Zabójstwo Dietera Przewdzinga. "To nie była przypadkowa śmierć"

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Ten widok mam ciągle przed oczami. Śni mi się po nocach, wraca w najmniej odpowiednim momencie… Widzę Dietera, który leży w swoim pokoju na podłodze. Wokół niego jest dużo krwi. Odruchowo wołam „Dieter!”, ale on nie daje znaków życia. Podchodzę do niego. Sprawdzam oddech, krążenie. Cisza. Próbuję mu jakoś pomóc, podnieść, ale to wszystko na nic. Widzę, że jest z nim bardzo źle, dlatego wyciągam komórkę i dzwonię po pomoc. Mówię, żeby pilnie przysłali karetkę. W odpowiedzi słyszę w słuchawce, że muszę udzielić mu pierwszej pomocy, że teraz wszystko zależy ode mnie. Mam reanimować go do momentu przyjazdu karetki, więc nachylam się, próbuję wtłoczyć pierwszy wdech. Wtedy usłyszałem świst uciekającego powietrza. Ono uchodziło przez podciętą szyję Dietera. Rana była tak głęboka, że sięgała gardła, tętnicy. Reanimacja nie miała najmniejszego sensu. To są sceny, których nie jestem w stanie wymazać z mojej pamięci. Tym bardziej że Dieter był moim przyjacielem. Znaliśmy się od lat... Ale w ogóle to skąd ma pan mój numer telefonu? Kto go panu dał? Ja od czasu tego morderstwa byłem bardzo ostrożny. Nie rozmawiałem z obcymi na ten temat. Jędrzeja Adamskiego spotykamy w Katowicach, blisko centrum miasta. To jedna z bogatszych dzielnic Katowic, gdzie dobrze sytuowani ludzie mieszkają w schludnych i nowoczesnych domach. O kluczowym świadku dla sprawy zabójstwa Dietera Przewdzinga, możemy napisać jedynie tyle, że jest znanym na Śląsku przedsiębiorcą, związanym z branżą telekomunikacyjną. Na spotkanie nalegamy od blisko dwóch lat. W końcu Adamski decyduje się prze­rwać milczenie. Ale zastrzega, że spotka się tylko na swoich warunkach i w miejscu przez niego wyznaczonym - jest nim jeden z jego domów w Katowicach, w którym jednak Adamski nie mieszka na co dzień. - Wie pan, dlaczego zdecydowałem się mówić? - zagaduje Jędrzej, rozsiadając się w swoim fotelu w przestronnym holu z dużym kominkiem. - Kiedy dwa lata temu doszło do tej całej tragedii, opowiedziałem o wszystkim policji i prokuraturze z najdrobniejszymi szczegółami. Zresztą śledczy przesłuchiwali wtedy praktycznie wszystkich, którzy w ostatnim czasie mieli jakikolwiek kontakt z Dieterem lub mogli cokolwiek wiedzieć. Przesłuchali m.in. moją żonę i całkiem sporą liczbę - w mojej ocenie - przypadkowych osób. Wtedy wszyscy mieliśmy ogromne nadzieje, że prędzej czy później prokuraturze uda się ustalić i zatrzymać mordercę. Ale od tamtej zbrodni minęły właśnie dwa lata, a sprawca wciąż chodzi po wolności. Mam wrażenie, że z każdym dniem maleją szanse na to, że kiedyś poznamy prawdę.
Ten widok mam ciągle przed oczami. Śni mi się po nocach, wraca w najmniej odpowiednim momencie… Widzę Dietera, który leży w swoim pokoju na podłodze. Wokół niego jest dużo krwi. Odruchowo wołam „Dieter!”, ale on nie daje znaków życia. Podchodzę do niego. Sprawdzam oddech, krążenie. Cisza. Próbuję mu jakoś pomóc, podnieść, ale to wszystko na nic. Widzę, że jest z nim bardzo źle, dlatego wyciągam komórkę i dzwonię po pomoc. Mówię, żeby pilnie przysłali karetkę. W odpowiedzi słyszę w słuchawce, że muszę udzielić mu pierwszej pomocy, że teraz wszystko zależy ode mnie. Mam reanimować go do momentu przyjazdu karetki, więc nachylam się, próbuję wtłoczyć pierwszy wdech. Wtedy usłyszałem świst uciekającego powietrza. Ono uchodziło przez podciętą szyję Dietera. Rana była tak głęboka, że sięgała gardła, tętnicy. Reanimacja nie miała najmniejszego sensu. To są sceny, których nie jestem w stanie wymazać z mojej pamięci. Tym bardziej że Dieter był moim przyjacielem. Znaliśmy się od lat... Ale w ogóle to skąd ma pan mój numer telefonu? Kto go panu dał? Ja od czasu tego morderstwa byłem bardzo ostrożny. Nie rozmawiałem z obcymi na ten temat. Jędrzeja Adamskiego spotykamy w Katowicach, blisko centrum miasta. To jedna z bogatszych dzielnic Katowic, gdzie dobrze sytuowani ludzie mieszkają w schludnych i nowoczesnych domach. O kluczowym świadku dla sprawy zabójstwa Dietera Przewdzinga, możemy napisać jedynie tyle, że jest znanym na Śląsku przedsiębiorcą, związanym z branżą telekomunikacyjną. Na spotkanie nalegamy od blisko dwóch lat. W końcu Adamski decyduje się prze­rwać milczenie. Ale zastrzega, że spotka się tylko na swoich warunkach i w miejscu przez niego wyznaczonym - jest nim jeden z jego domów w Katowicach, w którym jednak Adamski nie mieszka na co dzień. - Wie pan, dlaczego zdecydowałem się mówić? - zagaduje Jędrzej, rozsiadając się w swoim fotelu w przestronnym holu z dużym kominkiem. - Kiedy dwa lata temu doszło do tej całej tragedii, opowiedziałem o wszystkim policji i prokuraturze z najdrobniejszymi szczegółami. Zresztą śledczy przesłuchiwali wtedy praktycznie wszystkich, którzy w ostatnim czasie mieli jakikolwiek kontakt z Dieterem lub mogli cokolwiek wiedzieć. Przesłuchali m.in. moją żonę i całkiem sporą liczbę - w mojej ocenie - przypadkowych osób. Wtedy wszyscy mieliśmy ogromne nadzieje, że prędzej czy później prokuraturze uda się ustalić i zatrzymać mordercę. Ale od tamtej zbrodni minęły właśnie dwa lata, a sprawca wciąż chodzi po wolności. Mam wrażenie, że z każdym dniem maleją szanse na to, że kiedyś poznamy prawdę. Radosław Dimitrow
Po ataku Dieter Przewdzing musiał zdawać sobie sprawę z tego, że się wykrwawia. Próbował zatamować krew podkoszulkiem, ale się to nie udało. Jego ciało znalazł znajomy. Po dwóch latach od morderstwa Dietera Przewdzinga sprawca wciąż pozostaje na wolności. Kluczowy dla sprawy świadek zdecydował się opowiedzieć w nto o tym tragicznym wieczorze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zabójstwo Dietera Przewdzinga. "To nie była przypadkowa śmierć" - Nowa Trybuna Opolska

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska