Zbrodnie kuchenne. Kobiety zabijają nożem

Archiwum
Żaneta K. z Dylaków nie wytrzymała kolejnych ciosów wymierzanych przez konkubenta. Chwyciła za nóż i zabiła go. W sądzie przez łzy przekonywała, że żałuje tego, co się stało. Chciała też pójść na pogrzeb ofiary.
Żaneta K. z Dylaków nie wytrzymała kolejnych ciosów wymierzanych przez konkubenta. Chwyciła za nóż i zabiła go. W sądzie przez łzy przekonywała, że żałuje tego, co się stało. Chciała też pójść na pogrzeb ofiary. Archiwum
Kobiety o wiele rzadziej zasiadają na ławach oskarżonych niż mężczyźni. Ale potrafią być równie brutalne. Rękę podnoszą na mężów, konkubentów, własne dzieci. Jeśli kradną, to często... z miłości.

Anna z Kędzierzyna-Koźla ma 68 lat. Ale wygląda na co najmniej piętnaście lat starszą. Czoło zorane głębokimi bruzdami zmarszczek, siwe włosy, spore braki w uzębieniu. Lekko przygarbiona, ze smutnym wyrazem twarzy. To więzienie, a wcześniej alkohol tak ją zniszczyły. Podczas rozmowy patrzy nieruchomo w okno. To nawyk wyniesiony zza krat.

Do celi trafiła w 1995 roku. Zarzut? Zabójstwo konkubenta. Ówczesny Sąd Wojewódzki w Opolu skazał ją na 10 lat odsiadki. Nie miał wątpliwości, że pchnęła o dwa lata starszego mężczyznę nożem w klatkę piersiową. Zresztą nigdy temu nie zaprzeczała. Odsiedziała osiem lat.

- Wszystko przez alkohol - mówi. - Piliśmy go od rana do wieczora, tak bez okazji. Kiedy Andrzejowi szumiało w głowie, zawsze mnie bił, też tak bez powodu. Pewnego razu nie wytrzymałam, chwyciłam za nóż kuchenny, taki z drewniana rączką, którym kroiliśmy chleb i kiełbasę, i uderzyłam go. Nawet nie wiedziałam, jak i kiedy to się stało.

Kiedy doszło do niej, co zrobiła, pobiegła po sąsiada. To on zadzwonił na policję. Potem były przesłuchania, areszt, wizja lokalna, zarzuty, proces, wyrok i odsiadka.

- Gdyby nie alkohol, moje życie potoczyłoby się całkiem inaczej - przekonuje. - Przecież nie urodziłam się morderczynią. Skończyłam zawodówkę, pracowałam wiele lat jako krawcowa, ale potem zwolnili mnie za picie. Potem poznałam Andrzeja, też alkoholika i stoczyłam się po równi pochyłej. Dziś jestem wrakiem człowieka. Ale nie mam o to do nikogo pretensji. Sama jestem sobie winna...

Zbrodnie kuchenne

W Polsce 8 na 10 morderstw to domowe zbrodnie lub inaczej mówiąc - kuchenne, bo najczęściej z kuchennym nożem i zdesperowaną kobietą w roli głównej. Tak było m.in. 20 września 2009 roku w podopolskich Dylakach. 32-letnia Żaneta K. i jej konkubent, 27-letni Marek S., bawili się na dożynkach. Mężczyzna wypił 10 piw. Był agresywny i wulgarnie odnosił się do Żanety. Wieczorem para wróciła do domu. Tam Marek S. uderzył oskarżoną w głowę.

- Było późno, dzieci spały, nie chciałam awantury, więc nawet nie zdejmowałam ubrania i położyłam się do łóżka - mówiła Żaneta K.

Po jakimś czasie mężczyzna położył się obok niej i włączył film dla dorosłych. Głośno komentował, co robią aktorki, a ona tak nie potrafi. Kiedy kobieta nie chciała oglądać filmu, uderzył ją ponownie. Zresztą bił ją bardzo często. Policja założyła nawet rodzinie niebieską kartę, dla ofiar domowej przemocy. Tej nocy Marek S. zachowywał się tak głośno, że próbowała uciszać go nawet córka. Na nic.

Kiedy podniósł się z łóżka, wystraszona Żaneta K. chwyciła za leżący obok nóż i pchnęła go nim dwa razy. Ostrze przebiło przełyk i krtań oraz bark. Mężczyzna wybiegł jeszcze na podwórko i tam upadł. Kobieta próbowała ręcznikami tamować krwotok. W tym czasie córka dzwoniła na pogotowie. Lekarzom nie udało się uratować rannego mężczyzny.

- Chciałam go tylko odstraszyć, żeby dał mi wreszcie spokój - wyjaśniała Żaneta S.

Ława sądowa nie jest sfeminizowana

Jak wynika z sądowych statystyk, kobiety stanowią zaledwie ułamek procenta wśród osób zasiadających na ławach oskarżonych.

- Są miesiące, że na ponad 200 spraw karnych, które trafiają do naszego sądu, wśród oskarżonych nie ma żadnej pani, a jeśli już się zdarzają, to można policzyć je na palcach jednej ręki - wyjaśnia sędzia Piotr Wieczorek, prezes Sądu Rejonowego w Opolu, który orzeka od 20 lat. Jak mówi, jeśli płeć piękna trafia już na wokandę, to w młodym wieku - 17-30 lat.

- Najczęściej chodzi o kradzieże dokonywane ze swoimi chłopakami czy paserstwo, którego dokonały na ich prośbę - mówi sędzia Wieczorek. - Można powiedzieć, że z miłości wchodzą w konflikt z prawem. Starsze panie natomiast są bohaterkami procesów gospodarczych. Chodzi przede wszystkim o księgowe czy pracownice działów finansowych, które malwersują pieniądze firm, w których pracują.

Jedną z "bohaterek" takiej sprawy jest Jolanta G., pracownica kasy zapomogowo-pożyczkowej przy Holdingu Blachownia w Kędzierzynie-Koźlu. Kobieta stworzyła piramidę finansową, której ofiarami stało się ponad 100 osób. Będąc księgową kasy, przelewała na swoje konto pieniądze wpłacane przez jej członków, głównie pracowników firm działających przy Holdingu Blachownia. Braki w kasie próbowała ukrywać, robiąc skomplikowane operacje finansowe, a także zaciągając pożyczki w bankach i innych instytucjach finansowych. Śledczy przez kilka miesięcy pracowali nad tą trudną sprawą. Akt oskarżenia przeciwko Jolancie G. trafił do Sądu Okręgowego w Opolu trzy lata temu. Za przywłaszczenie 292 tys. zł skazana została na dwa lata więzienia.

Kobieta żałuje

Prawnicy mający do czynienia z procesami karnymi przyznają, że sprawy dotyczące pań toczą się generalnie szybciej i łatwiej niż z panami.

- Kobiety nie utrudniają procesów, mają więcej odwagi cywilnej, generalnie przyznają się do winy, rzadziej wracają też na ścieżkę przestępstwa - mówi Piotr Wieczorek.
Prezes sądu nie zapomni nigdy posiedzenia aresztowego Żanety K. z Dylaków, która zabiła konkubenta.

- Chociaż była przez niego bita, maltretowana, poniżana, to na posiedzeniu aresztowym, płacząc, mówiła, że go kochała, że żałuje tego, co zrobiła, i błagała, by pozwolić jej pójść na jego pogrzeb - mówi sędzia Wieczorek. - Muszę powiedzieć, że zrobiło to na mnie wrażenie.

Podnoszą rękę na dzieci

- Każde zabójstwo zasługuje na potępienie, ale pozbawienie życia noworodka na szczególne - uzasadniał w czerwcu 2011 roku wyrok na 29-letnią Agnieszkę M., która zabiła dwójkę noworodków sędzia Piotr Kaczmarek z Sądu Okręgowego w Opolu. - Dorosły człowiek miał szansę na poznanie świata, rodziny, innych ludzi. Zabity noworodek takiej szansy nie ma.

Chodzi o sprawę głośnych zbrodni w podopolskich Chróścicach. W listopadzie 2002 roku 29-letnia Agnieszka M. zaraz po urodzeniu chłopczyka zakopała go żywcem na podwórku. Do kolejnej zbrodni doszło w drugim półroczu 2003 roku. Wówczas urodziła dziewczynkę. Ją też zakopała w ogrodzie. Kolejne dziecko przyszło na świat w styczniu 2010 roku. Jak ustalili śledczy, był to chłopczyk. Kobieta zawinęła noworodka w zasłony i zakopała w płytkim dole.

Jak się okazało w śledztwie, trzecie dziecko urodziło się martwe. Biegli uznali, że w chwili popełniania czynów, oskarżona miała znacznie ograniczoną poczytalność. Za dwa morderstwa oraz za pochowanie zwłok poza cmentarzem została skazana na 12 lat więzienia. Karę będzie odbywać w systemie terapeutycznym w więzieniu, w którym pracują psychologowie, lekarze i terapeuci.

Oprócz trzech noworodków, które nie żyją, Agnieszka M. urodziła jeszcze trójkę dzieci. Jedno zostawiła w szpitalu, dwoje kolejnych mieszka w domu dziecka.

- To pokazuje, że oskarżona dobrze wiedziała, że jeśli nie chce mieć dzieci, może je oddać do adopcji - zauważył sędzia.

Śledczy z Prudnika nigdy nie zapomną natomiast Katarzyny W. z Głuchołaz, która ze szczególnym okrucieństwem znęcała się nad kilkuletnim synem.

Kobieta biła go po całym ciele, gryzła i popychała na ścianę. Chłopczyk miał stłuczenie mózgu, złamane trzy żebra, urazy brzucha. Lekarze, którzy się nim zajmowali, mówili, że nigdy nie widzieli tak zmaltretowanego dziecka.

Matka przyznała się do winy. Prokuratorowi powiedziała jednak, że obrażenia dziecka to wynik przypadkowych zachowań - np. jej chwilowej złości. Chłopczyk trafił do rodziny zastępczej, kobieta przed sąd.

Więzienia pełne, ale panów

W całej Polsce za kratami przebywa ponad 86 tysięcy osób. Tylko 2,3 tysiąca to kobiety. Na Opolszczyźnie jest ich 60, dla porównania panów 3 tysiące.

- Jak na dłoni widać, że panie mają łagodniejsze charaktery - mówi porucznik Przemysław Zwiech z Aresztu Śledczego w Opolu. - Widać to również w codziennej pracy z osadzonymi kobietami. Jest z nimi mniej problemów, choć oczywiście mają swoje humory...

Na Opolszczyźnie jedynym ośrodkiem odosobnienia dla kobiet jest Zakład Karny w Opolu.

- Generalnie odsiadują kary w tzw. trybie półotwartym, czyli w dzień cele są otwarte, więźniarki mogą się odwiedzać, chodzić po korytarzu - tłumaczy porucznik Zwiech. - Oczywiście jeśli są agresywne, wówczas trafiają do celi zamkniętej, ale to margines.
Przy opolskim więzieniu działa też filia Przedsiębiorstwa Przemysłu Obuwniczego ze Strzelec Opolskich. To właśnie tam pracują więźniarki.

- Ale równie chętnie sprzątają zakład karny czy pomieszczenia administracyjne. Oczywiście dostają za to wynagrodzenie, które najczęściej wysyłają rodzinom, które opiekują się ich dziećmi - wyjaśnia Przemysław Zwiech.

Kobiecą rękę widać też w celach. Chociaż te wyposażeniem niczym nie różnią się od męskich, to jest w nich większy porządek. Panie nie ukrywają też swoich uczuć. Trzymają przy sobie zdjęcia bliskich, w przeciwieństwie do mężczyzn, którzy jak już dekorują ściany, to często skąpo ubranymi modelkami.

Płeć piękna, płeć słaba - fizycznie

Statystyki wskazują, że kobiety wciąż częściej są ofiarami przemocy niż sprawczyniami. W 2012 roku opolska policja założyła 1466 tzw. niebieskich kart dla ofiar przemocy w rodzinie. Pomocą objętych zostało 1955 osób. Tylko 188 z nich to panowie. Reszta to kobiety i dzieci maltretowane przez mężczyzn...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska