Kim jest Muzyczuk
Witek ma 54 lata i poza córką Małgorzatą i wnuczką Patrycją nie ma w Brzegu najbliższej rodziny. Od 13 lat jeździ rowerem po świecie. Poza kilkoma krajami europejskimi ma już na swoim koncie wyprawy rowerowe głównie do Ameryki Południowej (Argentyna, Meksyk, Urugwaj, południowa i północna Brazylia, dżungla amazońska oraz Równik). Łącznie ma na "rowerowym" koncie przejechane około 50 tys. km. Swoje wyprawy Witek organizuje za własnoręcznie zarobione pieniądze.
Witek powtórnie wyrusza do dżungli brazylijskiej, którą odwiedził na początku tego roku. Tak jak poprzednio, jego wyprawa będzie trwała trzy miesiące.
- 9 grudnia lecę samolotem do Brazylii, skąd zamierzam wrócić 9 marca - mówi Muzyczuk. - Od dawna mam już bilet i rezerwację na samolot. Jestem również już spakowany, a rzeczy, które mam zabrać, leżą już na podłodze w moim mieszkaniu.
Do swojej szóstej dużej wyprawy Witek przygotowywał się 8 miesięcy. Aby zgromadzić potrzebne fundusze na bilet lotniczy (kosztuje ponad 4,5 tys.), pracował jako robotnik budowlany. Zarobione pieniądze odkładał na wyjazd i kupienie rzeczy, które zabiera na wyprawę.
- Biorę ze sobą oczywiście rower z przyczepką, którym przemierzę trasę z Brasilii do Boa Viasta - opowiada Muzyczuk. - Oprócz tego mam spakowany śpiwór i niewielki namiocik, w którym będę spać podczas pobytu w dżungli. Mam też oczywiście niezbędne rzeczy do reperacji roweru, włącznie z dętką. Chociaż podczas tylu wypraw dopiero raz złapałem gumę. Było to kilka lat temu w Meksyku. Zabieram ze sobą również podręczną apteczkę. Zrezygnowałem natomiast z zestawu antywstrząsowego, który miał mnie uchronić przed ukąszeniem żmij żyjących w dżungli. Jak się okazało, były to specyfiki na węże europejskie, a nie na południowoamerykańskie. Dlatego, na razie, przez pierwszą część trasy, pojadę bez zabezpieczenia. Później, kiedy uda mi się dojechać do Boa Vista, do zaprzyjaźnionego księdza Artura Chludzińskiego, mam otrzymać od niego surowicę przeciwko ukąszeniom żmij. Nie zabieram kuchenki turystycznej, ponieważ nie ma sensu taszczyć przez pół świata ze sobą zbędnego balastu. Kiedy będę przemierzać dżunglę, to postaram się rozpalać niewielkie ogniska, aby ugotować sobie pożywienie lub wodę.
Witek zamierza pokonać trasę o łącznej długości 4,5 tys. kilometrów. Z Brasylii wyruszy do Porto Velle, a następnie do Manaus. Z Manaus planuje dotrzeć do Boa Vista, gdzie zatrzyma się właśnie u zaprzyjaźnionego polskiego księdza oraz Indianki Ganie Rodriguez de Silvia. Trasę wyznaczył w taki sposób, aby mógł poruszać się po szlakach dżungli, które są ujęte na ogólnodostępnych mapach. Podróżnik chce uniknąć niespodzianek, takich jakie miały miejsce podczas jego wcześniejszych wypraw.
- Okazywało się, że drogi jakie znalazłem w atlasach, istniały tylko na papierze - dodaje Muzyczuk. - Ale jakoś musiałem sobie radzić. Zresztą powiem szczerze: każdy, kto nawet oglądając film o dżungli boi się jej klimatu, to nie powinien wyruszać na żadne egzotyczne wyprawy. Bo z tego mogą być tylko same kłopoty. Mimo tego, że sam w tropikach czuję się fantastycznie, przed każdą wyprawą mam stracha. Człowiek wchodząc do lasów południowoamerykańskich, po prostu nie wie, czy uda mu się z nich wrócić. Pełno jest tam różnej zwierzyny i bandytów. Na szczęście ja nie mam pieniędzy, ani też nie wyglądam na turystę z wypchanym portfelem. Ale co zrobić? Po prostu zakochałem się w dżungli i chcę do niej wrócić.
Witek oprócz turystycznego wyposażenia zabiera ze sobą aparat fotograficzny oraz kamerę. Zamierza dokładnie udokumentować całą swoją wyprawę. W Boa Vista z pomocą księdza Artura zamierza uzyskać zezwolenie z organizacji FUNAI, zajmującej się ochroną żyjących w pierwotnych cywilizacjach brazylijskich Indian, na podróż do rezerwatu, w którym żyją ci ludzie.
- Uchylę rąbka tajemnicy przed czytelnikami "NTO" - dodaje Witek - że takie zezwolenie będzie mi potrzebne podczas mojej kolejnej wyprawy. Planuję ją dopiero na koniec 2004 roku. Jednak aby wszystko wypaliło, muszę się do niej przygotowywać już teraz. Dlatego wykorzystam najbliższą wizytę w Brazylii do przygotowania kolejnej wyprawy. Mam zamiar dotrzeć do tych Indian samolotem, ponieważ to jest jedyny środek transportu, jakim można się tam dostać. Na pewno będą mi potrzebne na ten cel jakieś pieniądze, po przecież wynajęcie awionetki kosztuje. Nie wiem, ile będę musiał mieć kasy. Być może uda mi się dogadać z organizacją FUNAI. Mam nadzieję, że właśnie ksiądz Artur ułatwi mi kontakty z jej urzędnikami.