Ksiądz Zbigniew Kocoń, proboszcz parafii pw. Wniebowzięcia NMP był jedną z pierwszych osób, które znalazły około 2-letniego chłopca w kościele przy ulicy Granicznej w Katowicach. Tutejszy kościół jest niewielki, bez monitoringu, bo choć w parafii myślą o instalacji kamer, na razie na taki wydatek pieniędzy nie mają. W świątyni dla wiernych przez cały czas dostępny jest przedsionek z klęcznikiem. To tu w środę, krótko po południu jedna z parafianek zastała małego chłopca bez opieki.
- Parafianka, która często pomaga nam w akcjach charytatywnych, przybiegła powiedzieć, że w przedsionku jest chłopiec. Wcześniej, jak zeznała też policji, wchodząc do kościoła minęła się z wybiegającą z przedsionka młodą kobietą, która powiedziała jej tylko, że ktoś dziecko zostawił i pobiegła dalej. Wszystko to jak mówiła wyglądało nienaturalnie – opowiada ksiądz Kocoń.
Początkowo jednak ani ksiądz, ani parafianka nie wezwali policji. Czekali, aż matka dziecka wróci. Liczyli, że tak się stanie. - Dziecko było spokojne, zadbane, ciepło ubrane, nie wyglądało na chore, czy z biednej rodziny – relacjonuje proboszcz. Kobieta, która znalazła chłopca zajęła się z nim, dziecko nie płakało.
- Czekaliśmy i dziwiliśmy się, ale reklamówka, którą zostawiono przy chłopcu, z mlekiem i pampersami, wskazywała, że chyba nikt nie wróci. Nie wiedzieliśmy, co zrobić, zadzwoniliśmy na 112, przyjechała policja, też nie bardzo wiedzieli, co począć i wezwali pogotowie ratunkowe – wspomina ksiądz.
Jak mówi, nie ma odwagi oceniać tego, co się stało. - Przerażające, co musi się kryć za taką decyzją, aby zostawić dziecko, jaka to musiała być motywacja. Co dzieje się z tą kobietą, co teraz przeżywa, gdzie jest, czy potrzebuje pomocy? I gdzie jest ojciec dziecka – wylicza nasuwające się pytania.