Wszystko da się wysprzątać? Sprzątaczka wiele widzi i wiele wie: kto ma romans, a kto na kogo haka

Jolanta Jasińska-Mrukot/archiwum
Sprzątaczki są jak powietrze, mało kto nas dostrzega i tak po ludzku się ukłoni - zauważa pani Róża. - W firmie każdy chce być ważny, ale najgorzej traktują nas szeregowi pracownicy. Im kto wyżej siedzi, tym częściej powie dzień dobry i zapyta, co słychać.

Jak twierdzi pani Róża, prezes firmy, w której sprząta, jest całkiem niewymagający i stale taki zamyślony. Patrzy na człowieka, a jakby go nie widział, ale jak już zauważy, to nawet sympatyczny i się przywita.

- Gorzej z jego sekretarką, bo ta damulka ma tylko wymagania - skarży się pani Róża. - Wejdzie taka w obłoconych butach, zamieni je na czółenka i nawet nie podziękuje, że ktoś za nią ten piasek sprzątnie.

Zostawiała w kubeczku resztki zielonej herbaty, ja myłam ten kubek, a ona krzyczała na całe gardło, że jestem ciemna baba, bo nie wiem, że tak się zaparza zieloną herbatę. I tylko nadaje, że pan prezes to, a pan prezes tamto, że niby każe te okna ciągle po deszczu przecierać. Patrzę na nią i myślę: czy ty w domu też taka jesteś? I żal mi jej chłopa…

Firma jestem

- Ale nie narzekam, bo kiedyś miałam ciężko - podkreśla pani Róża. - Kiedy chodziłam na bloki ZWM sprzątać, to się narobiłam. Klatek tyle do obrobienia, że końca nie było widać, a wszędzie syf, a kto jak nie sprzątaczka to usunie?

Kiedyś bardzo się starała, żeby ludziom dogodzić, ale oni i tak zawsze byli niezadowoleni i na skargę do spółdzielni ciągle biegali.

- A trzeba było zobaczyć, co ja znajdowałam przy wsypach! - dodaje pani Róża. - Pety, wymiociny i zużyte podpaski. A jak żona nie wpuszczała męża do domu, bo gdzieś zapił, to potrafił się tam załatwić. Mówię, że żadnej koleżance nie życzę pracować w blokowiskach.

Wszystko da się wysprzątać? Sprzątaczka wiele widzi i wiele wie: kto ma romans, a kto na kogo haka
Archiwum

Wcześniej jeszcze pracowała w gastronomii, bo z wykształcenia jest kucharką. Ale za PRL-u w barach mlecznych albo w zakładowych stołówkach też miodu nie było, ciężkie gary trzeba było dźwigać.

- Zmieniły się czasy, przyszło bezrobocie, zakłady poupadały, dlatego wzięłam to sprzątanie na blokach - tłumaczy. - To ja się narobiłam! Najgorzej jesienią i zimą, od czwartej rano i nie tylko w budynku, bo też na dworze trzeba było sprzątać. A niechby tak spóźnić się z posypaniem chodników, to zaraz lokatorzy, a szczególnie ci, co z domów nie wychodzą, dzwonią do gazety, że chodniki śliskie.

Ludzie w tych blokach coraz gorsi, wielu bez pracy i strasznie nerwowi, a co drugi psa w domu trzyma.

- Żeby jeszcze potrafili ze zwierzakiem się obejść - oburza się pani Róża. - Wyprowadzają psa na ostatnią chwilę, nie zawsze zwierzak dotrzyma i po drodze popuści. Jak uwagę takiemu zwrócić, to mi walnie, że za sprzątanie mi płacą. Szacunku tam nikt do sprzątaczki z bloku nie ma.

Aż kiedyś taki młody doktor, który miał w bloku prywatny gabinet, zaproponował pani Róży, żeby u niego gabinet i toalety sprzątała. Zgodziła się.

- Ludzie u nas tacy, że ciągle potrafią pomylić bidet z sedesem - mówi. - Wiadomo, sprzątaczka miodów nie ma, ale pieniędzy za darmo nie bierze - musi posprzątać. Widać pan doktor był zadowolony z mojej pracy, bo chciał, żebym u niego w domu sprzątała. Potem jeszcze inni mi zaproponowali, to całkiem już z bloków zrezygnowałam. Teraz firma jestem i u różnych poważnych ludzi sprzątam.

Pani Róża ocenia ich po swojemu. Są tacy, że nawet nie zobaczą, czy się u nich sprząta. No, chyba że już śmieci się walają. Inni potrafią być wredni. Czasem im większe państwo, tym większe chamstwo.

- Wykształceni i zamożni, ale chcieliby, żebym u nich najlepiej za darmo pracowała - dziwi się pani Róża. - Roboczogodzina u mnie na 20 złotych wyceniona, ale swoje środki czystości daję. A ktoś do mnie mówi, że ma wyższe wykształcenie i tyle na godzinę nigdy nie zarobi. To odpowiadam, że u mnie to nie targowisko i nie muszę się targować, więc pójdę tam, gdzie mi więcej zapłacą.

Ale są i tacy, co potrafią docenić sprzątaczkę i dużo więcej zapłacą. Jak choćby jedni tacy mecenasowie.

- Chociaż kiedy pierwszy raz do pani mecenas przyszłam, to myślałam, że się przewrócę - wspomina pani Róża. - Mąż pani mecenas otworzył mi drzwi w slipkach. Ludzie, toż to nawet mój stary w życiu by tak nie zrobił!

A za progiem syf taki, jakby od lat nikt tam nikt nie sprzątał. - Teraz przychodzę raz w tygodniu i jest dużo lepiej. To inni ludzie. Kubek w środku od herbaty mają czarny i nawet tego nie zauważą - dodaje. - Zostawią po sobie sterty brudnych filiżanek, a w pokojach gazety, papierzyska i książki się walają. Nie zrozumiem ich nigdy - obok tej sterty przejdą, usiądą i czytają. Mówię im co tygodnia jak do dzieci, że jakby każde z nich za sobą sprzątnęło, to mieliby w domu wreszcie porządek. A oni patrzą na mnie, jakby nie rozumieli, co ja do nich mówię.

Wielkie państwo mają bałagan

Pani Dorota też sprząta w prywatnych mieszkaniach. - Ale kiedy się idzie do kogoś pierwszy raz, to człowiek ma stracha, bo nigdy nie wie, na kogo trafi - przyznaje. - Moją koleżankę spotkała straszna przykrość. W domu, gdzie sprzątała, zginęła cenna broszka. Więc kogo posądzono? Oczywiście, że sprzątaczkę. Potem broszka się znalazła, bo ich nastoletnia wnuczka pożyczyła bez pytania. A moja koleżanka już więcej do nich nie poszła. Bo broszka się znalazła, ale niesmak pozostał.

Wszystko da się wysprzątać? Sprzątaczka wiele widzi i wiele wie: kto ma romans, a kto na kogo haka

- U mnie roboczogodzina kosztuje 25 złotych - mówi pani Dorota. - Kiedy ludzie robią szerokie oczy, tłumaczę, że jakość musi kosztować. Teraz jest taki trend, że ludzie chcieliby dużo i za dużo niższą cenę. W niektórych domach domagają się nawet, żebym im pościel zmieniała i pranie robiła. Już tego nie robię, bo trzeba się cenić. Są też tacy, którzy z góry mówią, że wykupują u mnie na przykład cztery godziny, ale chcą, żeby w tym czasie całe mieszkanie wysprzątać, do tego wszystkie męskie koszule wyprasować.

Potem przy odbiorze kobieta potrafi jeszcze szukać dziury w całym, chyba tylko żeby mniej zapłacić. Mężczyźni w takich sytuacjach lepiej się zachowują, bywa, że powiedzą "daj spokój, zapłać i z głowy".

Dlatego od pewnego czasu pani Dorota idzie najpierw na wstępną rozmowę ("kwalifikacyjną", jak mówi), żeby ocenić, jakie są oczekiwania klientów i czy warto podejmować się zlecenia.

- Teraz mieć sprzątaczkę jest modne - dodaje. - Niektórzy sami bez kłopotu by sobie dali radę, ale wolą do tego kogoś wziąć, bo tak robią znajomi. Ale są też tacy, po których widać, że im głupio, że ktoś będzie się babrał w ich domowych brudach. Tłumaczą długo, że zapracowani i nie mają czasu zadbać o mieszkanie. Potem nie kłócą się o pieniądze, jeszcze kawę postawią i pogadają o życiu. Takim to ja zrobię nawet więcej, niż się umawiałam.

A brudy jak to brudy. Pani Dorota nigdy jednak nie zrozumie, jak można z wanienki do kąpieli niemowlaka od kilku dni nie wylewać wody, tak że zdąży się zrobić kożuch.

- Albo na stole w kuchni zostawić pełno brudnych kubków i talerzyków, a w kącie stare kartony po pizzy - dodaje pani Dorota. - Nie rozumiem, dlaczego ci ludzie są takimi bałaganiarzami, choć na zewnątrz wychodzą odpicowani i wyperfumowani.

Nie zadzieraj ze sprzątaczką

Pani Gienia odchodzi od sprzątania domów, bo bardziej opłaca się jej sprzątać w firmach. - Podpisuję umowę na zakres obowiązków: na powierzchnię i częstotliwość sprzątania. Jest umowa i wiadomo, o co chodzi - tłumaczy. - Ale ludzie jak wszędzie są różni i wszędzie są tacy, co myślą, że sprzątaczką można dyrygować.

Opowiada, jak kiedyś zawołała ją urzędniczka i zrobiła awanturę, bo uznała, że pani Gienia powinna wyczyścić zaplamioną tapicerkę z jej krzesła.

Wszystko da się wysprzątać? Sprzątaczka wiele widzi i wiele wie: kto ma romans, a kto na kogo haka
Pixabay

- To ja mówię, że szmatą się tego nie zrobi. A ona mnie straszy, że jak nie wykonam polecenia, to pójdzie do prezesa. Ja na to, żeby poszła, to się dowie, jaki mam w tej firmie zakres obowiązków. A ta dalej, że ona jest urzędniczką, a ja tylko jeżdżę na szmacie. Ale tak to jest, że sprzątaczka czasem musi być mądrzejsza od urzędnika. Widziałam, że ta baba mi nie popuści, więc sama poszłam to załatwić. Pani Gienia podkreśla, że nigdy się nie odgrywa na tych, co ją źle traktują.

- Ja nie chcę się na nikogo złościć, ale kiedyś ta urzędniczka trafiła na moją zmienniczkę, której też dogryzła. A koleżanka tylko przełożyła na spód kilka dokumentów, które miały leżeć na wierzchu. Zrobiło się zamieszanie, bo papiery miały być na już, urzędniczka dostała za swoje, że niekompetentna i ma bałagan. Po premii dostała. Są sprzątaczki, z którymi lepiej nie zaczynać…

Bo sprzątaczka wiele widzi i wie

- Chodzimy i sprzątamy, prawie się nie liczymy, ale z naszej perspektywy wiele widać - zdradza pani Gienia. - Kto na kogo ma haka i gdzie się rodzi biurowy romans. Są też tacy, co sami zwierzą się sprzątaczce ze swoich kłopotów, bo wiadomo, że ta plotki nie puści dalej, bo z nikim się nie kontaktuje. O, chociażby taki młody doktorek. Zwierzył się, że ma problem z żoną. Dziewczyna piękna, ale na księżniczkę chowana, więc chłopak przejął obowiązki za siebie i za nią.

Siostra pani Gieni też sprząta, ale w Niemczech. Tam jak jest impreza firmowa, to siada koło prezesa, bo taki jest zwyczaj. Prezes wyróżni ją, o życiu pogada - nawet wie, jakie hobby ma jej mąż. - A ja, kiedy w mojej firmie jest impreza, to wtedy szybko sprzątam i, żeby nie przeszkadzać, zmykam - kiwa głową pani Gienia. - Bo tutaj nikogo nie obchodzi, że sprzątaczka to też pracownik.

Reportaż ukazał się po raz pierwszy w 2010 roku. Przypominamy go w ramach cyklu "Hity nto", w którym będziemy publikować dla Was nasze najciekawsze teksty.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Co włożyć, a czego unikać w koszyku wielkanocnym?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska