Zafrankowani

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
W Polsce na kredyty we frankach dało się skusić ponad 700 tys. osób, których zadłużenie wynosi ponad 200 mld zł.
W Polsce na kredyty we frankach dało się skusić ponad 700 tys. osób, których zadłużenie wynosi ponad 200 mld zł. sxc.hu
Wzięli kredyt we franku, wierząc, że tak będzie taniej. Kiedy kurs poszybował w górę, okazało się, że po wielu latach spłaty mają do oddania nawet więcej, niż pożyczyli.

Pani Barbara, z zawodu księgowa, zadłużyła się w 2003 r., aby kupić dom. W sumie wraz z mężem wzięła 180 tys. zł, mają je spłacać przez 20 lat. Rok później bank zaproponował, jak wtedy myśleli, korzystniejsze rozwiązanie: małżonkowie wezmą kredyt we frankach, spłacą ten złotówkowy i tylko na tym skorzystają.

Skusiła nas oferta

- Gdy braliśmy kredyt, byliśmy po już po pięćdziesiątce - wspomina pani Barbara. - Ustaliliśmy więc z bankiem taki system, że im dłużej płacimy, tym niższe stają się raty. Musieliśmy kalkulować, że przyjdzie taki moment, kiedy zostanie tylko jedno z nas, a kredyt nadal będzie nad nim wisiał.

Cztery lata później zmarł mąż pani Barbary. Latem 2011 roku kurs franka zanotował rekordowy wzrost, a raty, które na starość miały maleć, zaczęły gwałtownie rosnąć. Po dziesięciu latach spłacania zostało jeszcze 50 tys. franków długu. Przy dzisiejszym kursie tej waluty daje to ponad 170 tys. złotych, a to oznacza, że pani Barbara przez 10 lat spłaciła bankowi… 10 tysięcy złotych.

- Rata miała dojść do 800 zł miesięcznie, lata mijają, a ja nadal płacę 1,5 tysiąca. Już nie wierzę, że one kiedyś zmaleją. Boję się tylko, żeby jeszcze nie wzrosły - martwi się.
W podobnej sytuacji jest pan Wiesław, dziś 57-latek, którego do wzięcia kredytu zmusiła sytuacja życiowa. Ponad 5 lat temu rozstał się z żoną, wspólny dom na obrzeżach Opola postanowili sprzedać, ale gdy kupiec długo się nie pojawiał, mężczyzna potrzebował gotówki, aby kupić własny kąt. Oszczędności nie wystarczyły, więc brakujące 150 tys.
złotych na mieszkanie pożyczył w banku.

- Rozpatrywałem różne opcje. Oprócz kredytu w złotówkach w grę wchodziła jeszcze pożyczka w dolarach, no i we frankach szwajcarskich - wspomina. - Za jednego franka trzeba było wtedy zapłacić nieco ponad 2 złote, więc wydawało się, że ta ostatnia opcja jest najbardziej atrakcyjna. Później już tak kolorowo nie było.

Pan Wiesław pracuje w budżetówce. Miesięcznie na rękę dostaje niespełna 2,2 tys. złotych, z czego połowę zabiera bank.

- Na przeżycie zostawało mi niewiele ponad tysiąc złotych, więc po zrobieniu opłat musiałbym biedować. Domu, którego właścicielem jestem ja i była żona, nie udało się sprzedać, więc wprowadziłem się tam z powrotem, a mieszkanie wynająłem, żeby mieć z czego spłacać raty kredytu, który wziąłem na jego zakup - opowiada. Po pięciu latach spłacania do oddania zostało mu około 200 tys. złotych, czyli o 50 tys. więcej, niż pierwotnie pożyczył.

Podzielmy się ryzykiem

W Polsce na kredyty we frankach dało się skusić ponad 700 tys. osób, których zadłużenie wynosi ponad 200 mld zł. Aby pomagać kredytobiorcom, którzy czują się oszukani przez banki, powstało Stowarzyszenie Obrony Poszkodowanych Hipotekami "Pro Futuris". Jego założycielem jest Tomasz Sadlik. On również walczy przed sądem o unieważnienie hipotecznej umowy kredytowej we frankach.

Sadlik, z wykształcenia tłumacz, w 2007 roku, po namowach banku, zaciągnął kredyt o równowartości 600 tys. zł. Spłacił 260 tys. Później kurs franka gwałtownie poszybował, a wraz z nim zadłużenie Sadlika, któremu - pomimo wcześniejszych spłat - do oddania pozostał ponad milion. W końcu przestał płacić i zwrócił się o restrukturyzację rat.

- Bank się na to nie zgodził. Efekt był taki, że należności zaczęli egzekwować z pensji żony - opowiada. - Moich dochodów bank nie mógł zająć, ponieważ zgodnie z orzeczeniem Trybunału Sprawiedliwości w Strasburgu, jeśli ktoś złoży pozew, w którym podważa zapisy umowy, to do wyjaśnienia sprawy jest chroniony przed egzekucją.

Mężczyzna skierował do sądu pozew indywidualny i domaga się unieważnienia umowy z bankiem. Jeśli wygra, będzie musiał spłacić równowartość kredytu w złotówkach z momentu podpisania umowy, czyli 600 tys. zł. Na tym jednak nie poprzestał i do prokuratury złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Mówi, że gdy decydował się na kredyt, nikt nie poinformował go o ryzyku. - Mam na to dowody.

Zachowałem nawet maila od pracownicy banku, w którym przekonywała mnie, że w złotówkach będę płacił przez 30 lat 2,8 tys. złotych, a we frankach 2,4 tys. Tymczasem ostatnia rata, jaką zapłaciłem, wynosiła 5,9 tys. zł.

Tomasz Sadlik walczy o swoje i stara się też pomóc innym w podobnej sytuacji. Do tej pory zgłosiło się do niego blisko 8 tys. osób, a każdego dnia dostaje sygnały od stu kolejnych (kontaktować się ze stowarzyszeniem można za pomocą strony: www.frankowcy.org.pl).

Na dniach będzie gotowy pozew zbiorowy przeciwko pierwszemu z banków. W ślad za nim pojawią się kolejne - klientów, którzy zadłużyli się w innych placówkach. - Będziemy grać o najwyższą stawkę, czyli o przewalutowanie kredytów we frankach szwajcarskich po kursie z dnia ich zaciągnięcia, a także natychmiastowe wstrzymanie egzekucji z tytułu kredytów hipotecznych - wyjaśnia założyciel stowarzyszenia "Pro Futuris".

Niewykluczone, że do procesu jednak nie dojdzie. Kiedy w mediach o sprawie zrobiło się głośno, rzecznik jednego z banków zgłosił chęć rozpoczęcia rozmów z kredytobiorcami jeszcze przed złożeniem pozwu. - Jeśli banki będą chciały rozmawiać, to jesteśmy w stanie pomyśleć o rozwiązaniu kompromisowym. Warunkiem wstępnym do jakichkolwiek negocjacji jest zawieszenie wszelkich egzekucji - mówi Sadlik.

Jedną z osób, która rozważa przyłączenie się do pozwu zbiorowego i liczy na pomoc stowarzyszenia "Pro Futuris", jest pan Dawid spod Krapkowic. W 2008 roku wziął kredyt we frankach szwajcarskich na budowę domu. W sumie 560 tys. złotych.

- Bankowcy i ekonomiści przekonywali mnie wtedy, że ta waluta jest bezpieczna i stabilna, więc uznałem, że to dobra oferta - wspomina. Teraz kredyt odbija mu się czkawką, bo choć spłaca go od 6 lat, to do oddania zostało ponad milion złotych, prawie dwa razy więcej, niż pożyczył... - Jeśli złożymy pozew, będziemy walczyć o to, żeby banki brały razem z nami - klientami - odpowiedzialność za to, co się dzieje na rynku. Teraz całość ryzyka bierze na siebie kredytobiorca, a bank jest z każdej strony chroniony i cokolwiek by się stało, i tak na tym zarabia. W Chorwacji problem był podobny, ale tam zmieniło się prawo i klienci, którzy wzięli kredyty w obcej walucie, mogli renegocjować umowy - mówi.

Pozew zbiorowy w imieniu klientów (a właściwie kilka pozwów przeciwko różnym bankom) przygotowuje również warszawska kancelaria prawna. Na razie zgłosiło się do niej 500 osób. Sto z nich podpisało już z kancelarią umowy.

- Będziemy dążyć do tego, aby umożliwić naszym klientom spłatę kredytów według kursu z dnia zawarcia umowy albo doprowadzić do sytuacji, w której zostanie przyjęty maksymalny kurs, według którego banki będą rozliczały się z klientami - wyjaśnia mecenas Monika Śmigielska z kancelarii Kozłowski Śmigielska i Wspólnicy. - W tej chwili jest tak, że konsekwencje radykalnej zmiany kursu ponoszą tylko kredytobiorcy. Banki, które zarabiały na tych kredytach nawet wtedy, gdy kurs franka wynosił 2,11 zł (teraz wynosi on 3,43 zł - przyp. red.), odnoszą zwielokrotnione zyski, a traci na tym klient. Nam zależy na tym, aby konsekwencje tej zmiany poniosły obie strony. Klienci, zaciągając kredyt we frankach, nie mieli świadomości, jak wiele ryzykują - mówi mecenas Śmigielska.

Zachętą, aby stoczyć bój w imieniu "ufrankowionych", był przykład Węgier, Chorwacji i Hiszpanii, gdzie rozstrzygnięcia były korzystne dla klientów. Sądy w Chorwacji i Hiszpanii unieważniły umowy z klientami i uznały, że zaskarżone kredyty mają być oddane albo przeliczone ponownie po kursie z dnia, kiedy je zaciągnięto.

Widziały gały, co brały

Dr Witold Potwora, ekonomista z Wyższej Szkoły Zarządzania i Administracji w Opolu, uważa, że szanse powodzenia takiego przedsięwzięcia są w Polsce niewielkie.

- To nie byłoby sprawiedliwe społecznie. Ci, którzy brali kredyty we frankach, relatywnie na tym zarabiali, bo one były tańsze niż te w złotówkach i wtedy nikt nie protestował. Niebezpieczeństwo wahań kursowych jest bardzo duże, szczególnie jeśli mówimy o kredycie hipotecznym, który z zasady bierze się na 15 lub więcej lat, i z takim ryzykiem kredytobiorca musiał się liczyć - uważa.

Część osób zdecydowała się na kredyt we frankach, bo w złotówkach by go nie dostały z powodu braku zdolności kredytowej. Budżet domowy już w chwili zaciągania zobowiązania był napięty, a gdy kurs franka poszybował w górę, zaczął wręcz trzeszczeć w szwach. A wtedy w wielu przypadkach zaczynał się dramat. - Myślę, że o tych dramatach niestety możemy jeszcze usłyszeć, bo kiedy nie ma pieniędzy na spłatę kredytu, to mieszkanie czy dom idą pod młotek i tu nie ma zmiłuj - mówi doktor Potwora.

Część ekonomistów uważa, że histeria wokół franka to niepotrzebne bicie piany, bo dla wielu kredytobiorców raty mimo wyższego kursu i tak są niższe, niż gdyby zadłużyli się w złotówkach.

Podobnego zdania jest pan Andrzej, który przewalutował kredyt ze złotówek na franki, gdy od kolegi z pracy dowiedział się, że tak jest taniej.

- Gdy zaczęło się to zamieszanie z frankiem, moje raty wzrosły, ale po przeliczeniu okazuje się, że to rozwiązanie i tak jest korzystniejsze od kredytu w złotówkach - mówi opolanin, który w przeliczeniu pożyczył 75 tys. zł w ratach rozłożonych na 25 lat. - Dziś, gdybym miał brać kredyt, to tylko we frankach.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska