Targi nto - nowe

Wybór należy do nas

Z dr Barbarą Bidzińską-Jakubowską z Katedry Polityki Regionalnej Politechniki Opolskiej rozmawia Mirosław Olszewski

- Jeśli uprzemy się, by posłów do Parlamentu Europejskiego wybierać w szesnastu regionach jakie istnieją w Polsce, zatem także w naszym okregu bez łączenia się z dolnośląskim lub górnośląskim - czy złamiemy jakiekolwiek unijne prawo?
- Moim zdaniem nie. Unia wprawdzie wyraźnie sugeruje, by wybory odbywały się we wszystkich krajach wedle tej samej zasady - proporcjonalności - jednak nie wszystkie kraje piętnastki to respektują. Nie ma do tej pory jednolitego systemu wyborczego, który obowiązywałby w całej Unii. Prace nad jego stworzeniem trwają już wiele lat, ale jak dotąd - bez powodzenia.

- Czyli każde państwo może samodzielnie ustalać zasady wyborcze?
- Pamietając o tym, by nie były one sprzeczne z ordynacją do krajowego parlamentu.

- Do Sejmu mamy ordynację proporcjonalną, do Senatu większościową. Która obowiązuje?
- Wybór należy do nas. Unia, jak powiedziałam, sugeruje ordynację proporcjonalną.

- Nie łamiąc unijnego prawa, możemy więc pulę 54 mandatów, jakie przypadają na Polskę, podzielić proporcjonalnie pomiędzy szesnaście regionów i w nich przeprowadzić zwyczajne wybory?
- Tak. Dopóki nie ma wspólnej unijnej ordynacji, nic nie stoi na przeszkodzie.

- Czy krajowi parlamentarzyści rzeczywiście nie mogą być eurodeputowanymi?
- W tej kwestii też nie ma jednolitej zasady. Są kraje, gdzie wolno łączyć funkcje, w innych nie. Znów tylko od nas zależy, jaki model przyjmiemy.

- Kogo właściwie poseł reprezentuje w parlamencie? Region, kraj, kontynent?
- Wypowiada się zawsze we własnym imieniu. Nie ma zatem takiej możliwości, by poseł na przykład z Opolszczyny wprost zabiegał o względy dla regionu. Albo żeby wzmacniał swą argumentację, powołując się na przykład na mandat opolskich wyborców. Europejski parlamentarzysta nie może też zresztą przyjmować żadnych wytycznych od swojego krajowego rządu.

- Opolski wyborca może więc powiedzieć - cóż mi po takim reprezentancie? I nie iść do urny.
- Pozycja europarlamentarzysty jest inna niż krajowego. On nie szuka "dojść" w centrali, by załatwić dotacje dla swego regionu. Jednak uczestnicząc w pracach rozmaitych instytucji unijnych, komisjach, grupach roboczych może forsować takie kierunki polityki wspólnej, które dla jego regionu czy kraju są szczególnie korzystne. Na przykład zwiększenie funduszy na ochronę przeciwpowodziową. Zasada dotyczyć będzie całej Europy, zatem także, na przykład, Opolszczyzny.

- Poseł powinien być partyjny? Badania opinii publicznej w Polsce wskazują, że na listy partyjne nie chcemy głosować.
- Cóż, ktoś musi wystawić kandydatów. W Polsce prócz partii mogą to zrobić jeszcze stowarzyszenia czy komitety obywatelskie. Na początku istnienia Unii, posłów do parlamentu europejskiego desygnowały zgromadzenia narodowe. Potem wprowadzono wybory powszechne, które nawiasem, też nie cieszą się wielką frekwencją. W 1999 r. do parlamentu startowało z 303 list 10 tysięcy kandydatów, a frekwencja wyniosła ledwie 49 procent. Chociażby już na tej podstawie widać, że system nie jest doskonały. Ma jednak przynajmniej jedną zasadniczą zaletę. Funkcjonuje.

- Czy jest sens, by do parlamentu europejskiego startowali zdecydowani przeciwnicy Unii Europejskiej?
- Oczywiście. Wśród wielu frakcji, jakie tam istnieją, jest na przykład Sojusz na Rzecz Europy Narodów, który - najogólniej ujmując - opowiada się za integracją, lecz wyłącznie ekonomiczną. W parlamencie jest więc miejsce także dla gorących eurosceptyków.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska