Zakupy. Nie daj się oszukać na promocyjnych pokazach

sxc.hu
Pani Jadwiga najbardziej lubi spotkania kameralne, w domu znajomych albo u siebie. Ma eleganckie mieszkanie, więc od czasu do czasu organizuje w swoim domu pokazy towarów pewnej firmy, która handluje garnkami, kosmetykami oraz różnego typu urządzeniami, jak np. filtry do wody.
Pani Jadwiga najbardziej lubi spotkania kameralne, w domu znajomych albo u siebie. Ma eleganckie mieszkanie, więc od czasu do czasu organizuje w swoim domu pokazy towarów pewnej firmy, która handluje garnkami, kosmetykami oraz różnego typu urządzeniami, jak np. filtry do wody. sxc.hu
W niewielkim holu opolskiej restauracji "Szara Willa" przed wyznaczoną w zaproszeniach godziną zaczęli się gromadzić potencjalni klienci. Ostatnio dawali zegarki. Wszystkim! Kobiety dostawały takie małe z bransoletką, a mężczyźni większe.

Mężczyzna w mocno znoszonych dresowych spodniach i tenisówkach wolałby jakiś gorący posiłek. Zaproszenie na promocyjny pokaz odkupił od znajomej. Rzecz jasna nie za pieniądze, ale za przysługi - wyniesienie popiołu, odśnieżenie podwórka, a latem za skoszenie trawnika. Prezenty u zaprzyjaźnionej sprzedawczyni wymienia na kawałek kiełbasy albo makrelę.

Pan w porządnym płaszczu, rozmawiając z sąsiadką w beżowych norkach, zarzeka się, że tym razem przychodzi tylko dla rozrywki, bo znudziło go siedzenie w te mrozy w domu. Niczego nie kupi, bo już się nakupił na takich imprezach.

Niektóre rzeczy jakby przez nieuwagę: fotel za 2,9 tys., pościel z wełny za 2 tys. zł i materac napełniony gryką, już nie pamięta za ile dokładnie. Sam nie wie dlaczego, bo żadna z tych rzeczy nie była mu potrzebna, o żadnej wcześniej nawet nie słyszał. Pierwszy raz na pokazie. Że człowiek dobrze się czuje po seansie na masującym fotelu albo po nocy spędzonej w pościeli z wełny się budzi jak nowo narodzony.

Świadomie nabył właściwie tylko grzejnik halogenowy za 1,3 tys. zł. Zamontował w kuchni i teraz, kiedy mróz ścisnął, cieszy się, że go ma, bo hajcuje doskonale. Gdyby nie to, w kuchni byłoby zimno, bo pali tylko w jednym pokoju w piecu kaflowym. Trzeba oszczędzać - tłumaczy.

- To pan oszczędza na cieple, a tyle takich kosztownych, a niepotrzebnych rzeczy nakupił? - dziwi się jego sąsiadka w futrze. - No, widzi pani, człowiek całe życie liczył się z groszem, a na starość zamarzył o luksusach - przyznaje pan w porządnym płaszczu.

Ludzie wielkiego serca

Jeden z organizatorów, który zaprasza do sali na pokaz, najpierw załatwia formalne sprawy. Każe wyłączyć telefony komórkowe, choć nie uprzedza, że niesubordynowanych wyrzuci "na zbity łeb". Potem trzeba wypełnić kilka rubryk na małych karteczkach z wielkim napisem TALON. Spośród tych, którzy wypełnią wszystkie rubryki i udzielą podpisem zgody na przetwarzanie danych, rozlosowane zostaną nagrody, które na razie leżą przykryte czerwonym obrusem.

I wreszcie zaczyna się spektakl. Moderatorem jest Stanisław, mężczyzna w średnim wieku, w czarnym garniturze. Razem z asystentem przypominają żałobników. Ale jest też nieodzowny pan doktor, który białym kitlem przełamuje czarną monotonię. Lekarz musi być, bo lekarzowi ludzie wierzą.

Doktor mówi po niemiecku, a pan Stanisław tłumaczy na nasze. Jakby ktoś miał coś przeciwko Niemcom, to akurat doktor mieszka w Kanadzie. Po imprezie każdemu da wizytówkę i zaprasza do siebie.

Doktor coś bredzi o ludziach z wielkim sercem, którzy zapewne znajdują się na sali, w odróżnieniu od tych bez serca, których jest wielu, ale zapewne nie tutaj. Doktor zapowiada, że zaraz przejdzie między ludźmi ze słoiczkiem napełnionym zielonym żelowym "kisielem" podtykając każdemu pod nos.

Zapachniało kamforą, ale doktor zapewnił, że to preparat rodem z Etiopii, któremu poświęcono reportaż w telewizji, bo jest doskonały na przeziębienia, katar, kaszel i zrogowaciałą skórę stóp.

Nie dowiedziałam się, czy ów cudowny lek miał być sprzedany czy też pełnił rolę prezentu, bo w pewnym momencie odezwał się dźwięk mojej komórki. A gdy wyszłam z sali, asystent wyniósł mój płaszcz i torebkę, zamknął drzwi i stwierdził, że organizatorzy nie życzą sobie mojego uczestnictwa w pokazie.

Odkurzanie bez świadków

Pani Jadwiga najbardziej lubi spotkania kameralne, w domu znajomych albo u siebie. Ma eleganckie mieszkanie, więc od czasu do czasu organizuje w swoim domu pokazy towarów pewnej firmy, która handluje garnkami, kosmetykami oraz różnego typu urządzeniami, jak np. filtry do wody.

Jeśli są to garnki, szybkowar czy robot, organizator przywozi produkty żywnościowe i gotuje. Właścicielka mieszkania stawia kawę, częstuje ciastem, a za to może liczyć na prezent - tacę na owoce, komplet łyżek wazowych albo sztućce.

Firma, która sprzedawała odkurzacze, robiąc pokaz w domu organizatora, odkurzała jego mieszkanie, ale ponieważ urządzenie nawet z nowych mebli wydobyłoby kłaki kurzu, gospodynie oburzyły się na taki sposób prezentacji, który pokazuje, jak jest u nich brudno.

Zrezygnowano więc z tych demonstracji. Podobnie jest z robotem wieloczynnościowym, który pierze zawieszone zasłony i czyści dywany. Dawniej organizator pokazu mógł liczyć, że na oczach gości prezenter zmieni jego brudny dywan w idealnie czysty. To była gratyfikacja od firmy za użyczenie mieszkania. Teraz prezenter przyjeżdża ze swoim brudnym dywanem, a właścicielowi mieszkania czyści jego już po pokazie.

W tym samym czasie co w "Szarej Willi" odbywał się w jednym z opolskich hoteli pokaz robota-odkurzacza, przy którym nie trzeba się ani schylać, ani przesuwać mebli.

Wracały z niego w dobrych nastrojach dwie znajome. Nie wiedzą, ile to cudo kosztuje, bo nie były zainteresowane zakupem. Jedna - bo już go ma, druga - bo nie ma pieniędzy. Ten, kto kupił odkurzacz, w prezencie otrzymywał garnki.

One dostały po wodzie toaletowej w sprayu za robienie frekwencji. Impreza była udana, bo panie spotkały znajome, potem poszły na kawę i przedpołudnie minęło im bardzo miło. Nic nie kupiły, bo latami spłacały raty za fotel magnetyczny, masażer ogólny, masażer do stóp, hydromasaż do wanny, lampy "Bioptron" z kolorowymi światłami, od których łatwiej goją się rany, i jeszcze paru urządzeń, z których najdroższy był ten odkurzacz-robot.

Miesięcznie przez trzy lata trzeba za niego spłacać po 345 zł. Na ostatni pokaz mąż znajomej już nie poszedł i powiedział, że nigdy już nie pójdzie, bo przecież i tak już mogą w domu otwierać gabinet rehabilitacji, a większości z tych swoich skarbów w ogóle nie używają.

Ostatnio właścicielka lampy "Bioptron" miała operację ręki i mogła sprawdzić, jak też spisuje się lampa. Rana nie goiła się tak doskonale. A teraz lampę odziedziczą wnuki.

Dzieci i wnuki są często motywacją do zakupów, choć starsi państwo nie pytają, czy chciałyby one posiadać na przykład kołdrę z wielbłądziej wełny. Syn jednej znajomej powiedział, że wolałby dofinansowanie do wyprawy, na której mógłby zobaczyć wielbłąda na wolności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska