Złotówka osłabła już wobec euro o 25 proc., ale cudu nadal nie ma. Politycy zapomnieli, że gdy słaba złotówka sprzyja eksporterom, to szkodzi importerom i tym, którzy rozliczają kontrakty w euro.
Wczoraj w opolskich kantorach za euro trzeba było zapłacić 4,85 zł.
Silna waluta europejska już zaczęła dobijać niektóre branże: jak grzyby po deszczu padają biura podróży. Operatorzy turystyczni przewidują, że w efekcie tego na polskim rynku zostanie kilka dużych zagranicznych koncernów. Większość polskich biur upadnie.
- W ciągu roku euro zdrożało o 1 złoty, przez co ceny imprez wzrosły o około 25-30 procent - mówi Krzysztof Retmańczyk, prezes Biura Podróży Retman w Opolu. - Klienci mniej podróżują albo całkiem rezygnują z wyjazdów. Dotyczy to imprez rozliczanych w euro. Dla przykładu: za wczasy w Chorwacji z przejazdem autokarowym, które kosztowały rok temu 1100 zł, teraz trzeba zapłacić 1450 zł. W tej samej cenie poza sezonem można polecieć samolotem do Egiptu.
Większość Polaków wolała dotąd jeździć na wczasy do Grecji, Hiszpanii, Włoch czy Chorwacji, bo było bliżej i taniej niż na Bliski Wschód. Niestety, zainteresowanie tymi wyjazdami spada.
Wzrost cen po zwyżce euro widać najszybciej właśnie w turystyce, bo branża sprzedaje produkty przy minimalnych marżach. Przedsiębiorstwa, które mają wyższą rentowność, mogą ten koszt wziąć na siebie. Ale też do pewnego czasu.
- Jak to potrwa jeszcze dłużej, to będziemy musieli podnieść ceny - mówi Karol Cebula, prezes spółki Intersilesia Mc Bride w Strzelcach Opolskich. - Sprowadzamy surowce z Zachodu, co przy takim kursie euro rzutuje na nasze koszty i jeśli ten wzrostowy trend się nie zmieni, już wkrótce klient to odczuje. Na razie bierzemy ten koszt na swoje barki, żeby nie podnosić ceny, ale firma pozostaje prawie bez zysku, a jak jest bez zysku, to nie ma możliwości rozwojowych. Przy poziomie 4,80 złotego za euro jednym przedsiębiorstwom umożliwia się nadmierne zyski, a drugim - zabiera wszystko. Jeżeli politycy się nie opamiętają i nie zrobią porządku z finansami państwa, część firm w Polsce pójdzie z torbami.
Tak samo długo broniła się przed wzrostem cen branża samochodowa, jednak obrona ceny kosztem własnego zysku nie może trwać w nieskończoność. Cena euro pnie się do góry od dwóch lat, a ceny aut pozostawały na stabilnym poziomie. Importerom udawało się uzyskać taki efekt dzięki temu, że rozliczenia sprzedaży wykonują za pośrednictwem banków należących do producentów aut. Salony zdołały utrzymywać ceny sprzed roku i więcej, bo banki te dysponowały zapasem euro kupionym wcześniej po niższej cenie. Te zapasy już się kończą.
- Do tej pory mieliśmy promocyjne ceny, zamrożone na poziomie 4,35 złotego za euro - mówi Andrzej Miszkiewicz z działu sprzedaży autoryzowanego dealera Mercedes-Benz w Opolu. - Jednak przy poziomie 4,81 złotych za euro ceny na niektóre modele samochodów dostawczych już wzrosły o 3,5-4 procent, czyli o około 800-1000 złotych.