Targi nto - nowe

Zawsze pod górkę

Szel
Za uszycie bluzki podobnej do tej, którą prezentuje Agnieszka Lewandowska ze sklepu „Anna” w Kędzierzynie-Kożlu, producent otrzymuje zaledwie 5 złotych.
Za uszycie bluzki podobnej do tej, którą prezentuje Agnieszka Lewandowska ze sklepu „Anna” w Kędzierzynie-Kożlu, producent otrzymuje zaledwie 5 złotych.
Jolanta Oczko skończyła chemię na Uniwersytecie Opolskim i miała nadzieję na znalezienie pracy w wyuczonym zawodzie. Nie znalazła, więc przejęła od ojca firmę.

To był skok od razu na głęboką wodę - opowiada po prawie rocznej działalności w nowej roli. - Mój tato od lat prowadził firmę krawiecką, ale zamierzał z niej zrezygnować. Nie od razu zdecydowałam się sama poprowadzić ten interes. Najpierw szukałam pracy w zakładach chemicznych. Mieszkam we wsi, skąd mogłabym dojeżdżać do Kędzierzyna-Koźla, bo to niedaleko. Niestety, Wielka Chemia nie rozwija się, ale kurczy, zakłady redukują zatrudnienie. Zdałam sobie sprawę z tego, że w najbliższym czasie nie znajdę zatrudnienia w wyuczonym zawodzie. W tej sytuacji, zamiast szukać pracy, postanowiłam poprowadzić firmę ojca. Wydawało mi się to dość proste, bo interesowałam się tym, co tata robi, pomagałam, podsuwałam pomysły, gdyż przecież szycie damskiej konfekcji interesuje chyba każdą kobietę. Jednak wielu kłopotów, które są udziałem małych firm, nie byłam w stanie przewidzieć.

Kiedyś, patrząc z boku na pracę ojca, pani Jolanta nie zdawała sobie sprawy ze wszystkich problemów, jakie trzeba pokonać. Wydawało jej się, że kiedy przejmie "rozkręcony" już interes - klientów i kontrahentów - to jego prowadzenie nie nastręczy takich kłopotów, jakie mają początkujący przedsiębiorcy. Teraz miała okazję zweryfikować te poglądy.
Pierwsze rozczarowanie przeżyła w gminie, do której się zwróciła, by obniżono jej podatek. Wiedziała o życzliwości władz gminy Zdzieszowiece dla wszystkich przedsiębiorców, którzy tworzą miejsca pracy. Niestety, tym razem "odbiła się" o niemoc związaną z przepisami - warsztat mieści się w domu ojca i to tylko on mógłby się o taką ulgę ubiegać.
Kolejnym rozczarowaniem były kwoty, jakie należy płacić co miesiąc.
- Ojciec narzekał na wysokie koszty pracy, ale ja ledwie to rejestrowałam - mówi. - Teraz, kiedy okazało się, ile naprawdę trzeba zapłacić różnego rodzaju "haraczy" od każdego zatrudnionego pracownika, opadły mi ręce. Zatrudniam 14 osób i od początku każdego miesiąca zaczynam zbierać pieniądze na podatek, ZUS oraz inne obowiązkowe należności. Dlatego nie mogę więcej płacić ludziom, choć chciałabym. I tak nigdy nie wiem, czy zostaną jakieś pieniądze w kasie, żebym sobie wypłaciła pensję.

Przejmując firmę ojca, pani Jolanta planowała zmienić jej funkcjonowanie. Ojciec otrzymywał do tzw. przerobu tkaniny i fasony od krajowych oraz zagranicznych kontrahentów. Za szycie dostawał zapłatę, a odzież sprzedawana była w sklepach polskich i zagranicznych.
- Za uszycie bluzki moja firma otrzymuje 5 złotych - podaje przykład pani Jolanta. - Jeżeli doliczymy do tego koszt tkaniny i dodatków, cena najwyżej się potroi. Ale czy komuś udało się kupić taką rzecz tak tanio? Wędrują one przez kilka rąk pośredników i każdy dokłada swoją marżę. Ostateczna cena bluzki wydaje mi się mocno zawyżona. Myślałam więc o tym, żeby szyć i sprzedawać konfekcję, ale niestety, ten zamysł się nie powiódł. Kiedy rozeznałam rynek, okazało się, że jest on opanowany przez wielkich wytwórców i wielkie hurtownie. Nie znalazłoby się tam miejsce dla takiej małej firmy jak moja. Żeby wprowadzić na rynek własne kolekcje, trzeba zainwestować duże pieniądze. A ja na starcie takich środków na rozwój nie miałam. Przydałyby się też nowe maszyny, ale na razie nie mogę nawet o nich marzyć...

Wielkim problemem pani Jolanty są także nieterminowi kontrahenci. Odbiorą zamówiony towar, a potem ociągają się z zapłatą. Mała firma nie dysponuje właściwie żadnymi możliwościami restrykcji wobec opornych płatników. Musi pokornie czekać. Irytująca jest także niepewność związana z terminowością zamówień. Czasem spływają w nadmiarze, ale bywają też "puste" miesiące. Wtedy firma staje, ludzie idą na przymusowe urlopy, a szefowa martwi się, czy będą nowe zamówienia, czy będzie z czego wypłacić ludziom wynagrodzenia. Na razie nie było sytuacji, żeby pracownicy nie dostali w terminie wypłaty, ale czy tak będzie zawsze?
- Tato podtrzymuje mnie na duchu, ale często jestem mocno zestresowana - przyznaje młoda szefowa. - I wiem na pewno jedno: łatwiej jest być pracownikiem niż pracodawcą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska