Zapach francuskiego cukru

Sabina Kubiciel
Grupa mieszkańców La Chapelle sur Erdre, którzy we wtorek i środę przebywali na Opolszczyźnie, opowiadali o tym, jak organizowali pomoc, co skłoniło ich do przekazania darów dla Polaków, jak wspominają wiadomość o wprowadzeniu w naszym kraju stanu wojennego oraz jak oceniają postawę Jaruzelskiego i Wałęsy.

- Kiedy media podały, że w Polsce wprowadzono stan wojenny, społeczeństwa zachodniej Europy chciały wam pomóc. Przypuszczam, że nie dlatego, iż mają do was sentyment, ale stan wojenny wprowadzony w Polsce był sygnałem informującym o mogących nadejść zmianach - mówi Jean Paul Minier, mieszkaniec La Chapelle sur Erdre.

Rok 1982. Jean Paul prowadzi koszyk pomiędzy półkami sklepowymi. W kolorowych opakowaniach leżą na nich słodycze i konserwy, w równych rządkach stoją torebki z cukrem, mąką i ryżem. Obok makaron. Jean Paul schyla się i wkłada do swojego koszyka pięć torebek cukru, mąki i ryżu. Dorzuca jeszcze sześć konserw i trzy opakowania makaronu. Obojętnie przechodzi obok słodyczy. Nagle odwraca się, a w koszyku lądują dwie paczki cukierków. Po drodze wkłada jeszcze mleko, jogurty, chleb i szynkę. Idzie dalej do półek, na których piętrzą się odżywki dla dzieci, oliwki, grzechotki i pieluszki jednorazowe. Do zakupów dorzuca jeszcze opakowanie pieluszek i kilka słoiczków pożywnych przecierów owocowych dla milusińskich. Teraz już tylko do kasy i można wracać do domu.
- Nie chodziłem do sklepu specjalnie po to, aby kupić dary dla Polaków. To działo się niejako przy okazji robienia codziennych sprawunków. Do koszyka oprócz chleba i nabiału wkładaliśmy to, co naszym zdaniem mogło się przydać mieszkańcom waszego kraju - opowiada Jean Paul Minier z La Chapelle sur Erdre.

Rok 1982. Jaennine weszła do kuchni. Zdecydowanym ruchem otworzyła szafkę, gdzie trzymała domowe zapasy. Dwie paczki mąki - jedna powędrowała do torby, którą trzymała w dłoni. Trzy torebki cukru - wszystkie znalazły się w siatce. Później do nich dołączyły cztery konserwy rybne, dwa mydła i proszek do prania.
Jaennine Priggot, kiedy dowiedziała się o zbiórce darów dla Polaków, po prostu zajrzała do swoich kuchennych szafek i wyjęła to, co - jak sądziła - było najpotrzebniejsze mieszkańcom kraju, który jako pierwszy odważył się przeciwstawić komunistycznemu reżimowi.
- Nie powiem wielkich słów o przyjaźni między naszymi narodami. Po co? Nie chcę, aby ktoś mi dziękował za to, że wtedy, gdy potrzebowaliście każdej pomocy, potrafiłam się z wami podzielić. Miałam, więc mogłam dać. Po prostu zrobiłam to i już - mówi Jaennine Priggot z La Chapelle.

- Nasz transport mieli odebrać przedstawiciele organizacji zajmującej się dystrybucją darów. Jednak nigdy nie otrzymaliśmy potwierdzenia, że dostały je faktycznie osoby najbardziej potrzebujące - mówi Jean Paul Minier.
W rok po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce - w grudniu 1982 roku - przedstawiciele la Chapelle postanowili przywieźć dary sami. Oczekiwali, że na drogach roić się będzie od milicjantów i wojska. Polska przywitała ich jednak spokojem. Jedynie częste kontrole drogowe przypominały o tym, że sytuacja w kraju, który odwiedzają, jest wyjątkowa.

Lech Wałęsa dla moich rozmówców jest synonimem wszystkiego, co pozytywne. Postrzegany jest przez nich jak wódz prowadzący swe wojska ku zwycięstwu.
- Dziwię się tym Polakom, którzy źle mówią o Wałęsie. Tylko dzięki niemu jesteście wolni. Nam kojarzyć się zawsze będzie z osobą, która doprowadziła do upadku komunizmu - mówi Pierre Leray.
O generale Jaruzelskim nie chce mówić źle. Uważa, że decyzja, jaką podjął na pewno nie była łatwa.
- Ile nieprzespanych nocy poprzedziło rozkaz wprowadzenia stanu wojennego, wie tylko Jaruzelski. Być może dzięki temu ochronił wasz kraj od inwazji Sowietów? Niewybaczalne jest jednak to, że w tym czasie ginęli ludzie. Kiedy dotarły do nas informacje o tym, że na polskich ulicach leje się krew, wiedzieliśmy, że to, co dzieje się u was, jest niebezpieczne. Jeśli jeszcze do ofiar śmiertelnych dodać rzesze tych, którzy byli represjonowani, wtedy nietrudno zdać sobie sprawę z tego, jaką straszną machiną był ustrój, w którym żyliście - stwierdza Leray.
Pierre Leray zastanawia się, czy Jaruzelski powinien zostać ukarany za to, że wprowadził stan wojenny. Po chwili namysłu odpowiada:
- On już chyba został ukarany. Kiedy dziś patrzę na tego starego, schorowanego człowieka, widzę osobę, która codziennie rano budzi się z poczuciem niepewności co do swojej decyzji sprzed ponad dwudziestu lat. To gorsze niż więzienie - uważa.

- Pamiętam, że Francuzi, kiedy po raz drugi przyjechali do nas, przywieźli z sobą radiostację. Ukryli ją w desce rozdzielczej samochodu, którym przywieźli dary. Nie wiedzieli, komu ją przekazać, poszli więc do kościoła ojców kapucynów, który był centrum dystrybucji pomocy. Dopiero księża skierowali ich do działaczy lubelskiej "Solidarności" - wspomina Artur Płaza, mieszkaniec Bychawy, podlubelskiego miasteczka.
Francuzi przywozili z sobą jednak przede wszystkim żywność, odzież i lekarstwa.
- Mleko w proszku i odżywki dla dzieci były nam w tym czasie bardzo potrzebne. Ludzie z niecierpliwością czekali na dary. My nie korzystaliśmy, bo nie chcieliśmy zabierać tym, którzy byli w gorszej sytuacji materialnej - wspomina Danuta Listoś, mieszkanka Lublina.

Danuta Listoś opowiada o Lublinie sprzed dwudziestu lat. Wraca pamięć o ludziach, którzy przewinęli się przez parafię ojców kapucynów.
- Pani Krystyna spod piątki, matka dwójki dorastających chłopców, której mąż zmarł na raka, przychodziła zawsze, gdy przyjeżdżały dary. Najchętniej brała makaron, bo synowie lubili go później zjadać z cukrem i roztopionym masłem. Pani Oli, która miała roczną córkę, przydawały się odżywki dla dzieci i pieluszki. Rodzinie Kowalskich, gdzie było pięcioro dzieci, przydawało się wszystko - żywność, ubrania i środki czystości.
- Okres stanu wojennego, chociaż nierozerwalnie kojarzyć mi się będzie z pacyfikacją kopalni "Wujek" oraz tysiącami osób represjonowanych, przywołuje w pamięci również miłe wspomnienia. Zapach francuskiego cukru i środków czystości, które w czasie stanu wojennego docierały na podwórko parafii ojców kapucynów - mówi Jan Listoś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska