Targi nto - nowe

Z torów w buraki

Robert Lodziński
Nastroje na kolei są minorowe. Norbert Jaskulla z Opola jest maszynistą. Ma nadzieję, że ten strajk coś da.
Nastroje na kolei są minorowe. Norbert Jaskulla z Opola jest maszynistą. Ma nadzieję, że ten strajk coś da.
- Dzisiaj kolej to bida z nędzą - przyznaje Norbert, maszynista z Kędzierzyna.

- I żaden nasz strajk tego nie zmieni.
Zwykły kolejarz to człowiek, który do pracy dojeżdża z dwoma kolegami samochodem, bo linia kolejowa z jego miejscowości została już zamknięta. Zarabia średnio 1,2 tysiąca złotych i aby związać koniec z końcem, szuka dorywczego zajęcia. Nierzadko więc pracuje 18 godzin na dobę.
- Kiedyś praca na kolei była czymś prestiżowym - mówi Krzysztof, nastawniczy z Opola, kolejarz z prawie 30-letnim stażem. - Do pracy przychodziło się z uśmiechem. Miałem wrażenie, że robiliśmy coś potrzebnego. Teraz to prawdziwa męka. Nikt nie jest pewny, czy jutro nie zostanie zwolniony - dodaje.
Kolej jest biedna i według kolejarzy, widać to na każdym kroku.
- Zaniedbane stacje, zrujnowane wagony to normalka. Żartujemy, że jeżeli coś nie może się gdzie indziej zepsuć, to na kolei na pewno przestanie działać - dodaje Krzysztof.
Norbert pokazuje na zdezelowane krzesełko maszynisty w swojej kabinie. Odpadają od niego oparcia, pruje się materiał.
- Nikt nawet nie pomyślał, żeby dać nam wygodne krzesła. Po dwóch godzinach siedzenia na czymś takim ma się ochotę prowadzić pociąg na stojąco - dodaje.
Od dzielenia lepiej
nie będzie
Według Zygmunta Szymańskiego, przewodniczącego kolejarskiej Solidarności w Opolu, wielka bieda na kolei zaczęła się kilka lat temu, kiedy rząd Jerzego Buzka podzielił PKP na spółki.
- To był początek kłopotów - ocenia. - Teraz spółki muszą płacić sobie nawzajem za każdą usługę. Przewozy Regionalne płacą Cargo za maszynistów, Cargo płaci Polskim Liniom Kolejowym za korzystanie z torów, wszyscy płacą zakładowi nieruchomości za korzystanie z budynków. Państwo zgodnie z obietnicami powinno dotować przewozy regionalne, w rzeczywistości pieniędzy jest za mało i przewozy nie mają czym płacić innym spółkom. I tak jak w dominie, trudności jednej spółki mogą doprowadzić do upadku pozostałych - dodaje.
Planowany strajk kolejarzy ma skłonić rząd do zwiększenia dotacji. - Bez pieniędzy z budżetu będą masowe zwolnienia i likwidacja linii kolejowych. Najgorsze w tym, że jako związek mamy bronić praw pracowniczych, a siłą rzeczy musimy wtrącać się w zarządzanie kolei - mówi.
Wczoraj opolscy związkowcy pojechali do Warszawy, aby uczestniczyć w posiedzeniu Krajowego Komitetu Protestacyjnego.
- Wierzę, że do strajku nie dojdzie. Skoro podzielono kolej na spółki, logiczną konsekwencją jest dotowanie przewozów regionalnych, które nie mają szansy same się utrzymać - dodaje przewodniczący.
Co zrobią maszyniści
W skuteczność strajku nie wierzą już opolscy kolejarze.
- Przed kilkoma laty też strajkowaliśmy, skończyło się na tym, że przesiedzieliśmy kilka dni w domach, za co nikt nam nie zapłacił - mówi maszynista. - Strajk zwykle polega na tym, że dyżurny ruchu wchodzi na peron i daje znak do odjazdu. Zapalają zielone światło i wszyscy czekają na to, co zrobią maszyniści. Jak nie pojedziemy, to zaczyna się strajk. Tylko, że maszyniści są potem za niego odpowiedzialni - dodaje.
Jeśli tym razem odpowiedzialność za protest spadnie na maszynistów, ci złamią strajk.
- Nikt z nas nie zechce ryzykować straty pracy - zapewnia.
- Strajki na kolei nigdy nie miały sensu - twierdzi Krzysztof. - Nawet jeśli część kolejarzy wyszła na tory, pozostali puszczali pociągi inną trasą. Z drugiej jednak strony sytuacja kolei jest chora. Rząd próbuje nas sprywatyzować, nie bacząc na to, że na całym świecie kolej jest dotowana - dodaje.
Wiadomo, że chodzi
o pieniądze
Rozgoryczeniu kolejarzy nie dziwi się Tadeusz Jarmuziewicz, opolski poseł Platformy Obywatelskiej:
- W tym roku przewozy regionalne miały otrzymać 800 milionów dotacji i kolejarze wystartowali z rozkładem jazdy obliczonym na taką sumę. Przekazano tylko 300 milionów, a rozkład prawie w całości zachowano. Kolej wpakowała się więc w 500-milionowy dług. Jeżeli w przyszłym roku sytuacja ma się powtórzyć, doprowadzi to przewozy na skraj przepaści.
Według posła w przyszłym roku może być jeszcze gorzej, bo rząd zamierza pieniądze na kolej przekazywać do samorządów.
- To szatański pomysł - uważa Jarmuziewicz. - Do tej pory pieniądze na przewozy regionalne były "znaczone", czyli musiały być wydane tylko i wyłącznie na PKP. Teraz samorządy, które są pod presją wielu środowisk, mogą część otrzymanej sumy przekazywać na inne cele - dodaje.
Jedynym rozwiązaniem może być według niego jasny wybór konkretnej polityki transportowej państwa.
- Trzeba się zadecydować: albo budujemy autostrady i wówczas przestajemy inwestować w kolej, albo stawiamy właśnie na połączenia kolejowe i rezygnujemy z sieci autostrad. Rząd na razie nie może się zdecydować, a to nie służy nikomu.
Byle do przodu
- Szacujemy, że pracę na kolei może stracić około 20 tysięcy osób - mówi Marek Szurgot, szef związku zawodowego dyżurnych ruchu PKP Opole. - Na likwidacji połączeń stracą pasażerowie, którzy nie będą mogli dojechać do pracy. To spora grupa ludzi - dodaje.
- Jak się pracuje, nie będąc pewnym jutra? Strasznie - dodaje Zygmunt Szymański.
- Oczywiście, że boimy się o pracę - mówi Piotr, opolski konduktor. - Mniej połączeń to mniej pociągów, czyli mniej konduktorów. Z drugiej jednak strony proszę pokazać mi zakład pracy, w którym ktoś może być pewny jutra. Jest tylko jeden: Sejm - dodaje.
Prawdopodobnie najwięcej do stracenia mają maszyniści. Ci zatrudnieni są w spółce Cargo, która świadczy usługi przewozom regionalnym. Maszyniści jako nieliczni są w stanie zarobkami przekroczyć magiczną na kolei sumę 2 tysięcy złotych.
- W zależności od liczby godzin pracy zarabiam do 2,2 tysiąca złotych. To dobre pieniądze i nie mogę narzekać. Żona też pracuje, żyjemy spokojnie. Lepiej nie myśleć, co by było, gdyby tej pracy zabrakło - dodaje maszynista z Kędzierzyna.
- Najmłodsi stażem pracownicy zarabiają na kolei 800 - 900 złotych - mówi Zygmunt Szymański. - Nie są to kokosy. Średnia płaca nie przekracza 1,2 tysiąca złotych - dodaje.
- Jeszcze kilka lat temu konduktor mógł zarobić nawet dwa tysiące, teraz ta suma jest już nierealna - mówi Piotr. Konduktorzy mają chyba najbardziej niebezpieczną pracę z wszystkich kolejarzy.
- Na trasach dalekobieżnych w pociągach działają gangi rabujące pasażerów. Każdy z nas jednak, idąc do tej pracy, liczy się z tym, że czasem może być w niej niebezpiecznie. Gdybym mógł, to pracowałbym gdzie indziej, ale właśnie przyszedłem na kolej, bo gdzie indziej pracy nie było - dodaje.
Część kolejarzy dorabia do skromnych pensji na boku.
- U nas co drugi ma dodatkowe zajęcie - twierdzi Roman, elektryk pracujący przy konserwacji sieci kolejowej. Sam po powrocie do domu prowadzi gospodarstwo rolne.
- Gdyby ktoś zaoferował mi pracę za trzy tysiące złotych, wszystko bym rzucił. Na razie jednak trzeba pracować za tysiąc i harować dodatkowo. Teraz zbieram kukurydzę i buraki. Jak przychodzi zima, to prawie odpoczywam. Mam wtedy tylko jedną pracę - dodaje.
Przyznaje jednak, że dopiero na kolei poznał komfort otrzymywania pensji na czas.
- Wcześniej pracowałem u prywaciarza. Nie było ubezpieczenia, a pieniądze dostawałem od święta.
- Przed znajomymi i rodziną wszyscy świecimy oczami za kolej. Dostaje nam się za drogie bilety, za spóźnienia, za bajzel w pociągach - mówi Maciej, kolejarz w trzecim pokoleniu. - Sami też wściekamy się na to, że rząd chce nas dobić. Ale każdy jest szczęśliwy z tego, że ma gdzie pracować - kwituje.
Kolejarze, z którymi rozmawialiśmy, prosili o niepodawanie nazwisk i zmianę ich imion. Jak twierdzili, regulamin ich pracy zabrania rozmów z dziennikarzami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska