Wyścig zdechlaków

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Jedzie się praktycznie tylko na pierwszym i drugim biegu, więc prędkości nie są duże. A adrenalina za kierownicą jest ogromna.
Jedzie się praktycznie tylko na pierwszym i drugim biegu, więc prędkości nie są duże. A adrenalina za kierownicą jest ogromna. Mariusz Studzienny
Po dwudziestu minutach na trasie został jeden uczestnik. Reszta aut wypadła z trasy, zgubiła części, zagotowała wodę w chłodnicy, dachowała. Dla samochodu nie ma piękniejszej śmierci, niż rozlecieć się na rajdzie.

Zbyszek Dąbrowski, głuchołaski przedsiębiorca, jeździ suzuki swift. 1,3 litra, rocznik 1996. Przywiózł go z Austrii za 800 złotych.

- Włożyłem do niego sportowe siedzenia - kubły, pasy czteropunktowe, dołożyłem zimowe opony i pojechałem sprawdzić, jak jeździ - opowiada Dąbrowski. - Po chwili na torze podłużnice się rozjechały, tak było przegniłe podwozie. Ściągnąłem spawacza, specjalistę od renowacji samochodów. Do wieczora wszystko zespawał i wzmocnił. Następnego dnia rano zapakowaliśmy suzuki na lawetę i pojechaliśmy na wyścigi do Katowic. Auto jechało super, bez awarii. Tubylcy potraktowali nas trochę surowo i po kontakcie z innym samochodem złapałem kapeć w tylnym kole, ale auto dojechało do mety na feldze.

Tak samo na niedzielnym rajdzie w Głuchołazach - zaliczyło pęknięty kierunkowskaz i wgniecenia, ale silnik działał. Nic się nie gotowało, nie pękły chłodnica ani miska.

Naśladowcy Mad Maxa

Wrak Race to nowa zabawa dla amatorów sportów motorowych. Wyścigi wraków. Nietypową dyscyplinę wymyślili podobno Szwedzi. W Polsce jest zaledwie kilka miejsc, gdzie się w to bawią dłużej niż kilka miesięcy. Ełk, Łask pod Łodzią.

W Łasku wymyślili Parszywy Wrak Race - Parszywy Rajd Ludowy. Uczestników zachęcają: Kochasz Mad Maxa i cudowne fury zrobione ze wszystkiego, co pod ręką? Przyjedź do nas. Zabaw się w doktora Frankensteina i wskrześ czterokołowego potwora!

Najbardziej znany jest Rajd Silesia. Śląski klub organizuje wyścigi co miesiąc, na przemian na autodromie w Krakowie i w Katowicach. Chętnych jest tylu, że trzeba się zapisywać z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. W jednym dniu startuje najwyżej 80 samochodów, w turach po dziesięć. Wygrywają te, które w ciągu pół godziny po pierwsze będą jeszcze w stanie jechać, a po drugie pokonają najdłuższy odcinek. Trzej jeszcze sprawni przechodzą do finałów.

Dla samochodów zasada jest jedna - wartość do tysiąca złotych. Wiek, pojemność silnika, moc nie mają znaczenia. Ważnych badań technicznych nikt nie kontroluje. Auto nie musi być nawet zarejestrowane, bo na turniej przyjeżdża na lawecie.

- Auta kupuje się z ogłoszenia. Nikt ich nie sprawdza, bo obowiązuje koleżeńska zasada fair play. To ma być wrak, który przeżyje ostatnie emocjonujące chwile, zanim zakończy żywot na złomie - mówi Zbigniew Dąbrowski. - Zawodnik może zainwestować tylko w zabezpieczenia i zawieszenie. Można wzmocnić okolice miski olejowej, chłodnicy. Zrobić klatkę w środku dla bezpieczeństwa kierowcy, wstawić fotele kubełkowe i pasy.

Zawodnikiem może być każdy, kto ma prawo jazdy i skończone 21 lat. Jeśli chodzi o zasady, to jest tylko jedna. Obowiązkowo każdy musi jechać w kasku. Na torze jest dopuszczony kontakt aut ze sobą, choć nie wolno złośliwie spychać.

W praktyce jednak nie ma licencjonowanych sędziów i precyzyjnych regulaminów czy zasad budowania torów. Nie ma też rankingów dla zawodników. Panuje wolna amerykanka. Na zakrętach są przepychanki, przytulanie się do siebie, wypychanie na wirażach. Sporo jest dachowań, bo jak ktoś kogoś trzepnie, to "dach" jest prawie pewny. Ale stawia się wóz na koła i dalej na trasę.

Auta jadą więc bez zgubionych po drodze opon, na rancie felgi. Bywało, że gubiły nawet tylną oś, ale dawały radę.

- Przed swoim pierwszym startem porozmawiałem z kierowcą, który wygrał na Silesii - mówi Zbigniew Dąbrowski. - Zdradził mi, że on się nie ścigał. Jechał, na przetrwanie, żeby dojechać. Bez latania w powietrzu na dziurach i koleinach, unikając stłuczek. Tu nie można być najszybszym, bo najszybsi odpadają po 10 minutach, a auto ma wytrzymać pół godziny. Ale gdy wsiada się do auta, to wszystko się zmienia. Jest adrenalina, chęć rywalizacji. Chce się być najszybszym, najlepszym.

- Jedzie się praktycznie tylko na pierwszym i drugim biegu, więc prędkości nie są duże. A adrenalina za kierownicą jest ogromna - mówi Robert Wolak z głuchołaskiego stowarzyszenia OffRoad Team. - Można sobie pozwolić na rzeczy niedopuszczalne na drodze, stuknąć kogoś, zajechać drogę. Ludzie, patrząc z boku, komentują: Wariaci, połamią się! Ja jednak nie słyszałem, żeby ktoś odniósł jakieś obrażenia na Wrak Race.

- Zawodnicy traktują taki wyścig przede wszystkim jako dobrą zabawę. Nikt się na nikogo nie obraża po wyścigu - mówi Jarosław Cwyl, prezes Off Road Team. - Na torze Silesii przyznają nawet dyplomy dla tych, którzy dekorują swoje pojazdy. Piszą coś na karoserii, zakładają beczki na dach, czy oklejają kolorowymi szmatami.

- Na profesjonalnych wyścigach samochody mają dużą wartość i kierowca rajdowy staje na głowie, żeby nie uszkodzić auta - dodaje Zbigniew Dąbrowski. - Tu nie czuje się presji wartości sprzętu. Można sobie pozwolić na wszystko. To najtańsza rozrywka motorowa. Nawet jeśli auto po rajdzie nadaje się do kasacji, to na złomie odkupią je za 500-600 zł. Płaci się praktycznie za paliwo.

Monte Carlo - Głuchołazy

Pierwszy na Opolszczyźnie tor wyścigowy Wrak Race powstał w ciągu dwóch tygodni w Głuchołazach.

W 2008 roku miejscowi miłośnicy motoryzacji, quadów i motocrossu założyli stowarzyszenie OffRoad Team Głuchołazy. Dogadali się z władzami miejskimi, którym zależało na ograniczeniu dzikich rajdów po górach i lasach. Burmistrz użyczył im bezpłatnie 8 hektarów nieużytków za stadionem miejskim i ogródkami działkowymi. Sami zbudowali tam sobie tor do motocrossu.

Po kilku latach aktywnej działalności stowarzyszenie weszło w fazę kryzysu. Członkowie zaczęli się wykruszać, na torze częściej można było spotkać zaprzyjaźnionych zawodników z Czech niż miejscowych. Bo Czesi akurat nie mają u siebie miejsca do trenowania.
- W grudniu obejrzeliśmy program o Wrak Race na TVN Turbo i tak się zaczęła nowa działalność - opowiada Zbigniew Dąbrowski.

- Przyszłość naszego stowarzyszenia faktycznie wisiała na włosku. Za rok mogłoby umrzeć - przyznaje Robert Wolak. - Tymczasem własny tor samochodowy przywrócił nam siły. Mamy 30 nowych członków.

Zaczęli od wspólnego wyjazdu zapoznawczego na tor Silesii w Katowicach. Spodobało się. W dwa miesiące zebrali od członków stowarzyszenia po 300 zł. Od znajomego przedsiębiorcy wynajęli koparkę i ciężarówkę po okazyjnej cenie, praktycznie za koszty paliwa. Przez dwa tygodnie ciężki sprzęt zepchnął hałdy ziemi i gruzu obok starego toru motokrosowego.

Powstała 800-metrowa trasa z metrowymi bandami z ziemi, z ubitą szutrową nawierzchnią. Dwa tygodnie temu w niedzielę postanowili ją wspólnie wypróbować. Żadne tam oficjalne zawody. Miało przyjść zaledwie kilka osób. Tymczasem kiedy miejscowy portal internetowy glucholazyonline zapowiedział trening wraków, na wałach stanęło ze 300 widzów. Więcej, niż przychodzi na Wrak Race w Katowicach. Z dziesięciu startujących aut do finału dotarło jedno.

- Po 20 minutach zgasiłem silnik i wysiadłem, bo nie było z kim się ścigać - mówi zwycięzca Zbigniew Dąbrowski. - Ludzie jeszcze nie znali reguł i trochę za mocno się przepychali. Uszkodzili sobie opony. Chłodnice nie wytrzymały. Ktoś koziołkował, co jest nieuniknione. To była tylko próba toru, ale już wiemy, że jest za szybki. Na prostej rozpędzałem się do 60-70 kilometrów na godzinę. Trzeba go zwolnić. Zbudujemy jakąś "hopkę" na środku.

Entuzjazm rośnie. Ludzie już się zapalili do wyścigów. Szukają aut, przygotowują wyposażenie.

- To sztuka, żeby tanio kupić jeżdżące auto. Ja czekam na zamówionego suzuki swifta. Szykuję pasy, siedzenia kubełkowe i garaż do pracy - mówi Zdzisław Tajduś z Nysy, który do tej pory ścigał się na quadach. Jeździł w wyścigach na torze w Kotlarni za Kędzierzynem. Wtedy z 17 startujących do mety dojechały 3 maszyny. Sprzęt wart kilkadziesiąt tysięcy zostawał w błocie. - Motocross czy quady są bardziej niebezpieczne niż wyścigi wraków. Kiedy się wypadnie z quada przy 50 kilometrach na godzinę, to ciężko się pozbierać. We "wraku" wszyscy jakoś wychodzą bez szwanku.

Zanim pojedziesz na złom…

Głuchołaskie stowarzyszenie zaprasza do współpracy. Można je znaleźć w internecie. Chętni mogą zadzwonić, przyjechać na jazdę próbną. Spróbować swoich sił na torze. O opłatę upomną się dopiero od stałych klientów. I już zapowiadają pierwszą w tym roku otwartą imprezę Wrak Race. Z festynem, gośćmi z całej Polski, z otwartą widownią.

- Musimy najpierw opracować regulamin, ściągnąć sędziów. Trzeba będzie wynająć karetkę, straż pożarną, ubezpieczyć zawody. Musimy też dobrze przygotować tor, zrobić barierki, osłony, zapewnić bezpieczną strefę kibica, przygotować miejsca postojowe dla aut i lawet uczestników czy drogę dojazdową - mówi prezes stowarzyszenia Jarosław Cwyl. - Ale jestem pewien, że chętnych przyjedzie wielu.

- Na takim torze można bezpiecznie się nauczyć, jak jeździć w trudnych sytuacjach. Jak wyprowadzić auto z poślizgu, kontrolować swoje emocje. To potem pomaga w normalnym ruchu drogowym - zachęca Robert Wolak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska