Wypadek w Szczepanku. Zabiło ich szaleństwo młodości

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Była 23.00, gdy rozpędzony fiat uno wjechał wprost przed maskę volkswagena.
Była 23.00, gdy rozpędzony fiat uno wjechał wprost przed maskę volkswagena. Radosław Dimitrow
Dla Kamila, Mateusza, Patryka, Sebastiana i Irka to miał być wakacyjny wypad na imprezę. Wcześniej kupili stare uno za kilkaset złotych. Zrzucili się na auto, choć żaden nie miał prawa jazdy.

Ja nie mogę uwierzyć, że ich już nie ma... - płacze pani Dorota, matka 15-letniego Sebastiana i 19-letniego Patryka. - Gdy wychodzili w sobotę z mieszkania, akurat byłam z tyłu na ogródku. Patryk krzyknął do mnie: "Mamo, idziemy na imprezę!". A ja odpowiedziałam: "Ale pilnuj Sebastiana". Pomachali i tyle ich widziałam.

Kilka godzin później chłopcy zginęli w wypadku samochodowym w Szczepanku.

To był ułamek sekundy

Była godzina 23, kiedy rozpędzony fiat uno pędził przez wieś. Przeciążone auto z sześcioma osobami w środku weszło prawidłowo w łuk, ale na prostej zaczęło nim rzucać. Wtedy samochód nagle zjechał na lewy pas i z impetem uderzył w volkswagena passata. Zginęło 5 osób jadących w uno.

- Przez ułamek sekundy widziałam tylko światła samochodu. Potem był potężny huk - relacjonuje 24-latka, która z rodziną wracała z wesela i prowadziła passata. Siedząca na wózku inwalidzkim kobieta chce opowiedzieć o tym, co się stało. Prosi jednak, żeby nie podawać jej nazwiska. Chce zapomnieć o traumie jak najszybciej. - Pamiętam, że wystrzeliły poduszki w całym samochodzie.

W szoku wyskoczyłam z auta. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że mam pokiereszowane nogi i zwichniętą stopę. Zaczęłam wyciągać tatę i młodszą siostrę z auta. Wokół unosiły się tumany kurzu. Myślałam, że auto się pali.

- Ta kobieta krzyczała w kółko "dlaczego oni do nas wjechali?", "dlaczego oni do nas wjechali!" - mówi Janusz Iwanecki ze Szczepanka. Obok jego domu doszło do wypadku. - Wybiegłem na dwór, tak jak spałem, chwyciłem tylko za komórkę i zadzwoniłem po pogotowie. Rzuciłem do słuchawki "przyślijcie kilka karetek, jest dużo ofiar".

Przeżył tylko ten z bagażnika

Po wypadku ciała leżały porozrzucane w promieniu kilku metrów. Siła uderzenia była tak duża, że jeden z chłopców, który wypadł przez okno i uderzył w metalową furtkę, całkowicie ją pokrzywił. Drugi zawisł na płocie, trzeci leżał na krawężniku, a trzech chłopców było w aucie, jeden z nich - w bagażniku. Ten ostatni, Bogdan, jako jedyny przeżył kraksę.

Początkowo policjanci zakładali, że Bogdan wpadł do bagażnika ze względu na siłę uderzenia. Przeczyło to jednak prawom fizyki, dlatego mundurowi założyli także drugą wersję.

- Wiele na to wskazuje, że 19-latek po prostu jechał w bagażniku - mówi Jarosław Dryszcz, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu. - Paradoksalnie, choć jest to miejsce mało bezpieczne dla pasażera, on przeżył, bo bagażnik był najmniej narażony na uderzenie.

Bogdan trafił do Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu. Ma złamane żebra, miednicę i urazy wielonarządowe.
- Jego stan wciąż jest ciężki, ale stabilny - informuje Ewa Trejnowska, specjalistka anestezjologii i intensywnej terapii.

W środę lekarze zaczęli wybudzać pacjenta ze śpiączki farmakologicznej. Potrwa to kilka dni.
Kto był kierowcą?

Śledczy ze Strzelec Opolskich czekają, aż chłopak odzyska świadomość. Może on być jedynym świadkiem, który pomoże w ustaleniu sprawcy wypadku.

- Nadal ustalamy, kto prowadził samochód - przyznaje Henryk Wilusz, prokurator rejonowy ze Strzelec Opolskich. - Po wypadku za kierownicą samochodu nie było nikogo.

Policjanci pod nadzorem prokuratury zabezpieczyli na kierownicy odciski palców i ślady DNA. Mają one pomóc w ustaleniu kierowcy. Odwiedzili też restaurację w Jemielnicy, gdzie kilka minut przed wypadkiem szóstka znajomych piła piwo. Zabezpieczyli nagranie z monitoringu, na którym wyraźnie widać, jak jeden z 19-latków wsiada do auta.

Dla prokuratury nie jest to jednak twardy dowód, że on prowadził. Mogło być tak, że po drodze kierowca zamienił się miejscem z którymś z pasażerów.

- Tym autem jeden przyjechał, a inny odjechał - dodaje Oswald Pinkawa, właściciel jemielnickiej restauracji. - Ci chłopcy zachowywali się tego dnia spokojnie. Pili piwo i zamówili jeden sok. Tyle pamiętam. Ja nie zwróciłem na nich szczególnej uwagi, bo takich młodych klientów przyjeżdża do nas mnóstwo.

Chcieli poszaleć

Gdy rodzice chłopców dowiedzieli się o wypadku samochodowym, zachodzili w głowę, skąd oni w ogóle wzięli auto. Nikt z nich nie miał prawa jazdy. Ponadto cała szóstka znajomych nie wywodziła się z zamożnych rodzin.

- Kamil kupił to auto na spółkę z kolegami - tłumaczy Marek, ich kolega. - Pamiętam, że bardzo długo na nie zbierali. Mówili, że będzie czym poszaleć, no i na imprezy będzie można dojechać. Fiata kupili w Kadłubie. Wypatrzyli go w jakimś ogłoszeniu.

Kilkunastoletni samochód w dniu wypadku nie miał ważnych badań technicznych. Szóstce znajomych nie w głowie było też wykupywanie OC.

- Oni wydali wszystko, co mieli - dodaje Marek. - Myślę, że nawet nie mieli za co go ubezpieczyć.
W środę rodzina i znajomi pochowali pierwszą ofiarę wypadku - 19-letniego Kamila. Wspólnego pogrzebu nie dało się zorganizować, bo ciała reszty osób z fiata zostały w prosektorium. Prokuratura zleciła przeprowadzenie sekcji zwłok. Kolejne ofiary były chowane dopiero w następnych dniach.

Nie wszyscy żałowali

W czasie gdy rodziny załatwiały sprawy związane z pogrzebem, burmistrz i starosta ogłosili w mieście żałobę. Nakazali opuścić flagi na urzędach do połowy masztów i przepasać je czarnym kirem. Zalecili też, by odwołać w powiecie wszystkie imprezy.

Ale we wtorek, gdy obowiązywała żałoba, w strzeleckich restauracjach nadal grała muzyka.
- Żałoba? Ja nic o tym nie wiem - mówili klienci, którzy wychodzili z lokali. - A zresztą pan wie w ogóle, kto zginął? To nie byli spokojni chłopcy. Słyszałem, że niejedno w życiu ukradli, a kilka osób nawet pobili. Taka to była młodzież. Poza tym trzeba się cieszyć, że nie zabili tych trzech ludzi z passata. Ofiar mogło być przecież więcej.

- Wszystkie osoby, które jechały uno, były notowane na policji - potwierdza Beata Kocur, oficer prasowy strzeleckiej komendy.

- Nieważne, jacy byli, ludzką śmierć trzeba uszanować - uważa Józef Swaczyna, starosta strzelecki. - Dlatego ogłosiłem żałobę.

W czwartek w miejscu, gdzie doszło do wypadku, wciąż płonęły znicze. Niemal codziennie przyjeżdżają tam znajomi i rodziny ofiar.

- Ich zabiło szaleństwo młodości - dodaje Janusz Iwanecki. - Ludzie mówią na wsi, że może ten wypadek wryje się w pamięć innym i będą jeździć spokojniej. Ale ja w to nie wierzę. Za kilka tygodni wszyscy o tym zapomną, a młodzi dalej będą szaleć.

O tragedii w Szczepanku pisaliśmy wcześniej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska