Za jedną Agnieszką stoi ogromna Hala Życzliwości

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Sama kiedyś byłam w czarnej dziurze i wiem, jak to jest nie mieć możliwości zarobić - mówi Agnieszka Rudnicka, która trzy lata temu założyła w internecie Halę Życzliwości. Dzięki brzeżance oraz jej przyjaciołom setki ludzi w potrzebie dostaje lodówki, pralki, kuchenki i ubrania.

Zawsze intrygowały mnie fantastyczne rzeczy, często w doskonałym stanie, które widywałam pod śmietnikami. Jak zobaczyłam pod kontenerem taki wózek albo kojec dla dziecka, to brałam pod pachę i dawałam komuś, o kim wiedziałam, że może tego potrzebować. Aż kiedyś jedna sąsiadka mnie pyta: Agnieszka, a ty jesteś w ciąży?

- Nie.

- A pracujesz jeszcze?

- A co?

- Bo widziałam, jak brałaś spod śmietnika rzeczy dla dziecka.

- Ja się tylko śmiałam, że ktoś mógł sobie pomyśleć: Jaaa, ta Rudnicka zbiera spod śmietników! - opowiada Agnieszka. - Ale dla wielu ludzi to może być poniżające. Zresztą nie o to chodzi, żeby zbierać rzeczy z takich miejsc. Wolałabym uświadomić ludziom, że do kontenera mają blisko, ale jeszcze bliżej, bo pod ręką, mają telefon. W dzisiejszych czasach komórka ma wszystko: wystarczy po nią sięgnąć, pstryknąć zdjęcie przedmiotu, wysłać do nas, a komuś rzeczywiście potrzebującemu może się to przydać. Bo nie chodzi o to, by robić z ludzi dziadów, ale jak jest sprawne, to dlaczego ma nie posłużyć?

To właśnie dlatego Agnieszka Rudnicka założyła Halę Życzliwości - profil na Facebooku, na którym brzeżanie wymieniają się informacjami o rzeczach do oddania za darmo. W ciągu trzech lat polubiło go ponad 1,5 tysiąca osób, a strona stała się jedną wielką akcją charytatywną.

- Wcześniej pracowałam w BCH Marko, gdzie działa Fundacja Marko, w której Ewa Lin robi świetną robotę, organizując różne zbiórki m.in. dla starszych osób - przypomina Agnieszka. - Kiedyś Ewa mi również bardzo pomogła i od tamtej pory starałam się dawać także coś od siebie: zaczęłam za darmo rozliczać ludziom PIT-y, pisać podania, a potem pomyślałam o stronie typu „przyjmę - oddam”. Facebook ze swoją popularnością i dostępnością ułatwił sprawę, syn pomógł mi założyć profil i okazało się, że to był strzał w dziesiątkę.

Agnieszce było o tyle łatwiej, że już wówczas wiele osób znało ją jako wolontariuszkę udzielającą się przy wielu akcjach i choć sama nigdy się nie afiszowała, to zaskarbiła sobie zaufanie wielu brzeżan.

- Kiedyś, za łebka, oglądałem w telewizji taki program o „niewidzialnej ręce” - przypomina Andrzej Wojtkowski, który regularnie pomaga Hali Życzliwości. - Miał zachęcać młodzież do anonimowej pomocy - np. można było w tajemnicy porąbać drewno sąsiadce i na koniec zostawić jej kartkę z informacją o „niewidzialnej ręce”. Taka jest właśnie Agnieszka - w ogóle nie zabiega o rozgłos i niewiele osób wie, że to ona stoi za Halą Życzliwości. A przecież ona nie tylko zajmuje się tym profilem, bo jest też na każde zawołanie innych społeczników.

Wspólnie z Agnieszką przewijamy dawne ogłoszenia. Ktoś odda ciuszki dla chłopczyka rozmiar 56-62 ( dwie reklamówki), ktoś wstawia zdjęcie telewizora, inny użytkownik pisze, że przyjmie materac, regularnie powtarzają się zdjęcia mebli, plecaki dla dzieci i dziesiątki innych przedmiotów. - Kochani, nie nadążam z podziękowaniami dla Was za rzeczy, które przekazujecie potrzebującym - pisze do użytkowników moderatorka.

Na odzew osób, które mogą się podzielić z potrzebującymi, prawie nigdy nie trzeba czekać. W sylwestra po południu Agnieszka pisze post, że ktoś potrzebuje telewizora i dekodera.

15.43, Justyna: - Mam dekoder, mogę oddać.

16.27, Monika: - Mam tv.

- Staram się być pośrednikiem dla osób, które chcą coś od siebie dać, może trochę ich mobilizuję, ale przede wszystkim muszą sami chcieć: znaleźć coś w swojej szafie, wyciągnąć, zrobić zdjęcie, wysłać - kilka małych kroczków, a komuś może to ułatwić życie - tłumaczy założycielka profilu.

Naszą rozmowę przerywa dzwonek do drzwi. To znajomy podrzucił pudełko nakrętek, które zbiera jedna z mam niepełnosprawnego dziecka.

W przedpokoju stoi już telewizor.

- Starszego typu, ale na pewno komuś się przyda - mówi szefowa Hali Życzliwości. - Dobrze, że mam dużą łazienkę i duży przedpokój, bo czasem mam tu napierdzielonych rzeczy po sam sufit. Magazynuję je, bo jeśli ktoś przywozi np. ubrania, to przetrzymuję je do czasu, gdy ktoś coś konkretnego potrzebuje, albo do chwili, gdy ogłaszamy jakąś zbiórkę i wtedy je dokładam. A jeśli ktoś zgłasza, że ma pralkę, lodówkę, kuchenkę gazową, to zabieram od razu, choćbym miała sobie postawić je koło łóżka, bo to są rzeczy na wagę złota. Np. w czasie upałów był sezon na lodówki i kilka udało się załatwić. A za chwilę jadę do jednej kobiety - dziękuję jej bardzo! - która ma do oddania kuchenkę gazową. Zaraz potem trafi do starszej pani.

Jak podkreśla społeczniczka, wszystkich obdarowanych starannie weryfikuje.

- Hala Życzliwości nie oznacza, że przychodzisz i sobie bierzesz - tłumaczy Agnieszka. - Niestety, niektórzy nie zdają sobie sprawy, że wprawdzie to prywatna inicjatywa, ale ja też sprawdzam osoby, które zwracają się o pomoc. Nie jestem pracownikiem opieki, ale miasto jest na tyle małe, że łatwo można zweryfikować, bez ingerowania w życie prywatne, czy ktoś jest rzeczywiście w trudnej sytuacji. Jeśli zgłaszają się osoby i piszą, że obok nich jest starsza kobieta, nie ma pralki, od trzech lat pierze ręcznie i chcieliby jej pomóc, to przede wszystkim proszę o adres, numer telefonu, przyjeżdżam, rozmawiam. Potem organizuję transport i podłączenie pralki, więc i tak muszę wejść do mieszkania i sprawdzić, jaka jest rzeczywista sytuacja tej osoby.

Odmawia zwykle w sytuacjach, kiedy wyczuwa alkohol, totalne nieróbstwo, pasożytowanie na zasiłkach z opieki.

- „Tu pożebram, tam dostanę, jakoś żyję” - znam mnóstwo takich ludzi i zwykle odmawiam - mówi społeczniczka. - Potrafię odróżnić, kto jest kombinatorem i mu się nie chce, a kto tylko czasowo nie ma możliwości uczciwie pracować. Bo ludzie zapominają, że nikt nie musi być biedny na zawsze. Są ubodzy ludzie, którzy wpadają w ten stan na jakiś czas i mają szansę się z niego wydobyć. Ja osobiście wolę takim pomagać. Sama nie raz byłam w czarnej dziurze, byłam zmuszona zrezygnować z pracy i zajmować się dziećmi. Nie byłam nigdy głodna, potrafię zakasać rękawki, ale wiem też, jak to jest nie mieć możliwości zarobić.

Pomagając, Agnieszka pamięta też, żeby dawać to, czego ludzie rzeczywiście potrzebują, a nie to, co może im się przydać.

- Robiłam kiedyś regularne zbiórki dla tej samej rodziny i starałam się równocześnie pomagać tatusiowi, który jest hydraulikiem, pisać CV, podsuwać oferty pracy, popychać do przodu - opowiada. - A mamusi podrzucić propozycję sprzątania na jedną czwartą etatu, żeby mogła dorobić...

Bywa tak, że ludziom myli się pomoc w trudnej sytuacji z promocją w sklepie.

- Ludzie często nie przechodzą podstawowej weryfikacji, bo nie podają telefonu czy adresu osoby, dla której coś potrzebują - mówi Agnieszka. - Zdarzały się wiadomości typu: „chcem lodówkę”. W odpowiedzi piszę standardowy tekst z prośbą o opis sytuacji oraz podanie danych i... kontakt na tym się urywa. Nie wiem, jak niektórzy sobie to wyobrażają? Napiszą, że chcą, a ja przywiozę im po prostu do domu?

Hala Życzliwości już dawno przestała być jedynie miejscem wymiany rzeczy, a stała się forum do wymiany informacji o wszelkich imprezach charytatywnych, akcjach społecznych czy sprawach ważnych dla rodzin, samotnych matek, starszych osób.

Można tu znaleźć oferty pracy, ogłoszenia o bezpłatnych badaniach i poradach prawnych. Czasem profil bywa też biurem rzeczy zaginionych - jak niedawno, gdy dziecko zgubiło maskotkę Myszkę Miki.

- I ta myszka się znalazła, bo ktoś przeczytał post! - cieszy się Agnieszka.

Chętnie przyjmuje też ogłoszenia o akcjach innych brzeskich społeczników: Ani Głogowskiej, Ryszarda Hermana, Marka Kołkowskiego, Magdaleny Kłody, wolontariuszy z przytuliska dla zwierząt... Wiele akcji nie ujrzało światła dziennego, bo Agnieszka, słysząc o będącej w potrzebie osobie, sięga po telefon i obdzwania znajomych, nie wrzucając już apeli do internetu.

- Strona pomogła mi poznać wiele fantastycznych osób, a wiele z nich udziela się na bieżąco niemal przy każdej zbiórce. Robią to po cichu, pozostają anonimowe, nie lansują się, ale zawsze można na nie liczyć - dodaje Agnieszka i wymienia:

- Andrzej Wojtkowski pomoże za każdym razem, kiedy potrzebuję transportu czy pomocy przy wniesieniu czegoś ciężkiego;

- Ania Jaskólska - dziewczyna jest boska, o nic nie pyta - jak tylko trzeba, to pomaga, potrafiła dać nastolatkowi drogi rower, bo miała dwa, kupowała pieluchy, odzież, jak trzeba, to robi za kierowcę;

- Mariusz Jaskulski, który jest bezpłatnym pogotowiem technicznym, dzięki któremu mój laptop jeszcze działa, choć już dawno nie powinien;

- kilka Kasiek, które na bieżąco uczestniczą w zbiórkach i na przykład wiem, że jedna Kasia ma taką córkę, druga takiego synka i na dziecko w wieku 2 czy 5 lat mogę coś od nich dostać.

Co ciekawe, większość pomagających to zwykle kobiety.

- Facetów jest jak na lekarstwo, chociaż są wyjątki, jak np. Mariusz Dobrzański. A przydałoby się ich więcej, bo czasem nie ma z kim nosić mebli czy sprzętów - dodaje Rudnicka.

Co ludzi pcha do pomocy?

Ania Jaskólska: - Jestem zdrowa, mam dobrą pracę, więc mogę pomóc, zresztą choćbym miała rowy kopać, to te parę złotych mogę dorzucić. Ale to tylko pieniądze, prawdziwą pracę wykonuje Agnieszka, która jest w stanie w ciągu paru dni zorganizować całą wyprawkę dla dziecka. I robi to, chociaż jej samej wcale się nie przelewa, ale oczywiście o pomoc nikogo nie poprosi.

Proszą za to ludzie.

- Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że z taką łatwością będą pisali o tym, że czegoś potrzebują. Oczywiście są różne sytuacje, bo nie brakuje osób, szczególnie pań w starszym wieku, do których chodzę, żeby im pomagać, a które nie wyobrażają sobie, żeby zwrócić się o pomoc - podkreśla Agnieszka Rudnicka. - To są ludzie z innego pokolenia, nie tacy jak wielu młodych, którzy nie mają skrupułów. Starsi, jeśli ktoś ich nie zgłosi, rzadko sięgną po telefon. Są twardzi i swoją postawą dają mi taką siłę, że chce się do nich wracać. Mam też satysfakcję, bo dzięki stronie zawiązały się przyjaźnie, poznały się mamy, poznały się osoby młode ze starszymi. Mieliśmy taką sytuację, że młody facet nie wiedział, że ma po sąsiedzku starszą panią, której akurat pomagaliśmy. Teraz chodzi do niej, robi jej zakupy i albo on, albo jego żona pukają i pytają sąsiadkę, w czym mogą pomóc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska