Zabytki w Kędzierzynie-Koźlu się sypią

fot. Daniel Polak
Baszta Montalamberta. Pierwsza tego typu wieża artyleryjska w Prusach. Nie dały jej rady liczne wojny. Nie wytrzymała ostatnich 60 lat pokoju.
Baszta Montalamberta. Pierwsza tego typu wieża artyleryjska w Prusach. Nie dały jej rady liczne wojny. Nie wytrzymała ostatnich 60 lat pokoju. fot. Daniel Polak
Kędzierzyn-Koźle ma sporo zabytków, które mogłyby być atrakcjami turystycznymi na skalę kraju. Ale architektoniczne skarby przeszłości sprzed wieków się sypią i nikt nie ma pomysłu, jak to zmienić.

Gdy ją budowano, była ostatnim krzykiem sztuki inżynierskiej przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Baszta Montalamberta, zwana też fortem Fryderyka Wilhelma, powstała w 1806 roku na przedpolach kozielskiej twierdzy.

Była pierwszą tego typu wieżą artyleryjską w Prusach. Kolisty dziedziniec otoczony dwoma pierścieniami murów dawał bezpieczne schronienie załodze, a 28 dział skrytych za niewielkimi otworami strzelniczymi masakrowało wojska nieprzyjaciela, które zbliżyły się do miasta na odległość kilku kilometrów.

Nie rozsypała się w 1807 roku, gdy przez pół roku ostrzeliwały ją wojska Napoleona. Ale czego nie zniszczył cesarz, zrobili okoliczni mieszkańcy po drugiej wojnie światowej. Nikt nie dbał o zabytek, w środku wyrosły drzewa, potem zawalił się jeden ze stropów, wreszcie zaczęły się kruszyć same mury.
Joanna Saska, szef fundacji "Fort Kultury, Nauki i Przedsiębiorczości", która od 2001 roku jest właścicielem obiektu, przyznaje, że nie ma pieniędzy na jego odnowienie.

- Na samo zabezpieczenie zabytku przed dalszym niszczeniem potrzeba około miliona złotych. Od kilku lat szukamy pieniędzy w kasie miasta i ministerstwa kultury. Ale to, co na razie udało nam się pozyskać, to kropla w morzu potrzeb - tłumaczy Joanna Saska.

Na razie fundacja powoli oczyszcza ocalały strop budowli. I to tyle, co może zrobić.
- Tymczasem ten obiekt mógłby być centrum kulturalnym miasta. Mogłyby się tu odbywać spektakle teatralne, inscenizacje bitew. Ale na remont zabytku potrzeba milionów. My ich nie mamy... - mówi szefowa fundacji.

Urzędnicy dyskutują, a kanał zarasta

Kanał Kłodnicki to rówieśnik baszty Montalamberta. Służył do przewozu węgla ze śląskich kopalń do Koźla, a dalej Odrą w głąb Prus. To dzięki niemu rozwinął się przemysł na Górnym Śląsku, a takie miasta jak Berlin, czy Poczdam otrzymywały regularne dostawy taniego opału.

Liczącą 50 metrów różnicę poziomów pomiędzy Gliwicami a Koźlem, barki pokonywały za pomocą 18 śluz. Najpierw ciągnęli je ludzie, w późniejszych latach konie, a dopiero w XX wieku zaczęto wykorzystywać holowniki. Gdy w latach trzydziestych ubiegłego wieku wybudowano dużo większy Kanał Gliwicki, Kłodnicki przestał być potrzebny.

Spore jego fragmenty, wraz z kilkoma śluzami, pozostały do dziś na terenie Kędzierzyna-Koźla. Podobne kanały w Holandii i Irlandii odrestaurowano i zrobiono z nich atrakcje turystyczne, po których można pływać kajakami, łódkami, a nawet niewielkimi stateczkami.

- Prowadziliśmy rozmowy z władzami Kędzierzyna-Koźla na temat podobnego wykorzystania pozostałości tego kanału. Ale to miasto musi znaleźć na to pieniądze - mówi Artur Wójcik, wicedyrektor Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Gliwicach, który jest gospodarzem starego kanału.

- Nasza gmina ma kilkadziesiąt placówek oświatowych i wiele innych, które musi utrzymywać. Nie stać nas na to, by wyłożyć kilkadziesiąt milionów złotych na renowację kanału - odpowiada Andrzej Kopacki, rzecznik prasowy Wiesława Fąfary, prezydenta Kędzierzyna-Koźla.

To była sensacja archeologiczna

Baszta Montalamberta. Pierwsza tego typu wieża artyleryjska w Prusach. Nie dały jej rady liczne wojny. Nie wytrzymała ostatnich 60 lat pokoju.
(fot. fot. Daniel Polak)

Póki urzędnicy nie ustalą, kto ma się zająć zabezpieczaniem kanału przed dalszą dewastacją, zabytek będzie zarastał. A mieszkańcy będą mówić o nim tylko wtedy, gdy ktoś w trzęsawisku straci życie. Cztery lata temu w Koźlu Porcie utopiła się 9-letnia dziewczynka. Kąpała się pod wiaduktem kolejowym, nie wiedziała, że w niektórych miejscach woda ma aż dwa metry głębokości. Kilka miesięcy temu policjanci cudem uratowali tam mężczyzn. Wyciągnęli go, sami o mało nie topiąc się w bagnie.

Rok temu dr Jerzy Romanow, archeolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, stał się autorem sensacyjnej wiadomości: w Kędzierzynie-Koźlu znajduje się najstarsza świecka budowla ceglana w Polsce. Pozostałości kwadratowej wieży z trzynastego wieku zalegają kilka metrów pod ziemią, w samym centrum Koźla. Tuż obok stoi zabytkowe podzamcze z XVI wieku.

- Ten obiekt wraz z podziemiami powinien mieć porządnego gospodarza. Serce się kraje, gdy patrzę jak niszczeje - przyznaje Romuald Żabicki, lokalny historyk, autor książki z "Z kart znanej i nieznanej historii miasta Koźla".

Anglicy dużo obiecywali

Na razie gospodarzem podzamcza i przyległych terenów jest miasto. Ale w kasie magistratu też nie ma pieniędzy, by odnowić podzamcze. Wybawcami cennego zabytku mieli okazać się William Leathers i John Butler, przedsiębiorcy z Wielkiej Brytanii. We wrześniu 2008 przyjechali do Kędzierzyna-Koźla i zapowiedzieli, że zajmą się podzamczem.

- Budowla odzyska dawny blask, a po remoncie będzie się tam mieścił hotel - zapewniali dziennikarzy.
I to nie byle jaki hotel, tylko Hilton albo Sheraton. Mieszkańcy i władze miasta trzymali mocno kciuki za powodzenie inwestycji. Niektórzy zaczęli jednak w to wątpić, gdy Anglicy zapowiedzili, że odnowią jeszcze kilka innych zrujnowanych obiektów w mieście.

- Wyglądało to tak, jakby cwani panowie przyjechali do małego miasteczka, pogłaskali włodarzy po główkach i zapytali "z czym macie problemy?" I obiecali je wszystkie zlikwidować. Od początku nie wierzyłem, że to się uda - mówi jeden z miejskich urzędników.

Minął rok, a podzamcze jak straszyło swoim wyglądem, tak straszy. Mało kto już wierzy, że Brytyjczycy, którzy zapowiadali, że zamienią ruinę w Hiltona, spełnią swoje obietnice. Mimo to urząd miasta ogłosi pod koniec roku przetarg na sprzedaż podzamcza.

Ale czy gmina, nie mając pieniędzy na remonty zabytków, w ogóle powinna się ich pozbywać? Krzysztof Spychała z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków uważa, że trzeba być bardzo ostrożnym i dokładnie sprawdzać, w czyje ręce przekazuje się takie obiekty.

- Gdy kilka lat temu władze gminy Głogówek sprzedały zamek w prywatne ręce, wydawało się, że zrobiły świetny interes. Czas pokazał, że stało się inaczej - zaznacza Spychała.

Grafficiarze dokończyli dzieła zniszczenia

Sławięcice to dziś ciche, peryferyjne osiedle Kędzierzyna-Koźla. Ale kiedyś sława tej miejscowości rozchodziła się po Europie. Głównie ze względu na park, w sercu którego znajdował się przepiękny pałac.

W gościnę przyjeżdżali tu między innymi car Rosji Mikołaj II i cesarz Niemiec Wilhelm II. Jego ostatni gospodarze - ród Hohenlohe - uciekli stąd pod koniec II wojny światowej. Później pałac został rozebrany.
- Pozostawiono jedynie portyk, czyli wejście do pałacu. Resztę ruin zarosły krzaki i drzewa - mówi Sławomir Jadwiszczok, mieszkanic osiedla. - Schody wraz z kolumnami w otoczeniu drzew wyglądają bardzo romantycznie. Tutaj na spacery przychodzili nie tylko mieszkańcy Sławięcic. To również atrakcja dla turystów szukających pamiątek dawnej świetności Sławięcic. Portyk był też ulubionym miejscem młodych par, które robiły sobie na jego tle zdjęcia. Do momentu, aż dowiedzieli się o nim grafficiarze.

- Teraz jest tak zniszczony, że nikt już nie chce tu spacerować ani robić zdjęć - dodaje Jadwiszczok. - Jedyna rzecz, jaka pozostała po przepięknym pałacu, też jest już zniszczona...

Czy kędzierzyńsko-kozielskie zabytki zostaną kiedyś odrestaurowane i staną się turystycznymi atrakcjami? Łatwo nie będzie, bo dobre chęci, nawet jeśli są najszczersze, to za mało. Gdy przejęci stanem architektonicznych pereł miasta gminni radni postanowili przed wakacjami zmienić ten stan rzeczy, skończyło się kompromitacją.

Przygotowany przez nich Gminny Program Ochrony Zabytków, zawierający świetlane wizje remontów i przywrócenia dawnej świetności wiekowym budowlom, był nafaszerowany taką ilością nieścisłości, historycznych błędów i wewnętrznych sprzeczności, że jedyne, co można było zrobić, to wyrzucić go do kosza. Pytanie tylko, ile jeszcze takich nieudolnych akcji ratunkowych przetrwają coraz bardziej zrujnowane zabytki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska