Wszystko, tylko nie szczotki

Archiwum prywatne
- Widziałam meczet w Iranie. Bo zobaczyć można, licząc kroki i dotykając ścian - mówi pani Alina.
- Widziałam meczet w Iranie. Bo zobaczyć można, licząc kroki i dotykając ścian - mówi pani Alina. Archiwum prywatne
Miała robić szczotki w spółdzielni inwalidów, jak wielu niewidomych przed nią i po niej. Ale strach przed tym był tak wielki, że z tego strachu skończyła liceum, dwa fakultety, podyplomówkę, nauczyła się czterech języków i kilku pożytecznych rzeczy oraz zwiedziła kawał świata, bywało, że samotnie.

Gdy siadałem do tekstu o niej, w mojej gminie wysiadł prąd. Szast, prast i nagle ciemno, głucho, bezużytecznie. Ani pisać, bo bateria w laptopie wycyckana. Ani przeczekać pomrokę w wannie, bo krany suche, gdyż wodociąg wspomagany elektryką. Nie da się uciec do miasta, bo drzwi garażu też na prąd, a ręczna korba popsuta. Nie sposób gdziekolwiek zadzwonić, żeby się poużalać, bo stacja przekaźnikowa też padła i brakuje zasięgu. Świeczki wypalone. Można jedynie gapić się w księżyc, który akurat był w pełni, i wyć jak wilk.

I zawyłem - z wściekłej bezradności, z żalu, z niecierpliwości. Trzaskałem po ciemku przedmiotami i wyklinałem POpaprańców (obowiązkowo z dużego "P" i dużego "O"), którym sypie się całe państwo: od torów kolejowych po kable z prądem.

I nagle... I nagle pomyślałem sobie: halo, panie nerwus, a ona ma tak na co dzień. Gorzej nawet, bo jej nie przyświeca żaden księżyc. Ciemność najgłębsza. Ciemność bezwarunkowa. Ciemność ostateczna. I tak od rana, kiedy otworzy oczy, na które nie widzi, aż do nocy, kiedy je zamyka. I nawet jej sny nie składają się z obrazów, lecz wyłącznie z głosów.

A mimo to Alina Koralewska zawsze się uśmiecha.

Sprawni nie muszą uważać

W jej mieszkanku na placu Teatralnym schludność taka, jak w koszarach za komuny. Ani jednego pyłku, wszystko na swoim miejscu. Korci mnie, żeby zapytać, kto tu przychodzi sprzątać, ale pani Alina odgaduje moje myśli.

- Gdyby pan przyszedł i zobaczył tu bałagan, to jaka byłaby reakcja?
- Na pewno miałbym zrozumienie - odpowiadam.
- No właśnie. Miałby pan zrozumienie, bo my jesteśmy odmienni, prawda? Musimy być odmienni i nie wyrabiać się w swoich rolach. Taki jest stereotyp niepełnosprawnego.

Rumienię się, jakby ktoś przyłapał mnie na nietakcie i bąkam coś, że absolutnie, że wszyscy jesteśmy tacy sami, a niepełnosprawni są przecież sprawni, tylko inaczej. I wtedy pani Alina uśmiecha się jeszcze bardziej, tyle że z ironią. Bo to była tylko podpucha.

- Niech się pan nie kryguje. Ależ tak, jesteśmy inni! Jesteśmy niepełnosprawni. Jesteśmy inwalidami, kalekami. A polityczna poprawność mnie śmieszy. Bo choćby nie wiadomo jak starannie omijał pan słowo "ślepy", ja i tak nie zobaczę. A wie pan, jaka jest różnica między niepełnosprawnym a sprawnym?
I znów konsternacja...

- Otóż sprawni nie uważają. Dam przykład. Pytam swoich studentów: jak doszliście na uczelnię? I oni odpowiadają: normalnie. A ja muszę uważać na chodnik. A pytaliście kogoś o drogę? Nie. A ja muszę stale pytać. I jaki z tego wniosek, panie redaktorze?
- Mhmmmmm...
- Ano taki, że to, kim dziś jestem, zawdzięczam innym.
- Aha... To może ich wymieńmy, pani Alino.

Ogarnął mnie wstyd

- Widziałam meczet w Iranie. Bo zobaczyć można, licząc kroki i dotykając ścian - mówi pani Alina.
(fot. Archiwum prywatne)

Pierwsza była Sławka. Przyjaciółka z rodzinnej wioski Prądy. To dzięki niej nastoletnia Alina najadła się wstydu, a ten wstyd wyzwolił ambicje. A było tak...

- To było już po ósmej klasie. Rok 1968. Zakochałam się w muzyku bardzo znanego zespołu rockowego. Powiem panu nazwę, ale nie poda jej pan do druku, bo ja się spotykam z tym człowiekiem do dziś. Miłość życia.

Pani Alina wymienia nazwę, a mi długopis podskakuje z wrażenia.
- Wzrok straciłam nieodwracalnie i w stu procentach dwa lata wcześniej. Wyjątkowo złośliwa odmiana jaskry. Zostałam przeznaczona do szkoły dla inwalidów i skazana na szczotki. Taki na ogół jest los niewidomych: łatwe rękodzieło, chałupnictwo do końca życia i brak perspektywy. Jak się sama nie zapijesz, to się zwiążesz z kimś, kto się zapije... No i tak się złożyło, że Sławka zaprowadziła mnie na koncert tego zespołu, a po koncercie pod garderobę, gdzie czekałyśmy na autograf. I podchodzi do nas moje bóstwo. Wniebowzięta go łapię za mankiet, a on pyta: a ty co robisz w życiu dziewuszko? I co mam mu powiedzieć? Że sklejam szczotki? Ogarnął mnie wstyd. I z tego wstydu powiedziałam sobie: tylko nie szczotki! Ja chcę do czegoś w życiu dojść! Za kilka dni uciekłam ze szkoły dla inwalidów i złożyłam papiery w "Dwójce". W drugim liceum w Opolu. A wie pan, dlaczego?
- Bo miało renomę?
- Bo było najbliżej pekaesu. Wtedy jeszcze na Kościuszki.

W "Dwójce" młoda Alina spotyka kolejne osoby, którym zawdzięcza to, kim jest dzisiaj. To dyrektor Witalis Brągiel i inspektor oświatowy Antoni Cięciel.

- Przyjęli mnie trochę z ciekawości, jak to będzie. I chcieli dać szansę. Złoci ludzie. Ja nie miałam nawet białej laski. Tylko dłutko i tabliczkę do pisania Braillem.

I tym dłutkiem Alina rzeźbiła sobie przyszłość. Matura. A potem romanistyka i resocjalizacja na uniwerku wrocławskim. Tyflopedagogika (edukacja niewidomych) w stołecznej Akademii Pedagogiki Specjalnej. Masaż leczniczy w Studium Medycznym w Krakowie. Plus kursy terapii psychodynamicznej, oligofrenopedagogiki (edukacja upośledzonych umysłowo) oraz ukończona na uniwersytecie w Opolu edukacja seksualna.

- Proszę zaznaczyć, że ta ostatnia specjalizacja to tylko w teorii - śmieje się.

Czarno-biała "Bonanza"

Po drodze wyszła za mąż i urodziła córkę. Urodziwą, dorodną i zdrową.

- Mąż był niedowidzący. Poznaliśmy się na sportowo-rehablilitacyjnym obozie dla ociemniałych. Sport polegał na tym, że biegaliśmy tam na wyścigi do budki z piwem, a rehabilitacja sprowadzała się do tego, żeby w drodze powrotnej nie spotkać kierownika.
Na ślub w kościele w Prądach przyszła cała wioska, bo to była sensacja. Potem weselicho na domowym podwórku i podróż autostopem do Francji. 1979 rok. Stara, poczciwa, dobra Francja jak z filmów z Luisem de Funesem. Wyczyn niebywały, jeśli wziąć pod uwagę, że można było tę Francję poznać tylko dotykiem, dźwiękiem i zapachem.
- Ale w rezultacie rozwiodłam się. Gdybym w tym tkwiła, byłoby inaczej, niekoniecznie źle, ale nigdy nie doszłabym tam, gdzie doszłam. To ja w tym związku nosiłam spodnie.

Jest jeszcze coś, co się jakoś wiąże się z młodzieńczym pragnieniem pani Aliny sprowadzającym się do zdania: wszystko, byle nie szczotki.
- Wytłumaczę to tak: nie mam nic do środowiska niewidomych, ale... Ale mam prawo w nim nie być.

Drażni ją getto niepełnosprawnych i jego ambicje gonienia świata pełnosprawnych. Czasem daje temu głośny wyraz.

- Kiedyś byłam członkiem jury w konkursie "Nieprzetartego szlaku". I tam chciano wręczyć nagrodę głuchoniemej za to, że ona śpiewa. Wielka sensacja! Tylko ja się pytam, po co ona śpiewa? Dla siebie? Przecież ona tego nie słyszy, nie czuje w żaden sposób. Absurd. Dla mnie to coś takiego jak cyrkowa sztuczka dla gawiedzi. Ta osoba realizuje potrzebę nie swoją, lecz otoczenia. To tak, jakby mnie uczyć malowania kolorami.

A czy pani Alina w ogóle kolory pamięta? Tak, ale jak mówi, gdyby nagle cudem odzyskała wzrok, pewnie przekonałaby się, że w rzeczywistości wyglądają inaczej, niż ona je sobie wyobraża po 40 latach życia w ciemności.

- Czasem proszę studentów: wytłumaczcie niewidomemu kolor niebieski. I oni mówią: jak niebo. Ale ja go nie widzę przecież. Więc oni, że jak woda. To ja im mówię, że dla mnie woda jest mokra, a nie niebieska. Namęczą się, aby usłyszeć na końcu to, do czego zmierzam, czyli że niewidomy nie ma pojęcia o kolorze. Nie wyobrazi go sobie tak, jak nie sposób wyobrazić sobie Boga. Koniec, kropka.

Drzewa zapamiętała jak z dziecięcych rysunków: pień i zielona kula. A samochody, jakie pamięta, to tylko syrenki, warszawy i żuki. Jej pojmowanie telewizji zatrzymało się na etapie czarno-białej "Bonanzy". To było takie kowbojskie, męskie kino familijne.

- Ja w ogóle nie widziałam kolorowej telewizji i nawet nie umiem jej sobie wyobrazić. Kolorowego filmu też nie - mówi.

A mimo to w jej pokoju stoi telewizor, a pani Alina lubi chodzić do kina, wzbudzając tam sensację swoją białą laską. Namiętnie używa czasowników "obejrzałam", "widziałam", "zobaczę".

- Biorę filmy na słuch, jak nietoperz. Może dlatego lubię przegadane scenariusze, bo więcej wtedy wiem. Mój ulubiony film to "U pana Boga za piecem". Cudny!

A jakie pani Alina ma sny?
- One się składają wyłącznie z dźwięków.
A co jeszcze pamięta oprócz drzew jak kule, syrenek i "Bonanzy"? Pani Alina wylicza:
- Niebo, księżyc, linię horyzontu, przestrzeń, perspektywę. Dużo.

Na słuch Polska zmienia się

Czy jak się "bierze" rzeczywistość na dotyk, węch i słuch, to czy można zaobserwować historyczne zmiany?

- O, tak - odpowiada pani Alina. - Za komuny ludzie byli niedomyci i często zdarzało mi się wyrzucić kogoś z masażu. Dziś pachną już o wiele lepiej. Jest postęp w autobusach, pociągach. Niedawno dostałam ukraińskie perfumy "Biały Bez". No i wraz z nimi przypomniał mi się cały bukiet zapachów PRL. Bo "Biały Bez" to był wtedy radziecki przebój elegantek.

A jak zmiany można usłyszeć? Albo inaczej: czy na ucho Polska też się zmienia? Pani Alina aż podskakuje: - Tak, i to na gorsze. Strasznie teraz ludzie klną, zwłaszcza młodzi. Wojuję z tym i się narażam. Zasadniczo chroni mnie biała laska.

A czy ta laska prowokuje ludzi złych?
- Czy dwa razy w życiu to dużo? - zastanawia się pani Alina. - Raz we Wrocławiu oskubał mnie taryfiarz, a raz na Żoliborzu jakiś facet wywiódł mnie w złą ulicę, po czym porzucił, a potem pewnie miał radochę, patrząc z oddali, jak się próbuję odnaleźć. Śnieżyło, wokół żywej duszy, trwało godzinę, zanim się odnalazłam.

Pani Alina namiętnie jeździ po świecie. Turystycznie albo służbowo, a raczej z potrzeby serca. W Algierii, Maroku, Tunezji, na Sycylii uczy niedorozwinięte dzieci, jak przystosować się do życia. Zaprzyjaźniła się z algierską rodziną z Oranu i wyciąga z umysłowego zapóźnienia ich kilkunastoletniego Krimo. Pamięta do dziś podszyte trwogą pytanie stewardessy, która pomagała jej wejść na trap po lądowaniu: "Pani tutaj? Tak samotnie?".

Opowiadając, co już widziała w świecie, nie robi palcami przy słowie "widziała" cudzysłowu, bynajmniej.

- A więc widziałam Hagę Sophię w Stambule, choć meczet w Tiranie był ładniejszy. Widziałem katedrę w Mediolanie i synagogę na Jerbie. Widziałam piramidy, sfinksa i wielbłądy na pustyni. Widziałam katedrę na Sycylii, która spodobała mi się nawet bardziej niż katedra w Kilonii. Widziałam Bombaj i jedną z najpiękniejszych cerkwi na świecie - Świętą Zofię w Kijowie. A od paryskiej Notre Dame dużo bardziej wolę Sacre Coeur.

Jak niewidomy może zobaczyć ogrom katedry kilońskej?
- Na przykład krokami, panie redaktorze. A za pomocą dłoni zobaczyłam jeszcze małpę, krokodyla i wielbłąda, bo jako dziecko nigdy tych zwierząt nie widziałam. I powiem panu, że krokodyl to na brzusiu jest milusi.

Duma, szczęście, powodzenie

Pani Alina opowiada o swojej ostatniej podróży na Sycylię.

- Wychodzę z bloku, idę na dworzec. Łapię pociąg do Krakowa. Tam taksówka na lotnisko. Jestem w wieczorem w Trapani. Wsiadam do autobusu do Palermo i docieram tam o wpół do drugiej w nocy. Potem taksówka, która podwozi mnie pod bramę instytutu dla niewidomych. I pozostaje mi tylko zbudzić portiera. I gdy sobie to uświadomię, to wie pan, co? Jestem z siebie dumna.

Duma to jedno, ale gdy pytam ją, czy jest też szczęśliwa, robi minę, jakby pytanie było niestosowne. Albo raczej - naiwne. Bo ta jej mina mówi wyraźnie, że tak. Że jest szczęśliwa.

Próbuję więc inaczej:
- A co się pani w życiu udało, pani Alino?
I znów zdumienie na twarzy. I odpowiedź bez chwili namysłu:
- Jak to co? Wszystko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska