Wygrał 13 milionów i zniknął z całą rodziną

Kazimierz Radzajewski / Gazeta Współczesna
Gdy 18 września magiczne kule Lotto ułożyły się w ciąg liczb: 5, 13, 14, 16, 17, 43, Ryszard M. z Wydmin na Mazurach, spał spokojnie. Dopiero w poniedziałek, gdy wracał z grzybobrania usłyszał, że ktoś we wsi trafił szóstkę.

Kupon miał schowany w chlewiku, bo żona uważała, że ten lotek to tylko marnowanie pieniędzy.

Sprawdził numery i niestety zdarzyła się chwila słabości. Dziś we wsi mówią, że głupi był, za bardzo się cieszył i tą radością podzielił z innymi. Do południa już wszyscy wiedzieli o milionach Ryśka. Dokładnie 13 milionach 306 tysiącach 94 złotych i 20 groszach.

- To dobry człowiek, ale ja też bym chyba zdurniała od takiej fortuny - mówi pani Janina, sąsiadka.
To było w poniedziałek, a już we wtorek Ryszard M. po prostu zniknął, a z nim żona i troje dzieci. Jak kamień w wodę.

- Uciekli w nocy albo ktoś ich porwał - gubią się w domysłach sąsiedzi. - Rysiek nie wytrzymał ciśnienia - mówią. Jeszcze w poniedziałek wieczorem pod mieszkaniem małżeństwa M. ustawiła się kolejka. Przeważnie znajomych, kilka złotych pożyczyć, bo co to jest dla milionera ten tysiączek lub dwa po starej znajomości? Ale byli tu i tacy ogoleni na łyso, szukali Ryśka. Czarnym BMW krążyli po ulicach. Mówili, że są dziennikarzami, ale ludzie w Wydminach głupi nie są: którego dziennikarza stać dziś na takie auto?
- Oni zwyczajnie wyjechali, żeby nie kusić losu - odpowiada kuzynka rodziny W., pracownica Domu Pomocy Społecznej.

Przynajmniej na biednego trafiło. Pięcioosobowa rodzina W. żyła dotąd z jednej renty, za 1000 zł miesięcznie.
- Dobrze, że na biednego trafiło. Kiedyś przed białaczką to w tartaku robił, ale to było dawno. I syn niepełnosprawny jest dla niego nie lada ciężarem - opowiadają o milionerze koledzy z ławeczki na rynku. - Ostatnio to nawet złom zbierał, żeby rodzinę wyżywić.

Wieś jest podzielona: jedni twierdzą, że Rysiek majątek przepije, a drudzy - że wręcz przeciwnie: ustawi się na całe życie.

- To spokojny człowiek - rozmarza się Monika Warchoł. - Ja na jego miejscu za takie pieniądze tobym sprawiła sobie ładny dom, samochód i pojechała na wycieczkę. Mojej siostrzenicy też bym zafundowała mieszkanie, wspomogłabym nasze przedszkole, a mężowi kupiłabym bojowy samochód strażacki z pełnym osprzętem. On jest strażakiem w naszej OSP i chciałby mieć takie auto tylko dla siebie.
- To by było parę milionów butelek wiśnióweczki! Rysiek też z nami czasem popił, a teraz nam uciekł - żartują niepocieszeni koledzy Zbigniew Niewieczerzała i Adam Janczelewski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska