Zabójstwo burmistrza Zdzieszowic Dietera Przewdzinga. 7 lat od zbrodni w Krępnej. Sprawca wciąż na wolności!

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Zabójstwo Dietera Przewdzinga wstrząsnęła całą Polską.
Zabójstwo Dietera Przewdzinga wstrząsnęła całą Polską. Radosław Dimitrow / archiwum
Siedem lat temu nieznany sprawca wszedł do domu Dietera Przewdzinga, burmistrza Zdzieszowic i podciął mu gardło. Ta zbrodnia wyglądała jak dokładnie zaplanowana egzekucja.

Do morderstwa burmistrza Zdzieszowic doszło 18 lutego 2014 roku ok. godz. 19.00. Feralnego wieczora burmistrz był pochłonięty załatwianiem spraw związanych ze zbliżającymi się 70. urodzinami.

Mieszkańcy Krępnej - wsi w której mieszkał burmistrz - widzieli go po raz ostatni o godz. 18.00.

O godz. 18.38 Dieter Przewdzing rozmawiał natomiast telefonicznie ze znajomym z Tarnowa Opolskiego, prosząc go o numer telefonu do zespołu muzycznego, który miał zagrać na jego urodzinach. Gdy znajomy oddzwaniał o 18.50 i 19.12, burmistrz już nie odbierał.

Dieter Przewdzing był sam wtedy w swoim domu w Krępnej

Nieświadomy zagrożenia najprawdopodobniej wpuścił zabójcę do środka. W pewnym momencie sprawca ostrym narzędziem podciął burmistrzowi gardło przecinając tętnicę.

Ślady krwi, które odkryli na miejscu policjanci prowadziły z przedpokoju do kuchni, a następnie pokoju gościnnego, w którym Dieter Przewdzing na co dzień spędzał czas. Po ataku burmistrz zdawał sobie sprawę z tego, że mocno krwawi - żeby zatamować krwotok wziął jedną ze swoich koszulek i przyłożył ją sobie do szyi.

Potem prawdopodobnie próbował jeszcze wezwać pomoc, ale nie miał już siły. Osunął się na ziemię.

Ciało martwego burmistrza odkrył około godz. 20.00 jego dobry przyjaciel z Katowic. Odwiedził Dietera Przewdzinga, bo miał u niego nocować - panowie mieli zaplanowany drugiego dnia wyjazd do Poznania na jedną z uczelni.

- Zajechałem autem pod sam dom. Przez okno zauważyłem, że w środku jarzy się światło - relacjonował dziennikarzowi nto główny świadek w tej sprawie. - Wyszedłem z auta i zapukałem mocno do okna. Chciałem, żeby Dieter wyszedł na zewnątrz. Potem wróciłem do samochodu po telefon i moje rzeczy. Podszedłem do drzwi, nacisnąłem na klamkę. Wtedy ujrzałem ślady krwi. W ganku na posadzce było widać pojedyncze krople.

Ten widok mam ciągle przed oczami. Śni mi się po nocach, wraca w najmniej odpowiednim momencie… Widzę Dietera, który leży w swoim pokoju na podłodze. Wokół niego jest dużo krwi. Odruchowo wołam „Dieter!”, ale on nie daje znaków życia. Podchodzę do niego. Sprawdzam oddech, krążenie. Cisza. Próbuję mu jakoś pomóc, podnieść, ale to wszystko na nic. Widzę, że jest z nim bardzo źle, dlatego wyciągam komórkę i dzwonię po pomoc. Mówię, żeby pilnie przysłali karetkę. W odpowiedzi słyszę w słuchawce, że muszę udzielić mu pierwszej pomocy, że teraz wszystko zależy ode mnie. Mam reanimować go do momentu przyjazdu karetki, więc nachylam się, próbuję wtłoczyć pierwszy wdech. Wtedy usłyszałem świst uciekającego powietrza. Ono uchodziło przez podciętą szyję Dietera. Rana była tak głęboka, że sięgała gardła, tętnicy. Reanimacja nie miała najmniejszego sensu. To są sceny, których nie jestem w stanie wymazać z mojej pamięci. Tym bardziej że Dieter był moim przyjacielem. Znaliśmy się od lat... Ale w ogóle to skąd ma pan mój numer telefonu? Kto go panu dał? Ja od czasu tego morderstwa byłem bardzo ostrożny. Nie rozmawiałem z obcymi na ten temat. Jędrzeja Adamskiego spotykamy w Katowicach, blisko centrum miasta. To jedna z bogatszych dzielnic Katowic, gdzie dobrze sytuowani ludzie mieszkają w schludnych i nowoczesnych domach. O kluczowym świadku dla sprawy zabójstwa Dietera Przewdzinga, możemy napisać jedynie tyle, że jest znanym na Śląsku przedsiębiorcą, związanym z branżą telekomunikacyjną. Na spotkanie nalegamy od blisko dwóch lat. W końcu Adamski decyduje się prze­rwać milczenie. Ale zastrzega, że spotka się tylko na swoich warunkach i w miejscu przez niego wyznaczonym - jest nim jeden z jego domów w Katowicach, w którym jednak Adamski nie mieszka na co dzień. - Wie pan, dlaczego zdecydowałem się mówić? - zagaduje Jędrzej, rozsiadając się w swoim fotelu w przestronnym holu z dużym kominkiem. - Kiedy dwa lata temu doszło do tej całej tragedii, opowiedziałem o wszystkim policji i prokuraturze z najdrobniejszymi szczegółami. Zresztą śledczy przesłuchiwali wtedy praktycznie wszystkich, którzy w ostatnim czasie mieli jakikolwiek kontakt z Dieterem lub mogli cokolwiek wiedzieć. Przesłuchali m.in. moją żonę i całkiem sporą liczbę - w mojej ocenie - przypadkowych osób. Wtedy wszyscy mieliśmy ogromne nadzieje, że prędzej czy później prokuraturze uda się ustalić i zatrzymać mordercę. Ale od tamtej zbrodni minęły właśnie dwa lata, a sprawca wciąż chodzi po wolności. Mam wrażenie, że z każdym dniem maleją szanse na to, że kiedyś poznamy prawdę.

Zabójstwo Dietera Przewdzinga. "To nie była przypadkowa śmierć"

To właśnie przyjaciel Dietera Przewdzinga znalazł burmistrza w kałuży krwi. Zadzwonił na 112, żeby wezwać karetkę. W słuchawce usłyszał, że ma reanimować nieprzytomnego burmistrza do czasu aż przyjedzie pomoc. Znajomy próbował wykonać sztuczne oddychanie, ale już przy pierwszej próbie wtłoczenia wdechu usłyszał świst - powietrze uciekało przez przeciętą szyję.

Na pomoc było już za późno. Chwilę za karetką pogotowia na miejscu zjawili się policjanci - nie tylko ze Zdzieszowic, ale także Krapkowic i Opola. Teren wokół domu Dietera Przewdzinga został otoczony w promieniu 400 merów.

Choć od tamtego wydarzenia minęło już 7 lat to sprawca nigdy nie został wykryty i do dziś do dziś pozostaje na wolności.

Prokuratura Okręgowa w Opolu po 4,5 roku śledztwa, umorzyła sprawę z powodu niewykrycia sprawcy. Śledczy nie znaleźli narzędzi użytych do zbrodni, a sprawca nie zostawił po sobie prawie żadnych śladów.

W czerwcu 2018 roku prokuratura we współpracy z redakcją "Magazynu Kryminalnego 997" próbowała dotrzeć do ewentualnych świadków zdarzenia poprzez telewizję. W programie ujawniono kilka istotnych szczegółów w sprawie zabójstwa, które pokrywały się z dziennikarskim śledztwem nto.

Stanisław Bar z Prokuratury Okręgowej w Opolu relacjonował wtedy, że sprawca zaatakował burmistrza jeszcze w przedsionku. Tam zadał mu kilka ciosów tępym narzędziem, by ogłuszyć swoją ofiarę.

- Po zdobyciu przewagi nad pokrzywdzonym, został on zawleczony do pomieszczenia i tam wrzucony między łóżko a ścianę - relacjonował Stanisław Bar. - Następnie sprawca podciął mu gardło ostrym narzędziem, podciągając głowę ku górze. Sprawca znajdował się za ofiarą, która leżała na podłodze.

Choć śledztwo w sprawie Dietera Przewdzinga obecnie się nie toczy, to prokuratura konsekwentnie odmawia dostępu do akt dziennikarzom i osobom spoza najbliższego kręgu rodziny.

Jak tłumaczy prokuratura, w przypadku pojawienia się nowych okoliczności, śledztwo w tej sprawie może być wznownione, a ujawnienie szczegółów z akt sprawy, może nie służyć jej wyjaśnieniu.

Zabójstwo noworodków w Ciecierzynie, morderstwo burmistrza Dietera Przewdzinga i Samanty z Jasienia, bestialskie zabójstwo w Grodkowie dla pary butów - przez ostatnie lata te zbrodnie wstrząsnęły Opolszczyzną. -->>

Te morderstwa wstrząsnęły Opolszczyzną. Jak można było popeł...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska