Z gwizdkiem po Europie

Redakcja
Niebawem odejdzie na sędziowską emeryturę, jednak zostaną mu nie tylko znakomite wspomnienia, ale także przynajmniej dwie gałęzie emerytalnego funduszu.

Wójcik od kilku lat jest wizytówką polskich sędziów piłkarskich. W tym roku był nominowany przez "NTO" do nagrody Złotej Spinki w kategorii promocji regionu. Zasłużył na to między innymi tym, że od kilku lat nieustannie należy do światowej czołówki arbitrów piłkarskich, czego dowodem były prowadzone przez niego mecze mistrzostw świata czy europejskich pucharów. Z gwizdkiem zjeździł całą Europę, odwiedzając najsłynniejsze piłkarskie areny Starego Kontynentu. Wójcik to jednak nie tylko sędzia, ale także biznesmen - właściciel Prywatnego Biura Podróży "Sindbad", hotelu "Festival" i opolski przedstawiciel Citroena Polska. Niechętnie mówi o sobie w kategoriach ludzi sukcesu. - Sukces jest elementem, do którego ciągle się dąży - wyjaśnia. - Po jego osiągnięciu wyznaczane są następne cele, które mają się stać kolejnymi sukcesami. Ludzie z zewnątrz mogą powiedzieć, że jestem człowiekiem sukcesu. W sędziowaniu za swoje osiągnięcie uważam to, że przez piętnaście lat pozostaję w czołówce arbitrów krajowych, a nawet zagranicznych. W sferze gospodarczej moim największym sukcesem jest to, że zatrudniając około dwustu osób, każdej z nich mogę spojrzeć w oczy i powiedzieć, że nigdy nie spóźniłem się z wypłatą i zawsze była to wypłata na poziomie takim, jaki sobie wcześniej ustaliliśmy.

Sport w życiu Wójcika pojawił się bardzo wcześnie. Gdy miał 8 lat, zaczął uprawiać pływanie, trenując je przez 10 lat. Jednak Wójcik nie rozstrzyga zawodów pływackich, ale mecze piłkarskie. - W piłkę też trochę trenowałem w Odrze jako trampkarz - przypomina - i jestem wdzięczny kierownikowi klubu, panu Śliwakowi, który po kilku miesiącach wygonił mnie z treningów. Dzięki temu później zająłem się sędziowaniem. Na pytanie, co było pierwsze w moim życiu: sport czy biznes, odpowiem więc, że historycznie sport. Studiowałem na Akademii Wychowania Fizycznego, a więc uczelni związanej przede wszystkim ze sportem, choć byłem na kierunku turystycznym. Sędziowanie rozpocząłem w trakcie studiów, a po ich zakończeniu w moim życiu pojawił się biznes.
Opolanin systematycznie piął się w sędziowskiej hierarchii, aż dotarł na jej szczyt. Od kilkunastu lat jest wizytówką opolskich sędziów, od kilku także polskich arbitrów. - Kariera międzynarodowa stosunkowo poszła mi najłatwiej - mówi. - Dużo trudniej było przebić się do czołówki krajowej. System awansu jaki obowiązywał w województwie opolskim, przy bardzo rozbudowanej strukturze tej organizacji, wymagał czasu, by osiągnąć szczebel centralny. Kilka czy nawet kilkanaście lat uczyłem się gwizdać na boiskach A-klasowych i ligi okręgowej. W przypadku mniejszych okręgów sędziowie mieli łatwiej, bo od razu rozstrzygali mecze w trzeciej czy drugiej lidze, a znam paru, którzy uczyli się w pierwszej lidze.

Ryszard Wójcik niechętnie w stosunku do siebie używa słów: kariera, szczyt, sukces. Jednak za nim przemawiają mecze i imprezy, na które był powoływany. Jest arbitrem spełnionym. - Każdy sędzia, który ma najwyższe cele, marzy o sędziowaniu finałów mistrzostw świata i to było mi dane, marzy o rozstrzyganiu finału rozgrywek klubowych w Europie, to też było mi dane. Jako pierwszy sędzia w Polsce osiągnąłem limit dwudziestu meczów pierwszych reprezentacji, co jest nobilitacją do najbardziej honorowego tytułu w gronie sędziów na świecie. W sędziowaniu osiągnąłem to, co chciałem osiągnąć.
Jednak nie wspomniane imprezy dostarczyły mu najwięcej satysfakcji. Z iskrą w oku opowiada o ćwierćfinale Ligi Mistrzów: Manchester United - Fiorentina. - To było spotkanie o bardzo wysokim poziomie sportowym, rozgrywane w pełni atmosfery angielskich boisk. Z tego meczu jako sędzia wyszedłem najbardziej zadowolony, bo czułem, że od początku do końca przeprowadziłem te zawody w sposób jak najbardziej prawidłowy.
Sporym wyróżnieniem było także rozstrzyganie spotkania Anglia-Brazylia, ostatniego meczu rozgrywanego na słynnym stadionie Wembley tuż przed jego przebudową. - To jest jeden z takich meczów, który we wspomnieniach zawsze można odgrzebywać jako światowy klasyk. Będę mógł wnukom przekazać, że kiedyś na Wembley ich dziadek sędziował najlepszym drużynom na świecie.
Do sukcesów brakuje jedynie finału mistrzostw świata, jednak Wójcik uważa, że nie mógł nawet marzyć o takim spotkaniu. - Obsadzanie prestiżowych meczów wiąże się z pewnym lobbingiem. Nie chciałbym powiedzieć, że finał mistrzostw świata to dla mnie za wysoki próg, bo absolutnie nie bałbym się prowadzenia takiego meczu, ale nie miałem żadnych wątpliwości, że pozycja polskiej piłki w tym momencie nie dawała podstaw nawet do przypuszczeń o wyznaczeniu mnie na takie spotkanie.

Mimo uznania przez europejską i światową federację opolski arbiter często spotyka się w Polsce z krytyką. Jesienią, po meczu I ligi Orlen-Śląsk, zarzucono mu, że koncentruje się na występach międzynarodowych, traktując krajowe podwórko z mniejszym zaangażowaniem. - Najtrudniej być prorokiem we własnym kraju - odpowiada na zarzuty Wójcik. - Żyjemy w kraju, w którym jeżeli ktoś osiąga sukces, szczególnie za granicą, to pozostali zastanawiają się, jak ten sukces zdyskredytować. Od półtora roku w pewnym środowisku dziennikarskim pojawiła się teoria, że Wójcik za granicą to "och ach", natomiast w kraju lekceważy zawody. Być może to, co ja próbuję stosować na boiskach zagranicznych, nie jest do przeprowadzenia w lidze polskiej. Parę dni temu sędziowałem mecz w Warszawie, gdzie obie drużyny podeszły do gry w sposób bardzo profesjonalny i dopóki sił piłkarzom wystarczyło, był to bardzo dobry mecz i również ocena mojej pracy z jednej i drugiej strony była dobra. W Orlenie popełniłem błąd, moim zdaniem jeden, co zostało natychmiast wykorzystane, żeby przypiąć mi wszystkie łatki. Przypomnę, że dziennikarze ocenili moją pracę bardzo dobrze, natomiast obserwator wykorzystał okazję, by stworzyć wokół mojej osoby bardzo nieprzyjemną atmosferę.Opolski arbiter jest najstarszym z polskich sędziów międzynarodowych i przed nim ostatni sezon na arenie międzynarodowej. - Praw natury nikt nie odwróci - mówi Wójcik. - Co prawda w niektórych krajach piłkarze fałszują paszporty, natomiast nie słyszałem jeszcze, by sędziowie fałszowali swoje. Z racji czterdziestu pięciu lat, czyli wieku, który osiągam w tym roku, jest to mój ostatni sezon na arenie międzynarodowej. Później zechcę jeszcze parę miesięcy sędziować w polskiej lidze, ale niekoniecznie do osiągnięcia pełnego limitu, który wynosi czterdzieści siedem lat. Bez względu na to, kiedy odłożę na bok gwizdek, to zawsze odejdę z czystym sumieniem, choć ze świadomością popełnionych błędów, ale nie znam sędziego, który błędów nie popełnia. Zrobiłbym krzywdę młodym kolegom sędziom, gdyby z mojej wiedzy i moich doświadczeń nie mogli korzystać, kiedy już zakończę karierę. Dlatego w jakiś sposób swoją aktywność w środowisku sędziowskim będę chciał pozostawić. Na pewno nie będzie mnie ciągnęła kariera zawodowego działacza sportowego. To związane jest z różnego rodzaju wyborami i elekcjami, a na to patentu nie mam.
Choć najczęściej do Wójcika - podobnie jak do innych arbitrów - najwięcej pretensji mają piłkarze, to jednak w styczniu tego roku to oni przyznali opolskiemu arbitrowi Piłkarskiego Oskara. - Okazuje się, że do mnie mieli tych pretensji chyba najmniej - śmieje się opolanin. - Bardzo cieszę się z tej nagrody właśnie z uwagi na gremium, przez jakie została ona przyznana. To wyróżnienie od zawodników, czyli tych, którym sędziuje się na co dzień i mam z nimi boiskowy kontakt. Z drugiej strony to, że zawodnicy mają pretensje, jest rzeczą jak najbardziej normalną. Oni pracują przez dziewięćdziesiąt minut na maksymalnych obrotach, wkładają duży wysiłek, a czasami jedna decyzja sędziego rozstrzyga o końcowym wyniku meczu i nie zawsze ta decyzja jest dla nich korzystna. Stąd w pełni rozumiem rozżalenie zawodników po meczu. Natomiast zawodnicy - szczególnie profesjonalni - powinni rozumieć, że sędzia jest tak jak oni człowiekiem i rozstrzyga według swojej wiedzy i umiejętności najlepiej jak może. Czasami, głównie po analizie zapisów telewizyjnych, okazuje się, że rozstrzygnięcie było błędne, ale taki jest urok piłki nożnej. Bramkarze przepuszczają głupie bramki, napastnicy nie strzelają z dwóch metrów i nikt nie podejrzewa ich natychmiast o niecne cele, tylko o chwilową słabość. Gdybyśmy taką mentalność wprowadzili do oceny pracy sędziów, to uważam, że piłka wyglądałaby dużo ładniej.

Wójcik powoli zbliża się do sportowej emerytury i więcej czasu będzie mógł poświęcić drugiej z życiowych pasji - turystyce. W 1983 roku otworzył jedno z pierwszych w Polsce prywatnych biur podróży. PBP "Sindbad" dziś jest już uznaną firmą. - To było kilka miesięcy po zniesieniu restrykcji stanu wojennego - przypomina Wójcik początek własnego biznesu. - Wówczas wydano pozwolenie siedemnastu biurom na podjęcie takiej działalności. Byłem w tej grupie, z której do dziś działalność prowadzi może jedno, góra dwa biura. To był mój pomysł. Wcześniej przez dwa lata pracowałem w dwóch państwowych biurach podróży, miałem więc pełen obraz możliwości utrzymania i prowadzenia takiego biura. Wbrew pozorom na początku nie trzeba było dysponować wielkim kapitałem. Usługi turystyczne przede wszystkim oparte były na pośrednictwie. Moje zaangażowanie spowodowało, że biuro ruszyło, utrzymało się i trwa do dzisiaj.

Wójcik kupił też hotel "Olimpijski", który przemianowano na "Festival". - Chciałem, by nazwa jednoznacznie kojarzyła się z miastem, a przecież Opole jest miastem festiwalowym. Wiedziałem, że największym mankamentem strukturalnym rynku turystycznego było rozdwojenie na organizatorów turystyki przejazdowej i właścicieli bazy noclegowej. Uważam, że musi nastąpić konsolidacja i mnie się udało to przeprowadzić. Po kilku latach dzierżawy wraz z małżonką kupiliśmy hotel. Myślę, że staje się on coraz atrakcyjniejszy dla gości, jak również dla opolan, czego dowodem są ostatnie inwestycje, czyli otwarcie pełnego fitness z basenem.
Niedawno opolski biznesmen uruchomił drugą gałąź swojego emerytalnego funduszu - salon samochodowy Citroena. Co ciekawe, sam prowadzi volvo. - Moja małżonka jeździ citroenem i w zasadzie wszystkie samochody osobowe w firmie to citroeny - mówi Wójcik. - Całe życie marzyłem, by jeździć volvo i to spełnienie moich młodzieńczych marzeń. Z racji tego, że jest to samochód trochę innej klasy, uzyskałem również akceptację ze strony Citroen Polska. Zresztą wydaje mi się, że niekoniecznie dyrektor Otmętu w Krapkowicach zawsze musi chodzić w zamszowych butach tej fabryki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska