Zabił siebie i syna. Wcześniej rozlepiał plakaty, że porwano mu dzieci. A porwania nie było

Marcin Rybak
Marcin Rybak
Wrocławianin, który w sali zabaw dla dzieci w Warszawie zabił siebie i czteroletniego syna, we wrześniu rozklejał we Wrocławiu i stolicy plakaty z dramatyczną informacją, że porwano jego dzieci. Kilka tygodni temu zainteresowaliśmy się tymi plakatami. Rozmawialiśmy z Tomaszem M. Wtedy okazało się, że żadnego porwania nie było.

Jeśli już to zaginięcie. Choć dzieci były bezpieczne i nikt ich nie uprowadził. Cała historia była wynikiem sporu – na tle sprawy rozwodowej – o to kto ma się zajmować dziećmi. Co więcej prokuratura jego samego podejrzewała o tzw. „uprowadzenie rodzicielskie”. Bo bez zgody matki – opiekującej się na co dzień synem i córką – zabrał je ze sobą. I to za granicę jak wynika z naszych informacji.

Prokuratura zarzucała mu dodatkowo stalking i naruszenie miru domowego. Miał zakaz zbliżania się do rodziny na mniej niż 50 metrów poza sytuacjami, w których sąd zezwolił mu na kontakty z dziećmi. A te kontaktu mogły być dwa razy w miesiącu w weekendy w obecności kuratora. Ostatni z takich kontaktów skończył się tragicznie. W sali zabaw w Warszawie znaleziono ciała Tomasza M. i jego syna.

Śledztwo w sprawie tego dramatu prowadzi warszawska prokuratura. Na razie wiadomo, że przyczyną śmierci była "niewydolność krążeniowo - oddechowa". Śledczy czekają na wyniki badań toksykologicznych. Mają one odpowiedzieć na pytanie czy faktycznie przyczyną śmierci - jak sugerują media - było otrucie.

Dodajmy, że decyzja prokuratury o zakazie zbliżania nie był prawomocna. Bo Tomasz M. zażalił się na nią do sądu. Na wtorek 27 listopada sąd wyznaczył posiedzenie. Ale musiał sprawę umorzyć ze względu na śmierć podejrzanego.

Obie strony sporu pisały listy do władz wrocławskiego Sądu Okręgowego. Matka prosiła sąd o pomoc. Ojciec przekonywał, że jest źle traktowany i sądowe decyzje wymuszają na nim „desperackie czyny”. Kilka dni przed tragedią w TVN Uwaga pokazano materiał, którego bohaterem była matka chłopca. Ostrzegała przed możliwą tragedią i mówiła, że mężczyzna porywał chłopca regularnie i stawał z nim na dachu.

Choć z relacji sędzi Sylwi Jastrzembskiej z Sądu Okręgowego we Wrocławiu wynika, że nie było to wyjście na dach tylko na taras. Ściślej na balkon wieżowca. Po to żeby pokazać dziecku panoramę Wrocławia. W czasie sprawy rozwodowej – dodała pani sędzia - Tomasz M. był badany przez biegłych. Nie zauważyli u niego żadnych przejawów agresji wobec dzieci. Był z nimi bardzo związany emocjonalnie – mówiła sędzia. - Szczególnie silnie związany był z czteroletnim synem. W sierpniu sąd zgodził się by ojciec zabrał dzieci na wakacje na dwa tygodnie. Wróciły zadowolone. Ojciec czuł się pokrzywdzony ograniczaniem jego kontaktów z synem i córką. Jednak – jak mówiła sędzia Jastrzembska -te ograniczenia był to efekt prokuratorskich zarzutów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zabił siebie i syna. Wcześniej rozlepiał plakaty, że porwano mu dzieci. A porwania nie było - Gazeta Wrocławska

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska