Za barem dookoła świata

Joanna Forysiak
W niewielkim mieszkaniu na zwyczajnym nyskim osiedlu na ścianach wiszą plakaty, palmy i dużo błękitu. Na tapecie stojącego na szklanym stole laptopa pyszni się ogromny statek na tle skał.

- Niezła łódeczka, prawda? - zagaduje Marcin, patrząc na zdjęcie.
- To Asuka, czyli po japońsku Mewa. Właśnie wpływamy na Santorini. Bardzo sympatyczny port.

Noc za tysiąc dolarów

Trzymiesięczny rejs ekskluzywną Asuką dookoła świata przez 24 porty to marzenie każdego Japończyka. Ale mogą sobie na niego pozwolić tylko obrzydliwie bogaci staruszkowie, emerytowani prezesi firm. Noc na statku kosztuje tysiąc dolarów, cała wycieczka - 100 tys. USD.

Zapłacą i mają do dyspozycji kilka basenów i barów, restaurację na tysiąc osób, spa, fitness club, pokój do brydża, fryzjera, fotografa, kino, teatr. Wzruszają się, słuchając bardzo ładnej piosenkarki i śmieją na pokazie trupy magików. A na noc wracają do jednej z 480 komfortowych kabin.

- Średnia wieku - 70 plus. Choć 90-latki na wózkach inwalidzkich to nie jest jakiś specjalnie zadziwiający widok - mówi Marcin.

A on w wycieczkę swojego życia wyruszył jeszcze przed trzydziestką. W kwietniu, z Jokohamy. Potem był Singapur, Sri Lanka, Oman i dwa dni w Aleksandrii. Stamtąd tylko skok na Pierus i Santorini, do Wenecji i na Sycylię.

- W Taorminie zwariowałem - rozmarza się. - Piękne miasteczko u stóp ośnieżonej, dymiącej Etny. Wszystko tam było dobre: atmosfera, temperatura, kolor wody.
Dalej była już Barcelona, Lizbona oraz Francja.

- Rzeką wpłynęliśmy do Rouen, by być jak najbliżej Paryża - opowiada Marcin.
Później Tallin, St. Petersburg, Helsinki, Sztokholm, Dover, Quebec i Nowy Jork.
- Przytłoczył mnie - mówi barman. - Co za rój!

Żeby dopłynąć do Meksyku, trzeba było wyminąć szalejący właśnie huragan Albert. Jeszcze tylko San Francisco, Honolulu i w lipcu z powrotem zawinęli do Jokohamy.
Miesiąc przed wejściem na pokład zaczął wkuwać podstawowe japońskie zwroty: Oaji ikaga deshooka? - czy smakuje państwu drink? Mooshiwake gazaimasen - bardzo mi przykro. Oraz kłaniać się często i śmiesznie długo wymawiać samogłoski.

Z czego zrobiony jest burbon

Barmańskiego fachu uczył się w Anglii, gdzie wylądował po poznańskiej szkole hotelarsko-gastronomicznej. Zawsze miał szczęście do dobrego towarzystwa: a to aktor Sean Bean zamówił guinnessa, a to wpadł Chuck Berry, pionier rock'n'rolla. Raz usługiwał pani jedzącej jakieś kanapeczki.

- Podobno to była aktorka grająca jedną z dziewczyn filmowego Bonda - opowiada.
W Londynie poznał Polaka, który pięć lat pływał na legendarnej Queen Elizabeth. I który podpowiedział, które kompanie morskie są dobre, a których się wystrzegać.
- Na pierwszym interview musiałem powiedzieć, jak się robi Pina Coladę i z czego zrobiony jest burbon - wspomina Marcin. - Menedżer był pod wrażeniem, dostałem półroczny kontrakt.

Już po trzech tygodniach od rozmowy w porcie w Wenecji wchodził na statek Millenium. Pięć gwiazdek, piętnaście barów, 300 metrów długości, czternaście pięter wysokości.

- Popatrzyłem na tego kolosa i pomyślałem: no dobra, na następne sześć miesięcy to jest mój nowy dom - mówi z uśmiechem.

Najpierw kursował po Morzu Śródziemnym, podróż między Barceloną a Wenecją trwa 12 dni. Później zaczął pływać po Karaibach. Ale zrezygnował z Millenium. Zarobki bez rewelacji (500 dolarów miesięcznie plus 15 procent utargu) i mordercza konkurencja Jamajczyków i Filipińczyków.

- Nie dość że wypłata zależy od tego, czy tłum jest pijący, czy woli tylko wodę i herbatki, to jeszcze oni chcą wygryźć cię z biznesu - twierdzi.

Barman - psycholog i showman

Na Asuce jest pod tym względem bosko: stała pensja, cztery godziny wolnego w każdym porcie. Bar zamyka sie już o 23.00 i nie trzeba walczyć, by klientom sprzedać jak najlepszą i jak najdroższą wódkę. Zero presji.

Numerem jeden w USA jest martini, jedno z dwustu rodzajów, podawane w trójkątnym kieliszku. Wszyscy Amerykanie to piją. Japończycy lubią bardzo kwaśne drinki. Kobietom zazwyczaj smakują koktajle oparte na likierach. Na przykład Cosmopolitan: wódka cytrynowa, likier pomarańczowy, sok z połowy limonki i sok z żurawin. Panom do gustu przypada Manhattan: kanadyjska whisky, martini rosso i kilka kropel bittera, czyli gorzkiej ziołowej wódki. Poza tym wszystkie inne rodzaje whisky z lodem lub bez i koniaki.

Barman jest jak psycholog. Musi wyczuć, czy gość chce rozmawiać, czy nie. Niesympatycznym się nie narzuca, choć takich jest niewielu.
Są przecież na wakacjach. Nie ma wybuchów euforii ani wypłakiwania się w mankiet.

- Śmiejemy się, pijemy, jest pełna kultura - wyjaśnia Marcin.

Miesza koktajle, ale jednocześnie podtrzymuje konwersację, a następnemu w kolejce daje znać, że go zauważył i zaraz będzie do dyspozycji. Nie wkracza na tematy polityczne i religijne.

I ani słowem nie wspomina o sporcie. To są tematy-bomby. A barman ma nie denerwować gości, tylko robić wszystko, by byli szczęśliwi.

Marzę o Bora - Bora

- Zdarzają się klimaty romansowe - przyznaje. - Trzeba uważać.

Nauczył się, że ludzie zazwyczaj nie wiedzą, czego chcą.

- Mówię: może kieliszek szampana dla pani? - profesjonalnie wygina brew. - Jest szybko i wykwintnie, a ja nie muszę bawić się w robienie Pina Colady.
Barman jest jak showman. Bar to scena, siedzący przy nim to widownia, a on jest aktorem tego przedstawienia.

- Drinki mają być schludne, eleganckie, smakowite, cieszyć oko i podniebienie - wylicza Marcin. - A przy okazji wykonane szybko, najlepiej na oczach klienta.
Barman to jeden z wyznaczników klasy statku. Nawet jak nic nie robi, ma wyglądać reprezentacyjnie. Na dzień śnieżnobiała marynarka.

Na wieczór bordowa z czarnymi wyłogami. Nigdy nie mamrocze pod nosem, nie stoi z założonymi rękami.

Jedyny mankament tej pracy to długie godziny spędzone na nogach w pełnej gracji, w pozycji wyprostowanej. Barman się nie podpiera. No, chyba że absolutnie nikt nie widzi.

- To jest robota dla optymistów, najlepiej ze szczerym uśmiechem na twarzy. Trzeba być otwartym, lubić towarzystwo. No i mieć talent - wylicza Marcin. - Jak spełniasz warunki, bezrobocie w tym biznesie ci nie grozi. Popyt na bary będzie zawsze.
Zadowoleni klienci piszą rekomendacje.

- Kiedyś po rejsie dostałem list od małżeństwa z USA - wspomina.
- Dużo ładnych rzeczy o mnie napisali. Że dzięki mnie ich wycieczka była cudowna. Aż mnie coś tknęło w środku.

Marzy o Bora-Bora

Nie planował kariery na statku, przyszła sama. To wciąga. Bogactwo, luksus, styl życia.

- Pływasz po całym świecie, zawijasz do kolejnych portów, odwiedzasz miejsca, o których istnieniu wcześniej nie miałeś pojęcia tłumaczy. - Tylko że podróżujący z tobą za to płacą, a ty masz wszystko za darmo.

Potem z tej bajki zjeżdża na kilka miesięcy do 50-tysięcznej Nysy. To, co tu robi, ładnie nazywa się relaksem, ładowaniem baterii. A jest zwyczajną nudą. W pubie obserwuje jak barman nalewa piwo, takie zboczenie zawodowe.

- Co porabiasz? - pytają znajomi. - Dalej siedzisz w Anglii?
- Nie, pływam na statkach tu i tam - odpowiada grzecznie Marcin.
To, co robi, to zdecydowanie nie jest szara codzienność. Gdyby opowiedział szczegóły, pomyśleliby, że spadł z innej planety.

Więc raczej nie opowiada.

- Można być barmanem na największych statkach na świecie, nawet jak się nie jest z Warszawy - przekonuje. - Trzeba mieć tylko trochę szczęścia i doświadczenia, nie bać się, że daleko od domu, że dookoła mnóstwo wody, że buja i czasem w - Nie chciałbym pływać do pięćdziesiątki, ale póki co zwiedzam świat. Moim marzeniem jest Bora-Bora. To podobno raj na ziemi.

Tam nawet nie ma dzikich zwierząt, nic nie może cię skrzywdzić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska