. Ponieważ dotyczyły określonego odcinka nie mają znaku odwołującego, a kierowcy z nieznanych im przyczyn zmuszani są do powolnej jazdy do najbliższego skrzyżowania, które formalnie znosi ograniczenie. Podobne zamieszania wprowadzają znaki „stop” (B-20) stojące przed nieużywanymi przejazdami kolejowymi. Są to problemy przez który kierowcy zaczynają ignorować znaki ograniczające prędkość, które w zestawieniu np. z prostą drogą bez widocznych zagrożeń ostro kontrastują i nie mają sensu. Jedynym beneficjentem takich miejsc jest policja drogowa, której funkcjonariusze nie zastanawiają się nad sensem postawionego znaku i oczekują jego respektowania w sprzeczności z realnymi warunkami. Zdecydowanie gorsze skutki przynosi ignorowanie znaków „stop”, zwłaszcza przed przejazdami kolejowymi, ale w wymiarze lokalnym bywa nagminne.

Kolejnym grzechem jest niekonsekwencja i brak rozwiązań systemowych. Każda gmina, czy powiat może prowadzić własną politykę odnośnie oznakowania dróg. Na jednej drodze napotkamy znaki ograniczeń prędkości ustawione zgodnie z parametrami drogi, na kolejnej z odpowiednim zapasem, co ma teoretycznie poprawiać bezpieczeństwo. W praktyce ma to odwrotne skutki, bo rzadko kiedy kierowcy stosują się do absurdalnych ograniczeń, których sensu nie widać. Opłakane skutki może to mieć w sytuacjach, gdy ograniczenie jest ustawione nie na wyrost i kierowca orientuje się za późno.

Warto też wspomnieć o niechlujstwie w stawianiu znaków. Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z 2003 roku, na podstawie którego wszystkie znaki drogowe powinny być w Polsce ustawiane określa bardzo dokładnie jak znaki powinny wyglądać (wzór, odblaskowość) i jak powinny być umieszczone w pasie drogowym (odległości do pasa drogi i od podłoża). Praktyka często pokazuje, że drogowcy stawiają je nie zważając na regulacje prawne. A to tylko pogłębia chaos oznakowania na polskich drogach.
Dezinformacja
„Reklamoza”, wszechobecne banery porozwieszane na płotach, reklamy stojące przy drogach, czy te wielkopowierzchniowe to estetyczny koszmar, z którym nikt kompetentny nie chce walczyć. Oprócz samego szpecenia przestrzeni publicznej kolorowe szyldy przekrzykują się jeden przez drugi. Ich ustawianie nie jest niczym regulowane, przez co często „kolidują” ze znakami drogowymi, których i tak mamy na drogach nadmiar. Znak, zwłaszcza jeśli jest w podobnym kolorze, na tle reklamy przestaje być czytelny. Zdarzają się też reklamy zasłaniające znaki, ustawione w pasie drogowym bez właściwego zezwolenia. Pewnym problemem jest też zastępowanie znaków informacyjnych, np. D-23 (stacja paliwowa) reklamą danego dystrybutora. To wprowadza dodatkowy zamęt do i tak mocno „pstrokatej” przestrzeni wokół pasa drogi.

Powszechne reklamy nie są konieczne, gdyż czasem w niektórych miastach napotykamy na gąszcz znaków ozdobionych małymi tabliczkami z wyjątkami i wykluczeniami. Czasem nawet jeden znak tego typu jest nieczytelny dla kierowców. Ci, którzy są ciekawi jego treści zmuszeni są do zablokowania ruchu, by doczytać czy np. są uprawnieni do wjazdu, czy też nie, lub w jakich godzinach mogą korzystać z danej drogi.

Wszystkie te nieprawidłowości nie są wyssane z palca. Można je bez wyjątku znaleźć w raporcie Najwyższej Izby Kontroli (NIK) powstałym na podstawie kontroli przeprowadzonej na wszystkich rodzajach dróg publicznych, z wyjątkiem tych zarządzanych przez GDDKiA. Znajdziemy w nim takie „odkrycia”, że w niektórych regionach nawet dla 40% dróg gminnych nie ma przyjętej organizacji ruchu, czy że aż 70% robót drogowych jest niewłaściwie oznakowana. NIK wskazał też, że obligatoryjne kontrole dróg dokonywane przez ich zarządców nie były wykonywane, bądź robiono to nierzetelnie.

Zmiany nieuniknione
Problem dotyczący oznakowania polskich dróg jest wyjątkowo złożony. Składa się na niego szereg czynników, których kumulacja prowadzi do dezinformacji i ignorowania przez kierowców ważnych ostrzeżeń. Niestety próby rozwiązania go przez dokładanie kolejnych znaków, co często tłumaczone jest koniecznością stosowania się do przepisów wykonawczych, tylko pogarszają sytuację. To efekt dokładnie odwrotny do zamierzonego.

Nadmiar znaków na drogach jest często niemożliwy do zarejestrowania przez kierowcę i to przy idealistycznym założeniu, że stosuje się on bezwzględnie do ograniczeń prędkości. To powoduje, że aby kontrolować sytuację na drodze nasz wzrok omija wiele ważnych informacji. Mało tego, jest to wyjątkowo trudne gdy dookoła pasa drogowego mienią się setki kolorowych reklam.

Uporanie się z tym problemem wymaga rozwiązań systemowych. Po pierwsze znaki powinny być stawiane tylko tam, gdzie są niezbędnie konieczne, lub poprawiają bezpieczeństwo. Po drugie powinny być adekwatne do sytuacji drogowej. Po trzecie powinny być spójne wizualnie, a już na pewno nie powinny się wzajemnie wykluczać. Aby to wszystko osiągnąć potrzebna jest nowelizacja rozporządzenia na podstawie którego ustawia się znaki. Te należy regularnie aktualizować w oparciu o spójny system, by kierowca w każdym zakątku kraju mógł spodziewać się identycznych zasad oznakowania. Konieczne jest wprowadzenie obowiązkowej organizacji ruchu dla dróg, które jej nie posiadają. W końcu potrzebna jest edukacja osób odpowiedzialnych za stawianie znaków, czy projektowanie organizacji ruchu. Mamy coraz lepsze drogi, warto by i system ich oznakowania był powodem do dumy, a nie niezrozumiałą zbieraniną często nielogicznie dobranych znaków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wszyscy są zgodni: na polskich drogach jest za dużo znaków! - Portal i.pl

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska