Z tą chorobą da się żyć

Redakcja
Jesteśmy jak jedna wielka rodzina, a związała nas ta sama choroba - mówią członkowie opolskiego stowarzyszenia diabetyków.

JAK DO NICH TRAFIĆ
Oddział miejski Polskiego Stowarzyszenia Diabetyków w Opolu mieści się przy pl. Kazimierza 7/1. Jego członkowie pełnią dyżury we wtorki od godz. 16 do 18 i w piątki od 15 do 17.

Jest ich ponad 150, wszyscy chorują na cukrzycę. Od kilku, kilkunastu, a nawet od kilkudziesięciu lat.
- Zapałki trudniej jest złamać, gdy są razem, natomiast każdą z osobna, to żaden wysiłek, dlatego tak się wzajemnie wspieramy - dodaje Liliana, zmagająca się z chorobą od 20 lat.
Liliana, którą spotykam w siedzibie stowarzyszenia na ich wtorkowym tradycyjnym spotkaniu, jest jedyną osobą w tym gronie, która nie chce ujawnić nazwiska ani żadnych szczegółów, które by ją zidentyfikowały. Zmieniła pracę, a w nowym miejscu nikt nie wie o jej chorobie.
- Jak się pracuje, to się nie choruje - mówi. - Takie są obecnie niepisane wymogi, więc staram się ich trzymać. W poprzednim miejscu o mojej chorobie koleżanki wiedziały, a teraz ją ukrywam. Bo nie wiem, czy kiedyś nie obróciłoby się to przeciwko mnie.

Od początku jest na insulinie, obecnie bierze ją pięć razy dziennie. Jest to tzw. intensywna insulinoterapia, która ma sprawić, że trzustka funkcjonuje tak jak w organizmie zdrowego człowieka. W pracy Liliana trzyma insulinę schowaną w torebce, a jak przychodzi pora, to wymyka się dyskretnie do toalety, żeby ją sobie wstrzyknąć. Nikt się jeszcze nie zorientował.
- Nie wiem, może kiedyś się przyznam - stwierdza. - Bo jak bym się źle poczuła, to nikt nie będzie wiedział, co mi jest i jak mi pomóc.
Po Lilianie, przystojnej brunetce, nie widać choroby. Choć ona sama przyznaje, że konieczność ukrywania tej tajemnicy wywołuje u niej dyskomfort psychiczny.
- Ale można z tym wszystkim żyć. Po 20 latach to już jest akceptacja - dodaje.

Szacuje się, że w Polsce choruje na cukrzycę ponad 3 mln osób, a na Opolszczyźnie ok. 4 tysięcy. Jest to przewlekła choroba przemiany materii, polegająca m.in. na nieprawidłowej przemianie cukrów. Trzustka chorego nie jest w stanie produkować insuliny, hormonu odpowiedzialnego za wchłanianie glukozy przez komórki. bądź używać jej efektywnie. W efekcie - cukier pozostaje ciągle w krążącej krwi, zaczyna zalegać w naczyniach krwionośnych, a poziom glukozy się podnosi. Doprowadza to do poważnych i groźnych zmian w organizmie, a nawet może wywołać śmierć.

Spośród członków stowarzyszenia Rozalia Kobiałka choruje najdłużej, bo aż 40 lat. Miała 11 lat, gdy stwierdzono u niej tę chorobę. Mieszkała na wsi, w jej środowisku nikt nie wiedział, co to takiego jest. Najpierw leżała w jednym szpitalu, potem w drugim - łącznie trzy miesiące. Od początku musiała dostawać insulinę.

- Wtedy - opowiada - była dostępna tylko insulina krystaliczna oraz cynkowo-protaminowa, nie tak doskonała jak teraz. Dawali mi tę pierwszą trzy razy dziennie, potem dostałam do domu szklaną strzykawkę i bardzo grubą igłę. Każde wkłucie mocno bolało, należało sprzęt gotować przed każdym użyciem. Nie mogłam nigdzie na dłużej wyjść, wyjechać, żyłam jak uwiązana.
Obecnie w leczeniu cukrzycy kładzie się przede wszystkim nacisk na zapobieganie jej powikłaniom: udarom mózgu, zawałom serca, niewydolności nerek, utracie wzroku. Jest już powszechnie dostępna ludzka insulina, wysoko oczyszczona, co ma uchronić chorego przed skutkami ubocznymi jej stosowania, i bardzo skuteczna.
Cukrzycy używają teraz przeważnie wstrzykiwaczy insuliny wielkości długopisu, tzw. penów, zaopatrzonych w bardzo cienką igłę, które można swobodnie schować w torebce lub w kieszeni. Można też w każdej chwili zaaplikować sobie lek bez konieczności chodzenia do przychodni.
- Jest nabój, nastawia się określoną dawkę i... po strachu - wyjaśnia Henryk Niechciał. - Ja sobie robię zastrzyki w brzuch, inni w udo. To nie boli.
Gdy Rozalia Kobiałka zaczynała chorować, medycyna niezbyt dobrze radziła sobie z takimi przypadkami - z ich rozpoznawaniem, nie wiedziano też - jak skutecznie walczyć z cukrzycą.
- Gdy leżałam w powiatowym szpitalu, z jednej strony wstrzykiwano mi insulinę, a z drugiej - niweczono całe leczenie, gdyż na śniadanie dostawałam np. chleb z dżemem. Nie przywiązywano tam wagi do odpowiedniej diety.
Ryszard Włodarczyk, członek zarządu stowarzyszenia, o swojej chorobie też dowiedział się przez przypadek. Było to w roku 1985.
- Dostałem wysypki - opowiada - więc poszedłem do lekarza, a on powiedział, że pewnie żona wyprała mi bieliznę w złym proszku. Pojechałem na sześć tygodni do Algierii i tam poczułem się jeszcze gorzej. Przyszła mi z pomocą lekarka - Rosjanka - która rozpoznała cukrzycę. Powiedziała: koniec z bananami i pomarańczami, które w Polsce kupowało się wtedy okazjonalnie, a w Algierii było ich w bród.

Polskie Stowarzyszenie Diabetyków, którego zarząd główny mieści się w Bydgoszczy, obchodzi właśnie 20-lecie swojego istnienia. Oddział miejski w Opolu działa od roku 1986. O stowarzyszeniu jego członkowie mówią, że jest ono swoistą giełdą. Na spotkaniach, które odbywają się dwa razy w tygodniu, można się wszystkiego dowiedzieć: gdzie co załatwić, do jakiego lekarza się udać, gdzie kupić trochę tańsze lekarstwo, gdzie co zjeść, gdy w portfelu pustki. Większość cukrzyków utrzymuje się z renty, która wynosi 500-600 zł.
Cukrzycy nie da się wyleczyć, czasem nie można zapobiec powikłaniom, zwłaszcza gdy choroba trwa już długo. Rozalia Kobiałka musiała dwa lata temu zrezygnować z pracy, gdyż nie mogła już dłużej siedzieć przy komputerze - coraz gorzej widziała. Z tego powodu nie jest już skarbnikiem ani nie prowadzi księgowości w stowarzyszeniu, czym zajmowała się przez lata. Jeszcze widzi, ale nauczyła się alfabetu Braille?a. Nie opuszcza żadnego spotkania.
- Szczególnie dużo ludzi odwiedzało nas wtedy, gdy niektóre produkty żywnościowe były na kartki - twierdzi Ryszard Włodarczyk, członek zarządu stowarzyszenia. - Bo niektórym tylko na tym zależało. Natomiast teraz zostali tylko ci ludzie, którzy chcą też dać od siebie innym.
Liliana twierdzi, że nikomu z nich nie jest lekko, ale się nad sobą nie użalają.
- Nie lubię się skarżyć, warto żyć - dodaje Rozalia i przytacza słowa piosenki śpiewanej przez Eleni: "Uśmiechaj się rano, uśmiechaj w południe, wieczorem też". Często ją sobie nuci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska