Zabij mi żonę. Ta zbrodnia wstrząsnęła Opolem

Marek Świercz
Ta historia daje argument zwolennikom surowych kar. Bo trudno o lepszy dowód na to, że wiara w skuteczną resocjalizację jest głęboko naiwna. Gdyby Zbigniew J. odsiedział swoje, nikt by nie zginął.

Ale wymiar sprawiedliwości postanowił dać mu drugą szansę. A on wykorzystał ją do dokonania kolejnej zbrodni.

Ta zbrodnia, jak przekonywał swojego kolegę spod celi Józefa B., miała być zbrodnią doskonałą. Ale to przekonanie mogło się narodzić wyłącznie w głowie kogoś, kto cierpiał nie tylko na deficyt uczuć wyższych, jak orzekli potem psychiatrzy, ale także na deficyt zdrowego rozsądku.

Bo Zbigniew J. z góry mógł założyć, że - z taką przeszłością, jaką miał - będzie od początku głównym podejrzanym. Zadziwiające jest też to, że wierzył w to, iż Józef B., znerwicowany alkoholik, zachowa dyskrecję. Tym bardziej, że do dokonania morderstwa musiał go przekonywać do ostatniej chwili. I gdyby nie pomógł alkohol, to Jerzy B. pewnie nigdy by się nie zgodził. Dodajmy, że właśnie alkohol, a właściwie jego brak, zadecydował o tym, że w osadzony na policyjnym dołku zabójca załamał się i zaczął mówić. To wszystko było do przewidzenia od samego początku.
A czy można było przewidzieć to, że Zbigniew J. zabije ponownie? Sędziowie, którzy wypuścili go na wolność nim jeszcze odsiedział połowę wyroku za pierwsze zabójstwo, tego nie przewidzieli.

Zeznania o północy
"Ta zbrodnia wstrząsnęła Opolem" - taka formułka pojawia się w prasie bardzo często. Ale tym razem tak właśnie było. Pod sklepem przy ul. Kołłątaja przez wiele dni paliły się znicze. Przynosili je zwykli opolanie, klienci sklepu, którzy doskonale pamiętali sympatyczną ekspedientkę Irenę J. Wiadomość, że została zamordowana, wstrząsnęła nimi naprawdę.

Wszystko rozegrało się w ciągu paru godzin wieczorem 9 lutego 2004 roku. W sklepie od kilku dni trwał remont. Około 21.30 pojawił się przed nim Zbigniew J. Portierowi powiedział, że niepokoi się o żonę, która została w sklepie, by posprzątać, ale nie wróciła do domu i nie odbiera telefonu. Ponieważ okazało się, że drzwi sklepu są zamknięte, Zbigniew J. powiedział, że jedzie do domu w podopolskiej wiosce po zapasowe klucze. Gdy odjechał, portier zajrzał do środka przez dziurkę od klucza i zobaczył nogi leżącej na podłodze kobiety. Wezwał policję.

Irena J. zginęła od ciosu w głowę. Zabójca uderzył ją od tyłu litrową butelką wina. Potem zadzierzgnął jej na szyi elektryczny kabel. Ze sklepowej kasy zniknęło - jak zeznał Zbigniew J. - około 600 złotych. Policja nie bardzo chciała jednak uwierzyć w to, że motywem zabójstwa był rabunek. Szybko ustalono, że w remoncie sklepu pomagał Józef B., znajomy Zbigniewa J. Widziano go tam feralnego 9 lutego, ale jeszcze tej samej nocy wyjechał z Opola i rano dotarł do mieszkania rodziców w Jarosławiu na Podkarpaciu. Ten nagły wyjazd wyglądał wyjątkowo podejrzanie, więc policja szybko namierzyła Józefa P. Został zatrzymany, przewieziony do Opola i osadzony w policyjnej izbie zatrzymań.

Długo nie wytrzymał. 13 lutego tuż po północy zaczął walić w drzwi i domagać się widzenia z prokuratorem. Profos potraktował to żądanie serio. Na policyjnym dołku zjawił się dyżurujący prokurator i do 4.20 słuchał zeznań skruszonego zabójcy, który opowiedział, że zamordował Irenę J. na zlecenie jej męża. Właściwie w ramach koleżeńskiej przysługi, choć Zbigniew J. obiecał mu także pomoc w załatwieniu pracy w Irlandii.
Panowie poznali się w zakładzie karnym w Strzelcach Opolskich, gdzie obaj odsiadywali wyrok za zabójstwo. Józef B. jako młodociany zgwałcił i zamordował młodą kobietę. Zbigniew J. miał 25 lat, żonę i dwójkę dzieci, gdy udusił kochankę, która była z nim w szóstym miesiącu ciąży. Ta mroczna przeszłość pary morderców dodatkowo zaszokowała opinię publiczną. Pewnie niejeden czytelnik gazet zadawał sobie pytanie: jak można było takich zbrodniarzy wypuścić na wolność? Bo fakty były bulwersujące: Zbigniew J. dostał za zabójstwo 15 lat, wyszedł po sześciu.

Bo dobrze rokował
Do tej pierwszej zbrodni doszło w 1986 roku, w schyłkowym okresie Polski Ludowej. Zbigniew B. (nosił wtedy inne nazwisko, dopiero po wyjściu z więzienia przyjął nazwisko drugiej żony) pracował na kolei. Był już żonaty, miał dzieci, ale nie stronił od innych kobiet. Nawiązał romans z kasjerką, którą poznał na Dworcu Głównym PKP w Opolu. Dziewczyna zaszła z nim w ciążę i zaczęła go szantażować, zapowiadając, że o wszystkim opowie jego żonie. On kluczył, obiecywał, że znajdzie jakieś wyjście, w końcu umówił się z nią na rozstrzygającą rozmowę. Dziewczyna, która była już w szóstym miesiącu ciąży, miała akurat nocny dyżur na stacji PKP w Dąbrowie Niemodlińskiej. Zbigniew J. przyjechał tam późnym wieczorem z Opola. Rozmowa zamieniła się w awanturę i postawiony pod murem mężczyzna się wściekł. Złapał kabel od elektrycznego czajnika i udusił dziewczynę.

9 września 1987 Sąd Wojewódzki w Opolu skazał go za zabójstwo na 15 lat. Była to najwyższa przewidziana w ówczesnym kodeksie kara - za zabójstwo można było dostać od 8 do 15 lat. Kodeks przewidywał też karę śmierci, ale wymierzano ją tylko w szczególnych przypadkach. A tu na korzyść oskarżonego przemawiał młody wiek i fakt, że nie miał wcześniej zatargów z prawem.

Zbigniew B. musiał być spolegliwym więźniem, bo już w 1993 roku pozwolono mu na podjęcie pracy palacza w Polmozbycie. Tam poznał niespełna dwudziestoletnią Irenę J. i szybko zawrócił jej w głowie. Twierdził, że trafił za kratki, bo jako maszynista spowodował kolejowy wypadek. Taką wersję usłyszała też rodzina jego przyszłej żony.
W grudniu 1993 roku, a więc po sześciu latach odsiadki, sąd podjął decyzję o jego przedterminowym zwolnieniu. Niewykluczone, że argumentem za skróceniem kary był fakt, że Irena J. urodziła mu właśnie córeczkę. Jedenaście lat później tata kazał jej zadzwonić do mamy do sklepu. Ten telefon miał być sygnałem dla Józefa B., że może zabić. A dla Zbigniewa J. miał być doskonałym alibi, dowodem na to, że w chwili śmierci żony był z dziećmi w rodzinnym domu.

Zabójstwo zamiast rozwodu
Dlaczego Zbigniew J. postanowił zamordować żonę? W uzasadnieniu wyroku opolski Sąd Okręgowy zasugerował, że jako osobnik skrajnie zdemoralizowany i pozbawiony uczuć wyższych uznał to za najlepszy sposób rozwiązania swoich rodzinnych problemów. Nie bez znaczenia były też jego wcześniejsze doświadczenia. Bo przecież już raz w taki właśnie sposób pozbył się uciążliwej kochanki.
Z zeznań świadków wynikało, że w małżeństwie Zbigniewa i Ireny dobrze się nie działo. Po opuszczeniu zakładu karnego wprowadził się do jej rodzinnego domu pod Opolem, ale nie pomagał w remontach i prowadzeniu gospodarstwa, bo twierdził, że nie będzie pracował na cudzym. Ale gdy w grudniu 1998 roku teściowie przepisali dom na młodych, przeprowadził się na kilka miesięcy do kochanki. Wrócił skruszony, ale i potem zdarzały mu się podobno skoki w bok. W 2002 r. urodziła mu się druga córka. Ale tylko pozornie pogodzone ze sobą małżeństwo weszło wtedy w etap stabilizacji. Bo z zeznań Józefa B., który przez cały czas utrzymywał kontakty z kolegą spod celi, to w tym okresie Zbigniew J. zaczął go nakłaniać do pomocy w zabiciu żony. Twierdził, że już nie może z nią wytrzymać, bo ciągle robi mu awantury o inne kobiety. A rozwieść się nie chciał, bo wtedy musiałby podzielić się z żoną majątkiem.

Józef B., który odwiedzał rodzinę J. i znał Irenę, nie chciał wystąpić w roli kata. Wahał się do ostatniej chwili, jeszcze w przeddzień zabójstwa powtarzał, że tego nie zrobi. Dopiero, gdy Zbigniew go upił, zaakceptował plan zbrodni rzekomo doskonałej. 9 lutego pomagał Irenie J. w sprzątaniu sklepu i czekał na telefon, który miał być sygnałem, że może uderzyć. Gdy skończyła rozmawiać ze starszą córką, zaszedł ją od tyłu i zadał cios butelką, którą wcześniej wskazał mu zleceniodawca. Gdy kobieta upadła, na wszelki wypadek zacisnął jej na szyi elektryczny kabel. Potem wyszedł ze sklepu, zamknął drzwi na klucz i popędził na dworzec na pociąg do Katowic. Tam o 2.00 nocy wsiadł w ekspres do Przemyśla i o 6.00 rano był już mieszkaniu rodziców w Jarosławiu.

"Jestem niewinny"
Opolski sąd skazał Józefa B. na 25 lat więzienia. Zbigniew J. dostał dożywocie, bo w takich przypadkach zleceniodawca jest karany surowiej niż wykonawca zbrodni. Będzie mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie dopiero po odsiedzeniu 30 lat.

Obaj skazani złożyli odwołali się od wyroku. Józef B. chciał obniżenia kary do 15 lat, Zbigniew J. domagał się uniewinnienia, przekonując, że żadnego morderstwa nie planował. Obie apelacje zostały oddalone.
Ale Zbigniew J. nie rezygnował. Gdy Sąd Najwyższy oddalił kasację jako bezzasadną, zwrócił się o pomoc do rzecznika praw obywatelskich, który ma uprawnienia do złożenia kasacji nadzwyczajnej. Biuro rzecznika praw obywatelskich poprosiło opolski sąd o przesłanie akt sprawy. W maju tego mroku odesłało je do Opola z informacją, że rzecznik nie będzie występował o kasację wyroku. Zbigniew J. może wystąpić o przedterminowe zwolnienie w 2034 roku. Będzie miał wtedy 73 lata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska