Trzeba najpierw wiedzieć, co to jest Biały Jar. To duża nisza, idealna do slalomów. Kiedyś, jeszcze w XIX wieku, panowała tu moda na zjazdy sankowe, potem na zwożenie jarem turystów wozami zaprzęgniętymi w konie - mówi.
Na początku XX wieku lawina przykryła wozaka wraz z koniem, ale pamięć ludzka szybko zatarła to wspomnienie. Biały Jar wciąż jest niezwykle atrakcyjną turystycznie doliną. Biegnie tędy popularny czarny szlak z Karpacza na Śnieżkę.
- Biały Jar zniknął tylko raz, właśnie po zejściu lawiny w 1968 roku. Doliny po prostu nie było. Śnieg wszystko wyrównał! - wspomina ratownik.
W szpileczkach
20 marca 1968 roku. Jest ciepło, ludzie w Karpaczu wystawiają twarze do słońca, łapiąc opaleniznę. Ale na szczytach zalegają ogromne czapy śniegu i wieje wiatr - tak silny, że zamknięto kolejkę. Ratownicy GOPR od kilku dni informują o poważnym zagrożeniu lawinowym.
W Karpaczu przebywa kilka wycieczek z zaprzyjaźnionych NRD i ZSRR, organizowanych w ramach wymiany młodzieżowej.
- Te wycieczki miały zawsze ten sam program: w jednym dniu Kraków, w drugim objazd doliny Jeleniej Góry, w trzecim wyprawa na Śnieżkę - mówi Stanisław Andrzej Jawor.
Turyści wychodzą w góry, bagatelizując ostrzeżenia. Jest z nimi przewodnik. Naoczni świadkowie twierdzą później, że grupa była kompletnie nieprzygotowana do wyprawy: panie miały na nogach szpileczki, panowie - półbuty.
- Można jedynie kalkulować, co się stało. Zobaczyli, że kolejka jest nieczynna. Ale program nakazywał zdobycie Śnieżki. Nawet jeśli przewodnik oponował, wycieczka nakłoniła go do wejścia szlakiem na górę. To w końcu "niebalszoj" szczyt - mówi Stanisław Jawor.
Niemiec miał szczęście
Jeden z Niemców zostaje w lesie za potrzebą. To ratuje mu życie. Katastrofa trwa 48 sekund. Niecała minuta huku, trzęsienie ziemi, przewalania się - z prędkością 100 kilometrów na godzinę - tysięcy ton śniegu i lodu. Lawinisko miało około 750 metrów długości i średnio do 80 metrów szerokości. Na tym olbrzymim polu średnia grubość śniegu wynosiła do 5 metrów, a w czole lawiny aż do 24 metrów!
Lawina zasypuje kilometr jaru, porywając z sobą trzynastu Rosjan, czterech Niemców i dwóch Polaków.
Dwadzieścia minut później rusza akcja ratownicza.
Najpierw dół, potem sonda
Slajdy z lawiny pokazują akcję ratunkową z 1968 roku - głębokie na 2,5 metra rowy, w których sondowano lawinisko.
Wojskowi razem z innymi osobami pod kierunkiem ratowników GOPR kopią w poprzek lawiniska głębokie do 3 metrów rowy, z których dopiero można było sondami dotrzeć do podłoża lawiny.
Ratownicy znają te uczucie: gdy sonda trafia na coś miękkiego i sprężystego. Stanisław Jawor trafił w drugim dniu akcji.
- Po wysondowaniu miejsca położenia zwłok, trzeba było się do nich dostać, kopiąc wąskie, głębokie na dwa do trzech metrów jamy. Było ciasno. Gdy odkopywałem ciało, moja twarz była tuż nad twarzą tej dziewczyny. Miała otwarte oczy - mówi. - Lawina nie tylko masakrowała ciała, miażdżąc i łamiąc kości. Ona także je rozbierała: ściągała buty ze stóp, kurtki i swetry zatrzymywały się na przegubach dłoni. Taka to była siła.
Ciało odkopanej dziewczyny było zaplątane w gałęzie jarzębu sudeckiego. W marcu drzewa nawet w górach puszczają już soki.
- Jeżeli wącha się ten zapach przez kilka godzin, siedząc w ciasnej śnieżnej dziurze, jeżeli poprzez gałęzie widać twarz dziewczyny z otwartymi ustami i nieruchomymi jak ze szkła oczami - to zapach ten może prześladować do końca życia - mówi Stanisław Jawor.
Konsul miał żal
Wydobywane ofiary mają rozległe urazy. Trzeciego dnia akcji ratownikom przywieziono na obiad flaczki. Lądują w krzakach.
Wojskowi, goprowcy, okoliczni mieszkańcy kopią także w nocy, najpierw przy świetle pochodni, potem działają agregat i reflektory. Na trzeci dzień akcji przyjeżdża konsul ZSRR i dociera na lawinisko. Ma pretensje, że ciała wyciąga się ze śniegu, obwiązując je linami, a nie wpinając w jakieś pasy.
Ciało ostatniej ofiary wydobyto 5 kwietnia.
Dziękuję Stanisławowi Andrzejowi Jaworowi za udostępnienie z jego prywatnego archiwum materiałów na temat lawiny z 1968 roku oraz slajdów z tamtejszej akcji ratunkowej.