Zabójstwo taksówkarza z Kędzierzyna-Koźla

fot. Archiwum
fot. Archiwum
37-letni Mieczysław P. został zamordowany 8 lutego 1988 roku. Zabójca myślał, że znajdzie przy nim dużo pieniędzy.

Zimą 1988 roku Kędzierzyn-Koźle był smutnym, szarym miastem. Brudny od sadzy z kominów śnieg na ulicach, odrapane szyldy sklepów, w których drzwiach kołysały się tekturowe tabliczki z napisem "towaru brak". Kolorowo było tylko w peweksach.

- Ale przeciętne zarobki w przeliczeniu wynosiły 15-20 dolarów, więc na te wszystkie cytrusy-fyrkasy większość mogła tylko popatrzeć - mówi pan Marian, w latach 80. cinkciarz, dziś poważny przedsiębiorca o skroni przyprószonej siwizną. - Nie ma się czym chwalić, chociaż prawdą jest, że miałem wtedy forsy jak lodu. My - cinkciarze, badylarze i taksówkarze byliśmy wtedy królami życia!

Badylarze to w PRL-u posiadacze szklarni i foliaków. Hodowali w nich warzywa lub kwiaty i zarabiali na tym kocie. Taksówkarze oraz cinkciarze w powszechnej opinii mieli równie dużo "siana", ale byli znacznie łatwiejszym celem dla złodziei, gdyż pracowali właściwie na ulicy, a pieniądze mieli poupychane w kieszeniach i saszetkach. Stąd w latach 80. próby napadów na nich nie należały do rzadkości.

- Mąż nigdy nie opowiadał mi o żadnych przykrych zdarzeniach - mówi Maria P., w 1988 roku żona taksówkarza z Kędzierzyna-Koźla. - Może takich przygód nie miał, a może nie chciał mnie martwić...

Zbrodnia w dużym fiacie

Był 8 lutego 1988. 37-letni Mieczysław, mąż pani Marii jak zwykle pojechał swoim dużym fiatem 125p koloru ecru' na postój.

- Wziął ze sobą trochę gotówki, bo dowiedział się, że po południu w Polmozbycie ma być dostawa części do fiatów, a to było wtedy rzadkie wydarzenie - opowiada pani Maria.

Mieczysław P. zaliczył kilka kursów po mieście, utargował trochę gorsza i znów zajechał na postój, ustawiając się na końcu kolejki. Było popołudnie, powoli zaczynał zapadać zmrok.

Gdy na pobliski dworzec wtoczył się osobowy z Raciborza, na postoju taksówek przez chwilę zrobiło się tłoczno. Wśród osób, które postanowiły wziąć taryfę był młody mężczyzna około 25 lat. Wybrał jasnego fiata, należącego do Mieczysława P.

- Dokąd jedziemy? - zapytał z uśmiechem kierowca.

- Do Nysy, jak najszybciej - zażądał pasażer, sadowiąc się na tylnej kanapie.
No, wreszcie jakiś porządny kurs! - pomyślał pewnie pan Mieczysław, człowiek ufny, otwarty i niezwykle pracowity. Jeździł na taksówce, a w wolnych chwilach, jako postojowa złota rączka reperował samochody kolegów.

Kędzierzyn-Koźle od Nysy dzieli prawie 80 kilometrów, więc i rachunek zapowiadał się imponująco. Prawie dwie godziny jazdy upłynęły niemal w całkowitym milczeniu, bo klient był małomówny, więc i pan Mieczysław nie narzucał się ze swym towarzystwem.

Gdy zbliżali się do celu podróży, dopytał tylko, gdzie dokładnie ma zajechać. Wtedy pasażer poprosił, by na chwilę zatrzymał wóz, w mgnieniu oka wyjął zza pazuchy wielki rzeźnicki nóż i z zimną krwią poderżnął gardło kierowcy. Ostrze przecięło krtań i zatrzymało się na kręgach szyjnych. Mieczysław P. nie zdążył nawet zawołać pomocy. Zresztą i tak by nie miała skąd nadejść.

- Ofiara zmarła w ciągu 20 sekund. To była błyskawiczna agonia - zeznał w procesie biegły lekarz sądowy.

Zwyrodnialec za kratami

- Ten morderca chciał tam dojechać, żeby odwiedzić kompanów z celi - opowiada pani Maria, wdowa po taksówkarzu. Mimo upływu 21 lat ta rana ciągle się w niej jątrzy. - To nieprawda, że czas jest w stanie uleczyć wszystkie rany - mówi.

Po zabójstwie Mieczysława P. jego kat przerzucił ciało na tył samochodu, a sam siadł za kierownicą. Nie przeszkadzalo mu, że fotel jest dosłownie przesiąknięty krwią ofiary. Zaczął kluczyć po Nysie, szukając miejsca, gdzie mógłby ukryć zwłoki. W końcu postanowił wyjechać za miasto. Na wysokości Jędrzychowa, niewielkiego przysiółka, skręcił w boczną drogę. Tam auto utknęło w błocie. Morderca wysiadł.

Gdy nyscy milicjanci dokonali makabrycznego odkrycia, natychmiast powołano dochodzeniową specgrupę, która rozpoczęła poszukiwania.

- Początkowo milicjanci powiedzieli mi, że mąż miał wypadek i leży w szpitalu w Nysie - opowiada Maria P. - Dopytywałam, co się stało, w jakim jest stanie, ale odpowiedzi były wymijające. Tragiczną prawdę poznałam od sąsiada, który też był taksówkarzem.

Osierocona przez Mieczysława P. rodzina przeżyła wstrząs.

- I sami musieliśmy sobie z tym poradzić. To były inne czasy, o żadnej pomocy psychologicznej nikt nawet nie wspomniał - żali się pani Maria.

Milicja po oględzinach zwróciła jej samochód. Pani Maria jeździła tym fiatem jeszcze przez kilka lat. Wtedy nie było latwo o samochód.

Poszukiwania mordercy nie trwały długo. Po kilkudziesięciu godzinach zbrodniarz siedział za kratami. Na milicji zeznał, że ani przez chwilę nie myślał, by płacić za kurs. Przeciwnie - zabił, bo potrzebował gotówki, "a taryfiarze są przecież porządnie nadziani".

Krok od linczu

Zbrodnia wstrząsnęła środowiskiem kędzierzyńskich taksówkarzy.

- Wszyscy znaliśmy Mietka. A brutalność tej zbrodni spowodowała, że na wielu z nas padł blady strach - przyznaje Leszek Świderski, dziś szef korporacji Radio Taxi w Kedzierzynie-Koźlu.

Milicjanci próbowali uspokajać kierowców, ale i wypracować sposoby poprawy ich bezpieczeństwa.

- Zorganizowaliśmy z nimi spotkanie na komendzie i poradziliśmy m.in., by jadąc w dalszy kurs dali o tym znać pierwszemu napotkanemu patrolowi poprzez zamruganie światłami - opowiada Władysław Uskik, w latach 80. oficer milicji w Kędzierzynie-Koźlu, a w następnej dekadzie komendant miejscowej policji.

Pełni obaw taksówkarze próbowali też montować w samochodach systemy alarmowe własnej konstrukcji. Były to np. mocowane pod siedzeniami linki, których pociągnięcie uruchamiało światła awaryjne, jako znak, że kierowca jest w niebezpieczeństwie.

- Jeden z kolegów sprawił sobie też atrapę z pleksi, która oddzielała go od tylnego siedzenia. Ale było to niepraktyczne, bo utrudniało kontakt z pasażerami, więc się nie przyjęło - wspomina pan Roman, jeżdżący dziś w Radio Taxi kolega zamordowanego Mieczysława P.

Zabójca taksówkarza kilka tygodni po zbrodni wziął udział w wizji lokalnej. Zaczęła się na postoju taksówek przy dworcu PKP w Kędzierzynie-Koźlu. Na miejsce poza mordercą i prokuratorami przyjechali niemal wszyscy taksówkarze z miasta.

- Prawie każdy miał w samochodzie jakiś masywny klucz czy kij do obrony przed ewentualnym napadem. Naprawdę baliśmy się, że sytuacja może wymknąć się spod kontroli - wspomina Władysław Uksik.

Plac obstawiło kilkudziesięciu uzbrojonych ZOMO-wców.

Zabójca Mieczysława P. został skazany na 25 lat więzienia. Kary śmierci uniknął tylko dlatego, że kilka tygodni przed wyrokiem zawieszono w Polsce jej stosowanie.

Morderca na 20 lat zostal pozbawiony praw publicznych i dopiero od kilkunastu miesięcy przysługuje mu możliwość wnioskowania o przedterminowe zwolnienie. Jeśli sąd się na to nie zgodzi, zabójca Mieczysława P. wyjdzie na wolność w 2013 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska