Wykonała ponad 500 skoków ze spadochronem

fot. archiwum
Po chwili frajdy ze spadania czas na dokładne złożenie spadochronu.
Po chwili frajdy ze spadania czas na dokładne złożenie spadochronu. fot. archiwum
Rozmowa z Grażyną Słocińską, spadochroniarką

Z wykształcenia jest technologiem żywienia. Pracuje w biurze handlowym jako logistyk. A wolny czas spędza... w powietrzu. W ciągu 10 lat wykonała ponad 500 skoków spadochronowych.

- Czemu pani skacze ze spadochronem?
- Bo lubię się porządnie przewietrzyć, tak od czasu do czasu.

- Twierdzi pani, że stała się spadochroniarką przez przypadek. Na czym ten przypadek polegał?
- To były wczesne lata dziewięćdziesiąte, nie było raczej w Opolu takich fitness klubów, jakie znamy teraz. Więc chodziłam z koleżanką na siłownię i tam usłyszałyśmy od ćwiczących tam panów, zresztą już z nami zaprzyjaźnionych, że wybierają się na kurs dla skoczków spadochronowych. Ja też wyraziłam ochotę. Miałam wówczas niespełna 18 lat.

- Co na to rodzice?
- Już wcześniej trenowałam sport niekojarzący się z kobietami - strzelectwo. Więc specjalnie ich nie zaskoczyłam kolejnym wyborem.

- A instruktorzy na lotnisku?
- No, dla nich to był pamiętny rok, bo nagle na płycie lotniska "zaroiło się" od kobiet. Na moim kursie byłam ja, a na kursie szybowcowym "aż" 5 dziewczyn. Grupy kursowe liczyły po 20-25 osób. Nigdy wcześniej nie było aż tylu dziewczyn. Instruktorzy nie ukrywali, że teraz, z uwagi na obecność płci pięknej, muszą się inaczej zachowywać, bardziej uważać na gesty i słowa... Ale i tak bywało, że wymknęło się im jakieś drobne przekleństwo. Przy okazji tego wywiadu chcę podkreślić, że to jest sport jak najbardziej dla kobiet - nie trzeba mieć wielkich muskułów ani umieć dźwigać ciężary, aby skakać ze spadochronem. Trzeba tylko minimalnie dbać przez cały rok o swoją kondycję.

- Skoro podczas pani kursu kobiety miały szczególne względy, to pewnie pierwszy skok wykonała pani jako pierwsza w grupie, zgodnie z zasadą: kobiety przodem?
- Nie! Niestety wśród ludzi powietrza - skoczków, pilotów, szybowników - pokutuje przekonanie, że baba jednak coś popsuje, więc lepiej jest zostawić jej zadanie do wykonania na samym końcu. Kilka godzin czekałam na swoją kolej, aż wyskoczą pozostali uczestnicy kursu, chłopcy.

- Łatwo było?
- Skakałam z samolotu o nazwie Gawron, w którym najpierw musiałam wyjść na stopień, na zewnątrz, przytrzymać się drzwi i zastrzału, a dopiero potem skoczyć. Dostałam potężną dawkę adrenaliny. Ale zrobiłam to, bo przecież wcześniej skoczyła cała moja grupa.

- Czy pani partnerowi imponuje, że jego kobieta to doświadczony skoczek?
- Tak się składa, że poznaliśmy się na lotnisku, gdy jego przyjaciel robił kurs szybowcowy, a on mu pomagał w przygotowaniu sprzętu. Więc dla niego nie jestem jakimś idolem, wie, co to dziewczyna ze spadochronem. Jednak zauważyłam, że panowie, którzy dowiadują się, jaka jest moja pasja i że mam na koncie już grubo ponad 500 skoków, robią wielkie oczy. Pani zresztą też takie duże oczy zrobiła...
- Bo skoczyć ze spadochronem hobbystycznie ponad pół tysiąca razy to duże osiągnięcie. Jak pani uczciła swój pięćsetny skok?
- Zwykle jest tak, że podczas setnego i przy okazji każdej kolejnej setki skoków robi się coś specjalnego. Bardziej doświadczeni skoczkowie mają prawo dać ci klapsa albo ustawia się figurę w powietrzu, to znaczy podczas spadania ścigamy się, łapiemy, przez chwilę lecimy wspólnie z innymi skoczkami. Gdy wykonywałam 500. skok, kolega dogonił mnie podczas spadania i dla żartu przewrócił na plecy. Szybko wróciłam do tak zwanej płaskiej pozycji, czyli przewróciłam się na brzuch.

- Najwięcej frajdy jest, zanim otworzy się spadochron?
- Tak. Najdłużej spadałam przez minutę i dwadzieścia sekund, wtedy skoczyłam z wysokości pięciu tysięcy metrów. Fajnie jest poganiać się po niebie, zobaczyć obok siebie w przestworzach znajomą twarz, może jakąś formację zrobić... Mnie udało się spadać w formacji składającej się z sześciu osób. Może to nie jakiś wielki wyczyn, ale zabawa była przednia.

- Czy są mody na technikę wykonania skoku?
- Gdy ja się szkoliłam, skakało się na tzw. płaską, czyli brzuchem do ziemi, w tej pozycji leciało się aż do momentu otwarcia spadochronu. Teraz są też inne techniki: skacze się na główkę, na nogi, nawet na plecy... Wszystko po to, aby zwiększyć prędkość lotu i dawkę adrenaliny.

- A jaką pani prędkość spadania osiąga?
- Dokąd nie otworzę spadochronu - dwieście kilometrów na godzinę. To taka normalna średnia. Ale tej prędkości się nie czuje, gdyby w tunelu powietrznym były rozstawione znaki, które śmigałyby obok skoczka - wtedy byłoby inaczej. A tak tylko wiatr smaga twarz, czasami, osobom o pulchniejszych policzkach, skóra mocno zafaluje... Generalnie skoczkowie dość dobrze się ubierają, aby nie marznąć i podczas lądowania ochronić ciało przed ewentualnymi urazami. Bo ląduje się w różnych miejscach.

- Na przykład na drzewie?
- Tak, mnie się to zdarzyło. Wylądowałam na świerku, bez kłopotów zresztą, bo wykorzystałam wiedzę na temat techniki lądowania na drzewach. Potem spokojnie czekałam, aż ktoś po mnie przyjedzie z drabiną i będę mogła po niej zejść. Niestety, chodzenie po drzewach nie jest moją mocną stroną.

- To drogi sport?
- Kiedyś był chyba droższy. Miałam nawet jakiś czas przerwę w skakaniu, bo zwyczajnie nie było mnie na to stać. Teraz jest lepiej. Używany sprzęt dobrej jakości: spadochron główny, zapas, pokrowiec i automat ratowniczy można już kupić za 6 tysięcy złotych. Kiedyś trzeba było wydać około 10 tysięcy. Jeśli ktoś załapie bakcyla i pokocha skoki, to jest w stanie sfinansować to hobby. Co oczywiście wymaga wyrzeczeń, na przykład zimą. Nie wyjeżdżam na egzotyczne wakacje, nie uprawiam sportów zimowych, bo oszczędzam pieniądze na sezon skoków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska