Zabawki dla dorosłych

Redakcja
Błażej Choroś, politolog z Uniwersytetu Opolskiego, sprowadził iPada rok temu, bo jest mu przydatny w pracy.
Błażej Choroś, politolog z Uniwersytetu Opolskiego, sprowadził iPada rok temu, bo jest mu przydatny w pracy. Paweł Stauffer
Duzi chłopcy klocki lego i "resoraki" wymieniają na iphony i iPady. Dziewczynki zamiast Barbie, kupują topowe torebki i szpilki warte tyle, co średniej klasy samochód. W Opolu też są tacy, co na buty czy telefon potrafią wydać 3-4 tys. złotych.

Iphone 4s z 64-gigową kartą pamięci to zabawka, na którą czeka Marek, menedżer w jednej z opolskich firm. To najnowszy model bodaj najmodniejszego w tej chwili gadżetu na rynku.
- Te telefony mają masę fajnych, elektronicznych zabawek w środku - przekonuje Marek. - A jak już coś mieć, to musi to być najlepsze.
Zabawka kosztuje 2500-3000 zł. Marek nie chciał takich pieniędzy wykładać sam. Przekonał więc do jej zakupu szefa.

- Tłumaczyłem, że odbywam dziesiątki spotkań w biznesowym towarzystwie, gdzie wszyscy posługują się iphone'ami, więc wręcz wypada mieć taki sprzęt. Przekonywałem, że telefon ma masę funkcji przydatnych w pracy - opowiada. - A tak naprawdę najbardziej cieszę się na aparat fotograficzny zamontowany w tym telefonie. Można nim robić rewelacyjne zdjęcia, w których jednym ruchem likwiduje się na przykład efekt czerwonych oczu.

- No i jeszcze jedna funkcja mnie cieszy - dodaje i zastrzega stanowczo, by nie opisywać go z nazwiska. Bo jak się szef dowie... - Program, który zastępuje wszystkie urządzenia przydatne na wycieczkach rowerowych. Iphone sam oblicza, jaką trasę pokonał jego właściciel, z jaką prędkością i ile kalorii spalił. Nawet zapamiętuje trasę wycieczki!

Gitary zza wielkiej wody
Wśród opolan są też miłośnicy przedmiotów drogich i wiecznie modnych - np. dobrych gitar. Kiedy mały Adaś, dziś szef marketingu jednej z dużych opolskich firm, miał 10 lat, wymarzył sobie, że zostanie znanym gitarzystą - jak Mark Knopfler. Pierwszy instrument - gitarę marki Defil - dostał od rodziców, gdy był nastolatkiem. - Nie stroiła, żeby zagrać akord - trzeba było struny na progach dociskać dwiema rękami - śmieje się dziś dorosły Adam.

Za pierwsze zarobione w liceum pieniądze kupił sobie gitarę elektryczną. Daleka była od doskonałości, ale o niebo lepsza niż Defil. Pierwszy dobrej jakości instrument sprowadził z USA w 2002 r. za 750 dolarów.

- Amerykańskie gitary są najlepsze i dwa razy tańsze, zwłaszcza używane - opowiada. - Żeby kupić tę pierwszą, musiałem wyrobić w Polsce kartę kredytową, bo tylko tak mogłem zapłacić Amerykanom, a potem uprosiłem znajomych z USA, żeby mi ją przesłali.

Dziś zakup za oceanem i transport to już żaden problem. Trzeba tylko poczekać miesiąc-półtora, aż nowa gitara dopłynie. Adam przez ostatnich 7 lat kupił na e-bay-u (amerykańskim serwisie sprzedażowym, podobnym do naszego allegro) ponad 20 gitar. - To żadne gadżety - zastrzega stanowczo. - Spełniam pasję i reperuję nimi domowy budżet. Kupuję taki instrument za dwa tysiące złotych, a sprzedaję kilka miesięcy później za trzy.

Dlatego Adam nie chce się ujawniać. Urząd Skarbowy nic nie wie o jego muzycznej pasji. Dziś ma w domu trzy instrumenty - modele PRS, Gibson Les Paul i basowego Warwicka. - Czwarta, Fender Stratocaster, właśnie płynie - mówi. - Ale sama gitara to nic - potrzebny jest do niej wzmacniacz. Ich też w ostatnich latach przerobiłem kilkanaście… - zaczyna opowieść.

Krawattenkaruzel

Dla Szymona Ogłazy, radnego miasta Opola i dyrektora gabinetu wojewody, od kilku tygodni gadżetem nr 1 jest… elektroniczny wieszak na krawaty.

- Mam ich całą masę, bo ciągle chodzę w garniturach - opowiada. - Dotychczas wieszałem je albo układałem w szafie jak popadnie. Gniotły się, niszczyły i trudno było szybko jakiś znaleźć i dobrać.
Wieszak - prezent gwiazdkowy od rodziny - rozwiązał wszystko. - Jest w nim miejsce na 55 krawatów, które wiszą równo i nie gniotą się ani trochę. Urządzenie jest niewielkie - zajmuje tyle miejsca co zwykły wieszak. No i ma tak zwany bajer: jest elektryczne i po uruchomieniu obraca się wolno, jak karuzela. To bardzo ułatwia przegląd krawatów. A w dodatku można sobie w nim włączyć maleńką lampeczkę i wtedy wyraźnie widać desenie!

Krawaty w szafie Andrzeja, biznesmena spod Opola, poukładane są w eleganckich etui. Jest ich ledwie kilka, bo Andrzej często w nich nie chadza. Za to wszystkie marki Hermes. To pierwszoligowa firma, znana głównie z bardzo drogich torebek (trzeba za nie zapłacić od kilku do nawet kilkuset tysięcy złotych…) i równie drogich dodatków.

- Każdy z tych krawatów kosztował około 300 euro - opowiada Andrzej. - Z czego są szyte, że takie drogie? Pojęcia nie mam. Ale to po prostu hermes… Kto choć trochę się na tym zna, potrafi docenić wartość metki.

"Zwykły" Parker to nie bajer
Z urządzeń bawią Andrzeja bezprzewodowe odkurzacze. Taki "spodek" sam sprząta mieszkanie. - Sam się po nim porusza omijając przeszkody dzięki fotokomórce. Zapamiętuje ostatnio pokonaną trasę i jeśli niczego w domu nie przestawimy, to po raz kolejny pokonuje ją płynnie i nie zderza się z niczym. Ma może 40 cm średnicy, jest płaski i wygląda jak duża pluskwa. Najlepiej włączyć go, wychodząc do pracy albo na noc - jest cichy. Ale to raczej bajer dla znudzonych gospodyń domowych. Nie posprząta jak najęta pani. Kosztuje 1100-1200 złotych.

Ogniki zapalają się Andrzejowi w oczach, gdy mówi o zegarkach. Ten, który ma na dłoni, to rado. Cena - 8-9 tys. złotych. Są i droższe, ale… nie chciał przepłacać. Firma solidna, marka uznana i nie bije po oczach jak rolex, którego zdaniem Andrzeja noszą ci, co chcą pokazać, że mają dużo kasy.
- Ja wolę dyskretny urok luksusu - przekonuje.

Najnowsza jego zabawka to pióra Cartiera. Złota stalówka, dyskretny kamień szlachetny w obudowie. - Zapłaciłem za nie 1000 euro, było jednym z najtańszych - relacjonuje. - Po co mi ono? Do podpisywania większych kontraktów. Nie wypada przecież umów na duże pieniądze przypieczętowywać zwykłym parkerem…

Wieszak też od Hermesa
Typowo kobiece i bardzo kosztowne gadżety ma w szafie Agata, żona Andrzeja. Jej największa słabość to torebki. Na przykład czarna "chanelka" wielkości złożonej nto. Pikowana, z grafitowego materiału, w dotyku przypominająca ortalion, na charakterystycznych dla tej marki rączkach z łańcuszków.
- Jedna z tańszych, kosztowała niecałe 2 tysiące funtów - opowiada Agata.

"Chanelki" ma na razie trzy. Na brak pieniędzy nie narzeka, ale trudno jej, ot tak, co miesiąc wydać 2-4 tysiące funtów na kolejną. Zakupu malutkiej czarnej kopertówki od Aleksandra McQueena, słynnego i kontrowersyjnego brytyjskiego projektanta, który dwa lata temu popełnił samobójstwo, w ogóle nie żałuje. - Jest naprawdę śliczna i trochę niegrzeczna. Ma maleńką rączkę, która wygląda jak kastet, kiedy wsuwa się w nią dłoń - opowiada wyraźnie podekscytowana. - Kosztowała 1600 euro. Ma tylko jedną wadę - trzeba uważać na przyjęciach. Tańczyć z nią nie jest wygodnie, a na stole raczej jej nie zostawię. Obawiałabym się kradzieży…

Furla zamiast szynki
Agnieszka ma też kilka par szlachetnych szpilek. Buty Guess'a, żółte, z motywem plastrów miodu (1100 zł), czarne klasyczne Loubouteny z pożądaną czerwoną podeszwą (2500 zł) i czerwone sandałki na wysokim obcasie od Jimmiego Choo (3500 zł).

- Czy warto tyle dać za buty? Oczywiście! One same chodzą - śmieje się opolanka. - Są doskonale wyprofilowane, zrobione z najlepszych materiałów, a na śródstopiu, na którym opiera się ciężar ciała, wmontowane są mięciutkie gąbeczki, które pomagają stopie utrzymać ciężar. Ale prawda, że w Opolu nie za bardzo jest gdzie nimi zaszpanować. Spacer po Krakowskiej i popękanych chodnikach może się skończyć sporą kontuzją.

Co z tego, że niewielu tu odróżnia oryginalne "laboteny" z czerwoną podeszwą od podróbek? Ważna jest świadomość przynależności do elitarnej grupy, która ma oryginały.

Co z tymi, których nie stać na torebkę "Furli"? - Jeśli ktoś chce ją naprawdę mieć, to przez dwa, trzy miesiące nie położy szynki na kanapce i ją kupi - przekonuje Agnieszka.

Beata Korycka zamiast torebek woli designerskie gadżety do domu - meble współczesnych projektantów do jadalni czy szezląg do salonu. - Upatrzyłam sobie taki za 2,5 tysiąca - mówi. - Odkładam i na pewno go kupię. Tak jak krzesła, ale to już większy wydatek, rzędu 1,5 tysiąca za sztukę.
Czy jest gadżeciarą? - No pewnie, tylko taką z zacięciem kury domowej - śmieje się. - W końcu krzesła za kilka tysięcy to nie jest niezbędny wydatek, tylko kaprys. Ale jaki uroczy!

Gadżety to nie grzech
Błażej Choroś, asystent w Instytucie Politologii Uniwersytetu Opolskiego, ekspert od nowych technologii współpracujący z magazynami technologicznymi, na słowo gadżeciarz reaguje alergicznie. - Bo jest skojarzenie, że to taki ktoś, kto kupuje drogie zabawki dla połechtania swojego ego - mówi.
Czasem sam je słyszy. Posiadaczem iPada jest od prawie roku. Sprowadził go przez znajomego z USA wtedy, kiedy jeszcze tych urządzeń na polskim rynku nie było.

- Lubię nowinki techniczne i wykorzystuje ich możliwości do pracy - wysyłam studentom materiały, czytam prace, odpisuję na maile. IPad jest lekki i poręczny jak telefon, a ma spory ekran na którym można czytać - tłumaczy. - Starcza na cały dzień zajęć, bo bateria trzyma aż 10 godzin.
I dodaje: - W przypadku porządnych urządzeń jest zazwyczaj tak, że coś, co dziś wydaje się zbędnym gadżeciarstwem, za 2-3 lata staje się normą. Tak było właśnie z iPadami. Ma je coraz więcej ludzi, wykorzystują je firmy. To urządzenia, na których piloci samolotów dostają instrukcje do swoich maszyn. Zastąpiły im grube księgi. Lekarze dzięki nim mają stały wgląd w historię choroby pacjentów.

- Kupując gadżety - najlepsze telefony, tablety, okulary Ray Bana czy pióra Watermana - ludzie nie tylko pokazują, że mają pieniądze, ale też, że są na czasie - tłumaczy Alicja Sobolewska, specjalista od kreowania stylu i wizerunku. - W końcu nie wystarczy mieć iphone'a czy iPada. Trzeba umieć z niego biegle korzystać. A drogie, markowe dodatki to w pewnych środowiskach prestiż i symbol pozycji społecznej. Oraz dobrego gustu i obycia. Żeby poruszać się w świecie mody, trzeba mieć niemałą wiedzę.

Czy stajemy się coraz większymi gadżeciarzami? - Na pewno coraz więcej ludzi chciałoby dołączyć do tego grona, bo gadżety podbijają świat - stwierdza Alicja Sobolewska. - Ale ciągle jeszcze szkoda nam na nie pieniędzy. Wolimy za nie kupić nowszy samochód albo wybudować większy dom. Japończycy, którzy mieszkają stłoczeni na kilku wyspach i nie mają miejsca na rezydencje ani czasu na stanie w korkach luksusowymi autami, kupują połowę ogólnej produkcji dóbr luksusowych. Tak wydają swoje niemałe zarobki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska