Zabity 13 grudnia. Andrzej Kubis, prawdopodobnie jedyna śmiertelna ofiara stanu wojennego z Opolszczyzny

fot. Paweł Stauffer
- Znów jest rocznica 13 grudnia, znów jest głośno o internowanych i zasłużonych - mówi Henryk Kubis. - A nasz Andrzej nie był represjonowany ani internowany, więc jego los nikogo nie obchodzi.
- Znów jest rocznica 13 grudnia, znów jest głośno o internowanych i zasłużonych - mówi Henryk Kubis. - A nasz Andrzej nie był represjonowany ani internowany, więc jego los nikogo nie obchodzi. fot. Paweł Stauffer
W samym sercu Złotnik stoi pomnik. Na tablicy szereg nazwisk mieszkańców wsi poległych podczas I i II wojny światowej. A na samym dole wpis: starszy szeregowy Andrzej Kubis, 21 lat. I data śmierci: 13 grudnia 1981.

Henryk Kubis, młodszy brat Andrzeja wybudował duży dom, wprowadził do niego żonę i postawił na nogi gospodarstwo. Ale od 13 grudnia 1981 roku w ich rodzinie już nic nie jest jak dawniej. Kiedy Henryk wraca wspomnieniami do stanu wojennego, z oczu ciekną mu łzy…

- Niewiele wiemy, co wtedy się wydarzyło - mężczyzna zasłania rękami twarz. Jego żona Renata zaprasza do gościnnego pokoju, układa na stole kilka pożółkłych dokumentów, a potem ścisza głos. - Teściowa słabo słyszy, ale lepiej, żeby nic z naszej rozmowy do niej nie dotarło - wyjaśnia. - Nie ma dnia, żeby nie wspominała Andrzeja…

84-letnia staruszka powoli przechadza się korytarzem, zdaje się nie widzieć nikogo obcego w swoim domu. Niepokoi się o wnuki, które nie wróciły jeszcze ze szkoły. - Mama po śmierci brata tak jakoś w sobie się zamknęła - opowiada Henryk.

Wyjmuje z koperty kolejne pożółkłe dokumenty. - Wszystkie pisma, te z prokuratury wojskowej i inne przychodziły pocztą - mówi rozżalony. - Dokładnie tak, jak podczas drugiej wojny, gdy do ludzi w Złotnikach szły zawiadomienia o śmierci bliskich na froncie. Mam żal o to, że nikt do nas nie przyjechał.

Że jakiś oficer nie położył u nich wojskowej czapki na stole. I tak po ludzku nie powiedział: wasz Andrzej, a nasz starszy szeregowy nie żyje. I że nam współczują, w jednostce i polskiej armii, dzielą żal po straconym żołnierzu…

Pierwszy dzień w Żaganiu

13 grudnia 1981 roku o godzinie 9 kolumna czołgów wyjechała z jednostki w Żaganiu. Z dokumentów wynika, że kierowała się w stronę miejsca alarmowego. Ale gdzie - tego z lakonicznych dokumentów wojskowej prokuratury w Zielonej Górze nie można się dowiedzieć. To wtedy była tajemnica wojskowa. Można sobie tylko wyobrazić okoliczności. Wojsko w stanie największej gotowości, jak na wypadek "W", ale kiedy pada rozkaz wyjazdu, wybucha chaos, żołnierze pędzą do BWP i skotów, kolumna w pośpiechu i nieładzie wyjeżdża z koszar. Może do Wrocławia, może pod zrewoltowany górniczo-hutniczy Lubin? Cel znał tylko dowódca.

Drugi czołg w kolumnie prowadził st. szer. Kubis. Z dokumentów wynika, że kiedy wjechał na most na kanale rzeki Czarnej, zarzuciło go na pobocze, uderzył w barierkę. Pękła, ale ułamek wcześniej naporu nie wytrzymał most. Runął do rzeki, a wraz z nim czołg.

Działonowy i ładowniczy przeżyli, udało im się wydostać z maszyny. Andrzej zginął, z dokumentów prokuratury wojskowej wynika, że utonął. - Być może tonął na oczach innych. A może zmarł z wyziębiania? - te pytania dręczą do dziś jego najbliższych.

Prokuratura umorzyła śledztwo, zawiadomienie przyszło do rodziny na początku 1982 roku. Wojskowi napisali, że to "wypadek niezamierzony przez nikogo". Wspomnieli o nietypowych warunkach. I że nie można dopatrywać się naruszenia przepisów ze strony dowództwa i prowadzących kolumnę pojazdów.
Prokurator napisał jeszcze, że st. szer. Kubis, choć mechanik-kierowca, nie miał praktycznych umiejętności w prowadzeniu czołgu. To dlaczego nim jechał, na dodatek w czołówce kolumny?

Dlaczego czołgi wjechały na most, który nie był gotowy na takie obciążenie. Ktoś przecież zawinił. Czyjeś błędne rozkazy kosztowały życie brata. Henryk Kubis chciałby to wiedzieć. Może ta wiedza ukoiłaby jego ból.

- Jest kolejna rocznica stanu wojennego, znowu mówią o internowanych. Tych zasłużonych wspominają… - dodaje z goryczą Henryk. - A nasz Andrzej prosty chłopak, szeregowiec tylko nas obchodzi. O śmierci Andrzeja Kubisa ze Złotnik niewielu słyszało. A to najprawdopodobniej jedyna śmiertelna ofiara stanu wojennego na Opolszczyźnie.

Pierwszy dzień w Złotnikach

Kobiety w Złotnikach pamiętają, że trzynastego grudnia zeszły się u Kubisów na darcie pierza. Za oknem siarczysty mróz, ale w kuchni ciepło buchało od pieca. - Niby zwyczajnie, jak zawsze przy pierzu - wspomina Hildegarda Chudala, najbliższa sąsiadka Kubisów. - Ale człowiek się bał, bo wszystko już wtedy tak groźnie wyglądało.

Pod wieczór do Kubisów zastukał ZOMO-wiec z Prószkowa. Kubisowie do dzisiaj nie wiedzą, kto i skąd wtedy dzwonił na komisariat w Prószkowie, żeby powiadomić ich o śmierci Andrzeja.

- Powiedzieli, że musimy jechać do jednostki w Żaganiu, gdzie służył, żeby zidentyfikować zwłoki - wspomina Henryk Kubis.

Przez chrypiący telefon mówili bardzo ogólnie, że czołg spadł z mostu, żadnych szczegółów o okolicznościach śmierci jego brata.

Paweł Chudala, mąż Hildegardy, pamięta, że był już wieczór, niedługo przed dwudziestą drugą.
- Zbliżała się godzina milicyjna, o tej porze bez przepustki poza opłotki człowiek bał się nawet ruszyć - wspomina Chudala. - A Kubisom kazali do Żagania jechać, kiedy poza powiat nie wolno było.

Paweł pojechał z Kubisami na komendę milicji do Opola, żeby już na rano były te przepustki.
- Po drodze do Opola mieliśmy cyrk - opowiada. - Jakiś mundurowy chciał z drogi nas zawracać, bo niby po godzinie milicyjnej, a my bez przepustek się poruszaliśmy. Krzyczałem do niego, że chłopak nie żyje, rano trzeba do Żagania jechać, więc musimy zdobyć te zezwolenia.
Hildegarda Chudala zrobiła wtedy mężowi awanturę.

- Bałam się, że w tym Żaganiu już jest wojna i chłop już stamtąd nigdy nie wróci - przyznaje. - Przecież nie dochodziły żadne informacje, skąd mogliśmy wiedzieć, czy tam już się nie biją?

Sołtyska Elżbieta Dobis pamięta, że w poniedziałek weszła do sklepu w Złotnikach - pakowała mąkę i cukier, jedyne, co jeszcze było do kupienia. Przy ladzie stała drobna kobieta.

- To matka Andrzeja, płakała, że syn na Wielkanoc miał wrócić z wojska, ale już żywy nie wróci - wspomina pani Elżbieta. - Serce pękało, kiedy się na nią patrzyło.

Po kilku dniach wojskowy star przywiózł do Złotnik metalową trumnę z ciałem Andrzeja. - Był tak straszny mróz, że zamarzniętej ziemi na cmentarzu nie dało się ruszyć - wspomina Dobisowa. - Grabarze mówili, że ciężko kopać, więc koledzy Andrzeja wzięli łopaty i wyryli mu grób.
Henryk Kubis rozpytywał żołnierzy, którzy przyjechali, żeby nieść trumnę brata. Myślał, że coś usłyszy na temat okoliczności jego śmierci. Ale powiedzieli, że nic nie wiedzą, specjalnie przysłali takich z innej jednostki.

Tablica dla ofiar każdej wojny

- Wtedy co rusz nocą przez Złotniki ciągnęły czołgi - wspomina Elżbieta Dobis. - W ciągu dnia ludzie patrzyli na wyżłobione przez gąsienice drogi. Człowiek się bał, trudno nie było myśleć o najgorszym.
Starszym nasuwały się wspomnienia z minionej wojny.

- Fabryki przestały produkować, o żywność było ciężko - mówi 84-letni Henryk Milek. - Mój ojciec zajmował się w pobliskich niemieckich koszarach końmi. Ale po jakimś czasie wysłali i jego na front, ojca dziewięciorga dzieci…

Potem przyszedł tylko list, gdzie zginął i w której alei gdzieś na Wschodzie został pochowany.
- Miałem siedemnaście lat, był 1944 rok - wspomina Henryk Milek. - III Rzesza upominała się już o starców i niepełnoletnich. Mnie wcielili do marynarki wojennej.

Zakończył szkolenie niedługo przed kapitulacją. Nocą było jak w dzień, przez naloty. Oficerowie byli coraz częściej pijani, w wojsku panował nieporządek. - Dostałem przydział, miałem jechać do Hamburga autem - wspomina. - Ale nie chciało zapalić, nie wyjechałem.

Henryk Milek dodaje, że gdyby dojechał do Hamburga, pewnie i jego nazwisko znalazłoby się tablicy złotnickiego pomnika. - Wojna zawsze upomina się o zdrowych i młodych - mówi.

Pomysł upamiętnienia ofiar wojny ze Złotnik zrodził jeszcze za poprzedniego sołtysa, nieżyjącego już Józefa Wieschalli. On po 1989 r. spisał listę tych, co zginęli podczas drugiej wojny.

- Stary postument z piaskowca się sypał, wtedy ufundowaliśmy nowe tablice - mówi Paweł Styra, przewodniczący mniejszości niemieckiej w Złotnikach. - Dokładnie nawet nie wiadomo, kto zaproponował, żeby na tablicy umieścić też Andrzeja Kubisa. Mieszkańcy wsi zgodnie uznali, że tak trzeba.

Na tablicy jest jeszcze inny Kubis - Franz. To wujek Andrzeja, zginął pod Monte Cassino. Są też nazwiska Klary Kochanek i jej dzieci, która razem z nimi zginęła pod koniec wojny na minie.
Paweł Styra irytuje się, kiedy co chwilę ktoś mówi o niemieckich tablicach. I o te ciągłe pytania, dlaczego wśród tych nazwisk jest starszy szeregowy Andrzej Kubis.
- Bo na tej tablicy są ofiary, które zginęły w rozmaitych wojnach i historycznych zawieruchach. Te ofiary mają być przestrogą dla następnych pokoleń, czym kończą się wszystkie konflikty - podkreśla Styra. - Żadna z tych ofiar nie chciała iść na wojnę. Przecież to nie były ich wojny. Nie mieli wyboru… Andrzej Kubis także.

Może być za późno

Po 1989 r. Henryk Kubis prawdy i sprawiedliwości szukał jeszcze u prezydenta Wałęsy. - Ale Andrzej nie był internowany ani represjonowany, więc jego los nikogo nie obchodził - mówi Henryk Kubis.

W Ministerstwie Obrony Narodowej tłumaczą, że sprawa dotycząca żołnierza z Żagania jest już przedawniona. I jeśli ktoś może coś na ten temat powiedzieć więcej, to Naczelna Prokuratura Wojskowa. Ta obiecuje udostępnić Kubisom i dziennikarzom dokumenty, kiedy tylko zorientuje się, gdzie one są - w prokuraturze, czy już w archiwum.

Problem w tym, że w dokumentach może nie być niczego więcej ponad to, co już słyszeli Kubisowie. Bo kto wtedy zawracałby sobie głowę szczegółowym wyjaśnianiem tej sprawy, dochodzeniem prawdy i ustalaniem szczegółów śmierci żołnierza. Nikogo nie obchodził jakiś poborowy z podopolskiej wsi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska