Jak co roku sezon ogórkowy w opolskim klubie jest bardzo gorący. Jedyny wyjątek stanowiło ledwo ciepłe - biorąc pod uwagę temperaturę wydarzeń - lato 2000 roku, kiedy za prezesury Ryszarda Niedzieli do kadry pierwszej drużyny sprowadzono legię cudzoziemską. Wtedy zespół spokojnie przygotował się do rozgrywek i po pierwszej rundzie narobił nie lada apetytu na powrót do krajowej elity. Zimą okazało się, że gruszki na wierzbie jednak nie urosły, a brak obiecanych wcześniej pieniędzy przyczynił się do rychłej zmiany celów stawianych przed piłkarzami.
Przed inauguracją tegorocznych rozgrywek Odra znów stała się "kopalnią" dziennikarskich tematów. Biznesmen z Kietrza, szef tamtejszego Włókniarza, miał bowiem "wejść" w opolski klub, by wspólnymi siłami stworzyć drużynę walczącą o II ligę. Nie wszedł, a bezradni wówczas miejscowi działacze ogłosili, że drużynie pozostaje gra na statusie amatorów. Piłkarze, by utrzymać rodziny, musieliby do południa pracować, a potem stawić się na treningu.
Odra - mój klub
We wcześniejszych latach takie stawianie sprawy doprowadzało do strajku piłkarzy. W tym roku zespół też profilaktycznie opuścił dwa treningi, ale potem zdecydował się wziąć sprawy w swoje ręce. "Odra mój klub" to przedsięwzięcie mające skupić wokół drużyny kibiców, małe firmy, a także duże przedsiębiorstwa, chcące finansowo wspomagać zespół. Piłkarze sami zaczęli pukać do drzwi za groszem i - wbrew wcześniejszym deklaracjom tak zwanych działaczy - okazało się, że sympatyków futbolu da się namówić do pomocy. W ciągu trzech tygodni marketingowej działalności zawodnicy mogą pochwalić się sporymi sukcesami.
- Jestem mile zaskoczony odzewem naszych sympatyków - mówi Józef Żymańczyk, kapitan Odry, jeden z inicjatorów akcji. - Odbieramy mnóstwo telefonów z wyrazami poparcia, cieszą nawet SMS-y typu: "nie mam pieniędzy, ale jestem z wami, popieram OKS". Jest też konkretna pomoc. Choćby poruszany na łamach "NTO" temat obuwia. Jeden z kibiców od razu kupił nową parę, inny przyniósł drugą. Ostatnio pojawiła się oferta pana Reinholda Michalaka, który mieszka w Niemczech i prześle nam buty z Leverkusen. Inni dzwonią i pytają, gdzie można wpłacać pieniądze.
- Wprawdzie mieszkam w Wiśle, dlatego nie znam dokładnie problemów Odry, jednak w mojej ocenie każde źródło szukania pieniędzy, każda metoda pozyskiwania sponsorów jest dobra - uważa Antoni Piechniczek, były selekcjoner reprezentacji Polski, niegdyś szkoleniowiec Odry. - Trudno dziś komukolwiek zarzucić, że chodzi z kapeluszem czy wyciągnięta ręką. Nikt na razie nic mądrzejszego nie wymyślił.
Zdaniem Piechniczka, który w 1970 roku wywalczył z Odrą mistrzostwo jesieni w I lidze, ważne jest to, że w przedsięwzięcie zaangażowali się zawodnicy emocjonalnie związani z regionem, którzy chcą grać w Opolu.
- Dlaczego Odra dwa lata temu nie awansowała do ekstraklasy? Bo jeszcze nikt nie zbudował dobrej drużyny rekrutującej się tylko z tak zwanej legii cudzoziemskiej - mówi Piechniczek. - Muszą to być ludzie związani ze środowiskiem, z Opolszczyzną. Żeby nie być gołosłownym: gdy prowadziłem zespół, Młynarczyk nie był z Opola, ale z Opolszczyzną związani byli Adamiec, Rokitnicki, Harańczyk, Wójcicki, nie mówiąc o Kotach, Klosem czy Korku.
Śladami Cracovii i Lecha
Pomysł opolskich piłkarzy nie jest rzeczą nową w polskich realiach. Jednymi z prekursorów byli ludzie związani z Cracovią Kraków, gdzie przy zadłużonym i nie mającym na utrzymanie drużyny klubie powstało stowarzyszenie miłośników Cracovii. Potrafiło pozyskać tylu ofiarodawców, że budżet klubu pozwolił na awans "pasów" do II ligi.
- Obecne miejsce Cracovii jest dla mnie pewnym miernikiem możliwości powodzenia naszej akcji - mówi Żymańczyk. - W wyścigu do drugiej ligi zespołu z Krakowa nie była w stanie prześcignąć Korona Kielce, mająca możnego sponsora w postaci Kolportera. Teraz Cracovia sprowadza kilku znanych, ogranych zawodników, jak choćby byłego reprezentanta Polski Kazimierza Węgrzyna. Ta drużyna może nawet powalczyć o awans.
Jeszcze bardziej wyraźnym, wręcz przykładnym działaniem kibiców na rzecz klubu jest fenomen Lecha Poznań. Trzy lata temu balansujący na granicy degradacji do III ligi klub postanowili wesprzeć kibice "Kolejarza" - będący zarazem poznańskimi biznesmenami. Zasiedli w zarządzie, zaczęli tworzyć budżet, pozyskiwać sponsorów. Poznańscy menedżerowie potrafili skupić wokół klubu nie tylko ludzi biznesu, ale także przedstawicieli polityki. Okazało się, że obu stronom taki układ wyszedł na zdrowie. Dzięki swemu zaangażowaniu w sprawy piłkarskiego klubu politycy zyskali wyborcze poparcie, z kolei biznesmeni mieli ułatwione pole działania na wielkopolskim rynku. W efekcie Lech wrócił do ekstraklasy, a w tym sezonie ma uzasadnione apetyty, by walczyć o czołowe lokaty w lidze.
Odra a polityka
W odróżnieniu od Lecha problemem opolskiego klubu jest brak wyraźnego wsparcia ze strony polityków. Nie chodzi o dobre słowo, bo akurat tego zawsze było wiele. Jednak za słowami nie szły czyny. Za czasów Ryszarda Raczkowskiego, a potem prezesa Niedzieli, w dobrym tonie było pokazanie się na stadionie. Kiedy Odra wygrywała, a w mieście mówiło się tylko o kolejnym meczu, grzechem było nie pojawić się na stadionie. Ówczesna trybuna honorowa wręcz pękała w szwach. Pójście na Odrę pozwalało upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony można było zobaczyć trzymający w napięciu mecz, z drugiej - po meczu, przy suto zastawionych stołach, łatwiej załatwić interesy. A skoro za darmo się obejrzało dobry mecz, potem zjadło i wypiło, to warto było coś obiecać. Niestety, na słowach i obietnicach się kończyło.
- Wszyscy gratulowali i klepali mnie po plecach, obiecując wsparcie - wspominał potem Niedziela. - Od klepania plecy się uginały, garb mógł wyrosnąć, ale potem żadnej pomocy nie było.
Także przed ostatnimi, jesiennymi wyborami, prawica sporo mówiła o potrzebie pomocy Odrze. Jak dotąd, przyniesiony w teczce prezes, wiceprezydent Arkadiusz Karbowiak, ani nie ożywił koniunktury, ani nie był gwarantem rozwiązania jednego z największych problemów Odry - przejęcia przez miasto stadionu.
- Chcielibyśmy, żeby w mieście lewa i prawa strona się dogadały i przejęły stadion - uważa Żymańczyk. - Obiekt mógłby na siebie zarabiać, gdyby tylko wykorzystać go do pozapiłkarskich imprez.
- By klub mógł normalnie funkcjonować, stadion absolutnie musi należeć do miasta, utrzymanie obiektu nie może obciążać budżetu klubu - uważa Wojciech Szymański, prezes i główny sponsor Lukullusa Świt Nowy Dwór, którego wprowadził do ekstraklasy.
Zdaniem Piechniczka brak wsparcia polityków jest błędem, bowiem Odra to znak firmowy regionu.
- Gdybym był członkiem Rady Miejskiej, to jako jeden z priorytetowych postulatów postawiłbym pomoc Odrze - mówi były selekcjoner reprezentacji. - Odra powinna stać się jednym z flagowych znaków Opolszczyzny. Jeszcze parę lat temu, kiedy w radiu czy telewizji mówiono "Odra", to wszystkim kojarzyło się to z Opolem. Od pięciu lat Odra w Polsce kojarzy się z Wodzisławiem. Ale z całym szacunkiem dla Odry Wodzisław, tradycje piłkarskie w Opolu są o wiele bogatsze i osiągnięcia znacznie większe, dlatego dla mnie zawsze Odrą numer jeden będzie ta z Opola. Mimo że urodziłem się na Śląsku i z niecką węglową jestem bardzo związany.
Brak menedżerów
Kłopotem Odry jest także brak menedżerów potrafiących skupić wokół klubu sponsorów. W klubie zawsze byli ludzie - nieważne czy młodego, czy starego pokolenia - potrafiący dzielić podane na tacy pieniądze. Właściwie do dzisiaj nie można doliczyć się miliona złotych przekazanego dwa lata temu na rzecz opolskiego klubu. Gorzej ze zdobywaniem pieniędzy.
- Bo w Opolu nie ma klimatu dla futbolu - to najczęściej wypowiadane słowa, z którymi nie wszyscy się zgadzają.
- Parę razy byłem w Opolu, parę razy grałem w piłkę i zawsze widziałem pełny stadion. Uważam, że wasze środowisko potrzebuje futbolu - mówi Wojciech Szymański, prezes Lukullusa Świt Nowy Dwór Mazowiecki.
- O zapotrzebowaniu na piłkę mogą świadczyć choćby dwa ostatnie mecze Pucharu Polski - uważa Żymańczyk. - Przyszło tyle ludzi i stworzyli taką atmosferę, jak za czasów, gdy walczyliśmy w czołówce drugiej ligi.
- Tego, że nie ma sponsorów czy ludzi gotowych dać pieniądze nie można tłumaczyć brakiem zapotrzebowania - twierdzi Piechniczek. - Zapotrzebowanie na piłkę w Opolu zawsze było bardzo duże.