MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zabrali mi szansę na godną żałobę

Fot. Sławomir Mielnik
Mariola słuchała krzyku narodzonych dzieci i opowieści ich szczęśliwych mam. Sama nie miała już nadziei na urodzenie córeczki.
Mariola słuchała krzyku narodzonych dzieci i opowieści ich szczęśliwych mam. Sama nie miała już nadziei na urodzenie córeczki. Fot. Sławomir Mielnik
Mariola poroniła. W opolskim szpitalu ginekologiczno-położniczym spędziła niemal cztery dni. W tym czasie nikt nie zaproponował jej wsparcia psychologicznego - choć powinna je otrzymać. Za to dostała leki, które winna przyjąć kobieta… nosząca żywy płód.

Mariola napisała do nto mail po jednej z informacji opisujących prawa "aniołkowych mam" - czyli kobiet, które poroniły lub straciły dziecko tuż po porodzie. Była tam wypowiedź opolskiego ginekologa: - W szpitalu ginekologiczno-położniczym w Opolu kobiety, które straciły płód lub dziecko mogą liczyć na pomoc psychologiczną.

- Ja tej pomocy nie uzyskałam. I wiem, że nie tylko ja - napisała Mariola.

Spotkałyśmy się. Wysoka, elokwentna, wykształcona kobieta. Zgodziła się opowiedzieć swą historię. I choć nieraz głos się jej łamał - nie płakała.

- Ja już nie mam łez - wyjaśniła.

Los się odmienił

Mariola długo nie mogła zajść w ciążę. Żyła z Łukaszem, szczęśliwie wychowując 12-letniego syna -Maciusia. Bardzo starali się o kolejne dziecko, ale bez skutku. - Widocznie los i natura tak chcą - mówili jej lekarze, krewni i koleżanki.

Miała już 40 lat i świadomość, że w tym wieku tak łatwo nie zachodzi się w ciążę. Więc z pokorą przyjęła decyzję losu, poddała się prawom natury.

W jej związku pojawił się kryzys. Było parę odejść Łukasza. Były i powroty. Wreszcie obydwoje zdecydowali o ostatecznym rozstaniu. Ostatni raz się kochali. Sentymentalnie, wspominając stare dobre czasy. I wtedy natura sprawiła jej niespodziankę.

- Gdy miesiączka nie przychodziła, byłam akurat za granicą we Francji. Poszłam do apteki i łamaną francuszczyzną poprosiłam o test ciążowy. Jego wynik mnie zaskoczył, siedziałam w osłupieniu na krawędzi wanny w łazience i milczałam. Sądziłam, że to znak: mamy się z Łukaszem zejść - wspomina.
Szybciej, niż planowała, wróciła do kraju. Gdy powiedziała byłemu partnerowi o ciąży, ten żachnął się tylko: - Specjalnie to zrobiłaś! I tak nie wrócę!

To był dar

- Nie wracaj - westchnęła i zrobiła krótki bilans swej sytuacji.

Ukochany synek, dobra praca, wygodne mieszkanie, rodzice, na wsparcie których może liczyć. Poczuła, że nie tylko stać ją na to dziecko, ale i że chce je mieć.- Owszem, bałam się trochę o to, jak dam sobie radę w pracy, bo akurat awansowałam i nie chciałam za często przebywać na L-4 - mówi. - Ale byłam wówczas w świetnej kondycji, od dłuższego czasu chodziłam systematycznie na gimnastykę, dobrze się odżywiałam.

I gdy tak robiła ten bilans strat i zysków, wyszło jej, że dostała od losu fantastyczny dar. I że musi o niego szczególnie dbać. I jeszcze jednego była pewna: - W moim łonie rozwijała się dziewczynka, takie miałam wewnętrzne przekonanie - wspomina Mariola. - Cieszyłam się. Nie potrafiłam obojętnie przejść obok sklepu z dziecinnymi ubraniami czy mebelkami.

Poszła do lekarza, ten stwierdził, że pęcherzyk ciążowy rozwija się prawidłowo. Pojechała z synem i z rodzicami na weekendowy wypad do Kotliny Kłodzkiej. - Mamie powiedziałam w sobotę. Ucieszyła się i obiecała wsparcie -wspomina kobieta.

Maciusiowi już nie zdążyła powiedzieć. W niedzielę, podczas spaceru, dostała ataku bólu. Pogotowie odwiozło ją do szpitala. Tam spędziła kilka dni, ciążę utrzymała. Wyszła z zaleceniami odpoczynku i kontroli u swego ginekologa. Pierwsza wizyta u lekarza prowadzącego w Opolu potwierdziła, że wszystko jest w porządku. - Dobrze się czułam, nic mnie bolało. - wspomina. Ale synowi wciąż nie mówiła o tym, że będzie miał siostrzyczkę.

- Bo Maciuś akurat wyjechał na obóz, zaczęły się wakacje - wyjaśnia.

Kolejna standardowa wizyta u lekarza, kolejne usg. Medyk długo milczał, potem ze współczuciem stwierdził: - Przykro mi, ale obawiam się, że płód nie żyje. Chcę się jeszcze upewnić w szpitalu.
Wypisał skierowanie. Mariola była kompletnie zaskoczona: - Akurat w tym dniu, zanim poszłam do lekarza, byłam bardzo szczęśliwa, zadowolona. Snułam plany, kupiłam sobie nową sukienkę, taką z myślą o rosnącym brzuszku… - wspomina.

Wyła z bólu

Ze skierowania wynikało, że ma zgłosić się do szpitala za dwa dni. - Nie doczekałam tego terminu - mówi. - Dzień wcześniej, po południu, zaczęłam krwawić.

Izba przyjęć w opolskim szpitalu ginekologiczno-położniczym. Długie oczekiwanie. W końcu rozmowa z lekarzem. - Akurat trafiłam na dyżur tego samego, który wypisał mi skierowanie.. Położono mnie na sali i powiedziano, że na usg muszę czekać do kolejnego dnia. Gdy badania potwierdziły poronienie, pani Mariola musiała czekać kolejny dzień - tym razem na zabieg łyżeczkowania.

Leżała na sali z kobietą, która właśnie urodziła dziewczynkę. Noworodek wprawdzie leżał w inkubatorze, ale jego mama była pełna nadziei i szczęśliwa, przez telefon rozmawiała z bliskimi, opisywała wygląd swego nowo narodzonego skarbu: - Malutkie rączki, oczy jak węgielki, mikroskopijny nosek.

- Słuchałam tego i wyłam z bólu fizycznego i psychicznego. Uciekałam na korytarz, spacerowałam całymi godzinami albo siedziałam gdzieś po kątach. Przeczytałam treść wszystkich obwieszczeń i dyplomów, jakie były powieszone na ścianach - wspomina.

Były tam informacje o przyznanym ISO, dyplomy uznania dla nowoczesnej placówki medycznej, podziękowania, zaświadczenia o tym, jak szpital jest cywilizowany.

Mariola nie dostrzegła informacji, gdzie takie kobiety jak ona mają szukać wsparcia. Nikt jej nie zaproponował wizyty u psychologa.

- Za to raz pielęgniarka wręczyła mi lekarstwo, które powinna przyjmować kobieta nosząca żywą ciążę. Gdy spojrzałam na nią zdumiona, stwierdziła tylko: A tak, pani nie musi już tego przyjmować. I wyszła. Nie było słowa przepraszam - mówi.

Mariola spędziła w opolskim szpitalu ginekologiczno-położniczym niecałe cztery dni.
- Czy w tym czasie usłyszała pani jakieś słowa pocieszenia? - pytam.

- Od lekarzy nie. Oni są zabiegani. Z psychologiem się nie widziałam - nikt mi tego nie proponował. Pielęgniarki? Tak, jedna z nich, taka bardziej doświadczona, gdy wychodziłam z oddziału, podeszła i powiedziała: "Przykro nam, że się nie udało" - odpowiada.

Nikt jej też nie mówił, że może otrzymać szczątki swego nienarodzonego dziecka.

Więcej takich przypadków

Psycholog Justyna Laxy-Kruppa z Opola uważa, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. - Nie można zostawiać kobiety, która poroniła samej z tym problemem - mówi. - Te panie przeżywają utratę ciąży tak, jakby zmarło dziecko urodzone, może nawet przez wiele lat wychowywane, kochane, co do którego miało się plany. Dla tych osób nie umarł embrion czy płód. Ale człowiek, którego kochały i który był im bardzo bliski. Dlatego niezbędna jest choćby krótka rozmowa, jeśli nie z psychologiem, to z przeszkoloną w tym zakresie pielęgniarką.

A że tej rozmowy nie było, to pani psycholog wcale nie dziwi: - Zaczynamy w Towarzystwie Rozwoju Rodziny w Opolu program terapeutyczny dla kobiet, które poroniły, musiały ze względów medycznych przerwać ciążę, czy też straciły dziecko tuż po porodzie. Pracuję z 10 pacjentkami. Żadna z nich nie otrzymała pomocy psychologicznej w szpitalu.

Tylko jedna z pacjentek dowiedziała się w szpitalu, od jednego z lekarzy, że takiego wsparcia udziela Towarzystwo Rozwoju Rodziny w Opolu. Była tak spragniona pomocy i tak zdeterminowana, że przyszła do poradni TRR kilka godzin po wyjściu ze szpitala.

Nie mogę mówić o szczegółach, bo zobowiązuje mnie tajemnica zawodowa. Ale stan psychiczny wszystkich pacjentek jest poważny. Są w głębokiej żałobie. Płaczą, rozpaczają tak, jak rozpacza się po śmierci najbliższych - mówi psycholog. -Potrzebowały wsparcia już w szpitalu. Nie dostały go, choć jedna z pań z mojej grupy w sposób bezpośredni o tę pomoc prosiła!

Jedna z uczestniczek grupy terapeutycznej zgodziła się jednak, by za pośrednictwem nto opowiedzieć jej historię:

- Miałam ciążę mnogą. Jeden z płodów został wchłonięty. Lekarze orzekli też, że powinnam się zdecydować na terminację drugiego płodu z uwagi na jego poważne wady genetyczne - opowiada. - Byli pewni swego i wyznaczyli termin zabiegu, nie czekając nawet na szczegółowe wyniki badań… Ja jednak w ostatniej chwili się o nie upomniałam i okazało się, że mogę wycofać się z decyzji o przerwaniu ciąży. Dobrze zrobiłam, bo moje dziecko jest zdrowe, jestem szczęśliwa, że je mam. Ale cała ta sytuacja była dla mnie ogromnym wstrząsem psychicznym. Podjęcie decyzji o usunięciu ciąży jest traumatyczne, nie rozumiem więc, dlaczego nikt w szpitalu nie zaproponował mi konsultacji z psychologiem. Opolski szpital ginekologiczno-położniczy odnotowuje same sukcesy. Zmniejszenie śmiertelności noworodków, odnowione odziały, spełniające wymogi najbardziej nowoczesnych i cywilizowanych placówek medycznych. Nagrody, wyróżnienia, sukcesy.

- Dlaczego więc w tym słynnym, nowoczesnym szpitalu zagubił się człowiek ? - pyta Mariola.

Wyciągamy wnioski

Dyrektor szpitala Aleksandra Kozok: - Jestem zdumiona tą sytuacją. Nie mamy wprawdzie psychologa na etacie, ale powinien być do dyspozycji w każdej z opisanych przez panią sytuacji. Psycholog przychodzi na wizyty, za które szpital musi płacić, akurat na tych wizytach nie oszczędzałam i zawsze to podkreślałam.
Izabela Marklewicz-Strysz, naczelna pielęgniarka szpitala:

- Już wyciągamy wnioski z tej interwencji. Zdecydowałam, że informacje o psychologu, którego można prosić o konsultacje, będą dostępne już na izbie przyjęć. Do tej pory taka informacja wisiała na oddziałowych tablicach ogłoszeń. Być może to za mało.

Dotąd było też tak, że psychologa wzywano, jeśli jeszcze jakiś czas pacjentka przebywała na szpitalnym oddziale po zabiegu. Jeśli zaś wychodziła dnia następnego - nie było czasu na organizowanie konsultacji. Tymczasem wybudzona ze znieczulenia kobieta zwykle nie jest w stanie rozmawiać z psychologiem.

- I to był błąd. Pacjentka powinna wiedzieć o możliwości spotkania z psychologiem już w momencie przyjęcia do szpitala, a nie po zabiegu - mówi pielęgniarka.

Dyrektor Aleksandra Kozok zapewnia, że pielęgniarki są szczególnie wrażliwe na cierpienia "aniołkowych mam", czyli kobiet, które straciły ciążę lub nowo narodzone dziecko.

- Jeśli jednak dojdzie do jakichś uchybień i błędów - to zawsze do dyspozycji pacjentów i ich rodziny są też: rzecznik praw pacjenta, o którym informacje są dostępne w szpitalu i - oczywiście - ja. Opisane sytuacje nie mogą się powtórzyć.

Czytaj e-wydanie »
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska