MKTG SR - pasek na kartach artykułów

ZA CHLEBEM

Fot. Witold Chojnacki
Hubert Krupa wrócił do Polski po 10 latach spędzonych w Niemczech. Rozkręcił tu interes za zarobione tam marki. Ale takich jak on ciągle jest niewielu.
Hubert Krupa wrócił do Polski po 10 latach spędzonych w Niemczech. Rozkręcił tu interes za zarobione tam marki. Ale takich jak on ciągle jest niewielu. Fot. Witold Chojnacki
Gdyby wszyscy dwupaszportowcy nagle wrócili z pracy na saksach na Opolszczyznę, mielibyśmy najwyższe bezrobocie w Polsce.

Praca na Zachodzie zapewnia odpowiednie zarobki w euro, ale i rodzi problemy społeczne. Słabnie więź między małżonkami, więcej niż dawniej jest na opolskich wsiach rozwodów, po raz pierwszy w historii regionu wychowuje się pokolenie dzieci bez ojców. Fachowcy biją na alarm, ostrzegają duszpasterze. Biskup opolski poświęcił sporą część wrześniowego listu pasterskiego o bezrobociu etycznym aspektom wjazdów do pracy. Na niedawnym Forum Górnośląskim na Górze św. Anny Kazimierz Kutz ubolewał nad nowym na Śląsku zjawiskiem, jakim jest życie "na dwa domy" i z dwoma kobietami po dwóch stronach granicy.
Tato nie wraca...
- Zdrady małżeńskie czy przypadki seksualnego wykorzystywania kobiet jeżdżących do pracy niewątpliwie mają miejsce - mówi pragnący zachować anonimowość pracownik biura oferującego pracę w Holandii. - Ale nie należy tego przenosić na wszystkich czy nawet większość pracujących. Większym problemem, choć mniej efektownym, są dzieci wychowywane bez ojców.
- Nie ukrywajmy, że nasze rodziny są ogołocone z wartości duchowych, jakie wnosi do rodziny ojciec - przyznaje pani Beata z gminy Pawłowiczki (mąż od 10 lat na saksach). - Pół biedy, gdy ojciec wyjeżdża, ale na miejscu pozostaje dziadek, wtedy przynajmniej on stanowi dla dzieci wzór do naśladowania.
Zdaniem pani Beaty, jest znacznie lepiej, gdy ojciec przyjeżdża co jakiś czas do domu, ale na cały tydzień lub dwa. Wtedy może uczestniczyć w prawdziwym życiu rodziny, pomaga dzieciom w nauce itp.
- Kiedyś mąż przyjeżdżał na co drugi weekend, teraz jest rzadziej, ale mają go na co dzień, a nie od święta - dodaje.
Kiedy mężczyzna przyjeżdża na weekend, wiele zależy od tego, czy poświęca go dla rodziny, czy już odwykł od niej i spędza czas raczej w knajpie z kolegami.
- Dzieci (troje) pytają często, dlaczego ojca nie ma w domu. Tłumaczę, jak umiem. Wydaje się, że rozumieją, ale co tam im w duszy gra, nie wiadomo. Jaki dostaniemy po latach jako rodzice Berechnung, to dopiero czas pokaże - dodaje Beata.
Pani Krystyna z gminy Ozimek nie obawia się, że między nią a mężem nastąpi utrata więzi.
- Wierzę, że uczucie, które nas łączy, nie rozpadło się w ciągu minionych czterech lat i nie wygaśnie przez następne pięć, jeśli mąż będzie musiał zostać w Niemczech tak długo. Każde z nas wie, co mu wolno i mamy do siebie tyle zaufania, że nawet o tym nie myślę, że mogłoby się między nami coś popsuć - mówi.
Mąż pani Krystyny pracuje w Niemczech od czterech lat. Do domu wraca na każdy weekend. Krystyna przyznaje, że jej mąż dostałby pracę w Polsce.

Jeżeli wszyscy powrócą...
- Jak wyglądałby rynek pracy na Opolszczyźnie, gdyby jutro wrócili na Opolszczyznę wszyscy dwupaszportowcy pracujący za granicą?
Odpowiada Jacek Suski, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy:
- Nikt dokładnie nie policzył, ilu takich pracowników jest. Według moich szacunków, jest ich 70 tys., inni oceniają ich liczbę nawet na 100 tys. Obecnie liczba bezrobotnych w regionie wynosi 78.700 (17,9 procent), a do końca roku osiągnie prawdopodobnie 80 tys. Gdyby wszyscy dwupaszportowcy wrócili, to z pewnością nie wszyscy zostaliby bez pracy, ale i tak poziom bezrobocia byłby wtedy w regionie zbliżony do obecnej sytuacji w powiecie nyskim (28,6 proc. bezrobotnych). Bylibyśmy wtedy w ścisłej czołówce krajowej wraz z województwami warmińsko-mazurskim i zachodniopomorskim.

- Pozostaje pytanie, za jakie pieniądze. Człowiek zawsze chce mieć w życiu coś więcej - mówi. To więcej to dla tej pary nowy dom.
Więź podtrzymują nie tylko poprzez cotygodniowe spotkania, ale i dzięki rozmowom telefonicznym. W każdy poniedziałek przed wyjściem do pracy, mąż dzwoni, że dojechał szczęśliwie na miejsce. Kamień spada mi wtedy z serca - przyznaje pani Krystyna. Małżonkowie telefonują do siebie regularnie także w każdy wtorek i czwartek. - Nie wiem, czy inne małżeństwa to stosują, nam tydzień mija właściwie od rozmowy do rozmowy.
Pani Krystyna jest w tej szczęśliwiej sytuacji, że jeszcze dzieci nie ma, a w domu mieszka z rodzicami.
- Koleżanki, które zostały po wyjeździe mężów same z dziećmi, zazdroszczą mi, że nie odpowiadam na trudne pytania, i ma mi kto naprawić zepsuty kran. Mam się też do kogo odezwać po powrocie z pracy. Często się użalamy między nami kobietami - przyznaje - i wszystkie wierzymy, że kiedyś nasi mężowie wrócą i będziemy znowu normalnymi rodzinami.
Lekarstwa na tęsknotę
Kobiety, które często muszą nieść same ciężar prowadzenia domu, a wieczorami często nie mają z kim pogadać o kłopotach, ratują się czasem środkami uspokajającymi lub alkoholem. Żadna z wielu kobiet, do których dotarł reporter "NTO", nie przyznała się do stosowania podobnego "lekarstwa na tęsknotę".
- Mam szereg relacji, które mówią o nadużywaniu alkoholu przez pozostające w kraju kobiety - mówi prof. Krystian Wojaczek z UO zajmujący się m.in. badaniami nad wpływem rozłąki na więź małżeńską. - Z punktu widzenia frustracji, których doświadczają te osoby, nie jest to dziwne. Ja tego nie popieram, bo to nie jest rozwiązanie, ale część osób słabszych osobowościowo próbuje swoje problemy w ten sposób złagodzić - dodaje.
Żeby minusy
nie przysłaniały plusów...
Negatywnego wpływu wyjazdów do pracy na życie rodzinne nie dostrzega na swoim terenie Piotr Miczka, wójt gminy Walce. Jego zdaniem, nie ma wątpliwości, że plusów wyjazdów zarobkowych jest więcej.
- Rozłąka powoduje stres, ale brak pracy, świadomość, że nie potrafi się zapewnić bytu rodzinie, też spowoduje stresy i frustracje, pewnie nie mniejsze. Zyskuje nie tylko rodzina, gmina też. Kto pracuje za granicą, ten nie przychodzi do gminy po zasiłek - dodaje.
Wójt Miczka zapewnia, że w jego gminie nie rozpadło się ani jedno małżeństwo z powodu pracy za granicą.
- Pan Kutz mierzy wszystkich według siebie. W piątek pod wieczór można zobaczyć, jak wracają busy z zagranicy. Mężowie ciągną do domu jak gołębie do gołębnika. Podziwiam tych ludzi, którzy pracują po 10-12 godzin, a na weekend jadą kilkaset kilometrów, żeby być z rodziną - mówi Miczka.
Tu nie ma co robić
Na Opolszczyźnie spada - jak w całym kraju - liczba rodzących się dzieci i zawieranych małżeństw. Wynika to nie tylko z przemian obyczajowych, ale i z tego, że wielu młodych ludzi zaraz po szkole wyjeżdża do Holandii lub Niemiec. Często już na Śląsk nie wracają.
- Ludzie od nas odpływają. Nie widziałem ani jednego Holendra, który by się ożenił z naszą dziewczyną i tu zamieszkał. Standard jest taki, że to ona po weselu jedzie za nim, i jeśli już rodzi dzieci, to w Holandii, nie na Opolszczyźnie - zauważa Piotr Miczka. Przerażony wyludnianiem się gminy jest też burmistrz Leśnicy Hubert Kurzał.
- Gospodarka wbrew optymistycznym zapewnieniom wcale nie rusza, perspektyw nie ma, a młodzież, która stąd wyjeżdża, trudno będzie odzyskać. Odwieczny problem braku rodzimej inteligencji będzie się na Śląsku pogłębiał, a jak tak pójdzie dalej, to grozi nam Śląsk bez Ślązaków - mówi Kurzał.
Zdaniem burmistrza, od Turków i Jugosłowian trzeba się uczyć zachowywania więzi z Heimatem.
Odpływ młodych ludzi ma też swoje skutki ekonomiczne. Jest opolskim paradoksem, że nie ma u nas dobrze przygotowanej do pracy młodzieży, bo region omijają zachodni inwestorzy, a inwestorzy nie przychodzą, bo znający nowoczesne technologie Opolanie pracują raczej w Bawarii.
Wątpliwe, czy wrócą na Opolszczyznę. Niewielu zaryzykuje, by zamienić wypłatę w euro, choćby za najprostszą pracę, na zasiłek dla bezrobotnych w złotówkach.
- List pasterski biskupa opolskiego niewątpliwie pobudzi do refleksji tych, którzy pracują tam dłużej, mają byt zapewniony, dom zbudowany i są zabezpieczeni. Wielu z nich niewątpliwie będzie się zastanawiać, czy nie warto wrócić na Opolszczyznę i taki ferment intelektualny jest bardzo potrzebny - uważa Walter Stannek, dyrektor firmy konsultingowej Club Silesius.
Jest po co ryzykować
Powroty i inwestycje w regionie tych, którzy się dorobili, są ciągle wyjątkiem, a nie regułą.
- Ślązacy od pokoleń są przyzwyczajeni do pracy i ona była tu zawsze świętością - mówi Hubert Kurzał. - Przedsiębiorczość, która wiąże się z zaradnością, a nawet pewnym cwaniactwem, nie jest mocną stroną przeciętnego Ślązaka - dodaje. Problem nie sprowadza się jednak tylko do tzw. śląskiej dupowatości.
- Nie można się ludziom dziwić, że nie wracają. Prowadzenie działalności gospodarczej w Polsce jest bardzo trudne - mówi Walter Stannek. - Nie dość, że przepisy są nieżyciowe, to jeszcze urzędnicy raczej utrudniają, niż ułatwiają życie. Nie zachęca też do powrotu dekoniunktura. Firmy padają, bezrobocie rośnie itd. Więc ludzie myślą: Po co zostawiać ciepłą posadę na Zachodzie i wracać na ryzyko tutaj?
Jednym z tych, którzy zaryzykowali powrót, jest Hubert Krupa, właściciel firmy HK z Walec. Zaczynał od malarstwa budowlanego, a obecnie wykonuje wszelkie prace wykończeniowe: ocieplanie budynków, malowanie, kafelkowanie, tapetowanie itp. Przyznaje, że do powrotu na Śląsk i założenia tu swojej firmy skłoniła go tęsknota za domem, znajomymi i swoim Heimatem. Pan Hubert pracował w Niemczech przez 10 lat. Po pewnym czasie sprowadził tam nawet rodzinę, a jednak zdecydował się na powrót i założenie firmy na miejscu. Nie narzeka na kryzys.
- Klientów, którzy dzwonią teraz, odsyłam już na przyszły rok. Tylko pieniądze mogłyby być trochę większe - mówi.
Firma się rozwija. Zaczynali pracę we trójkę, teraz zatrudnia (z uczniami) 11 osób. Ale Hubert Krupa przyznaje, że trudno byłoby mu dziś radzić komuś powrót z kapitałem na Opolszczyznę. - Wejść dzisiaj na rynek i nie zgubić się w gąszczu ciągle zmieniających się przepisów jest teraz znacznie trudniej niż nawet kilka lat temu - przyznaje.
Dopóki sytuacja gospodarcza w Polsce i w regionie się nie poprawi, na masowe powroty trudno liczyć. Kierunek będzie wciąż odwrotny. Młodzi nie będą czekać z wyjazdem na odebranie świadectwa szkół zawodowych, bo też w niektórych dziedzinach (samochody, branża metalowa) uczą one na potrzeby technologii z lat siedemdziesiątych. Nie znający języka będą pracować poniżej swoich kwalifikacji, wykonując często najprostsze prace.
- W mojej gminie są ludzie, którzy pracują jako kierownicy na budowach rządowych budynków w Berlinie i dostają za to niemieckie odznaczenia - mówi Piotr Miczka.
Takie błyskotliwe kariery to wciąż rzadkość.
- Nie można mieć pretensji do ludzi, że korzystają z przywileju czerwonego paszportu - uważa Hubert Kurzał. Oni przynoszą ulgę nie tylko swoim rodzinom, ale i ministrowi finansów - mówi.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska