Zdzisław Martyna wiecznie u sterów

Archiwum prywatne
Dożynki Gminne w Węży 11.09.1987 r. Chleb, sól  i - bywało - coś jeszcze. W tamtych czasach nie sprawowało się władzy, nie mając dyżurnej flaszki w barku.
Dożynki Gminne w Węży 11.09.1987 r. Chleb, sól i - bywało - coś jeszcze. W tamtych czasach nie sprawowało się władzy, nie mając dyżurnej flaszki w barku. Archiwum prywatne
Wybierała go jedyna słuszna partia. Potem - radni, wreszcie - wszyscy mieszkańcy. Zdzisławowi Martynie "stuknęło" trzydzieści lat na stanowiskach: naczelnika, wójta i burmistrza. Wszystkie piastował w Korfantowie. W tej dyscyplinie jest rekordzistą.
Dożynki Gminne w Węży 11.09.1987 r. Chleb, sól  i - bywało - coś jeszcze. W tamtych czasach nie sprawowało się władzy, nie mając dyżurnej flaszki w
Dożynki Gminne w Węży 11.09.1987 r. Chleb, sól i - bywało - coś jeszcze. W tamtych czasach nie sprawowało się władzy, nie mając dyżurnej flaszki w barku. Archiwum prywatne

Dożynki Gminne w Węży 11.09.1987 r. Chleb, sól i - bywało - coś jeszcze. W tamtych czasach nie sprawowało się władzy, nie mając dyżurnej flaszki w barku.
(fot. Archiwum prywatne)

Styczeń 1982 roku, stan wojenny. PZPR szuka kandydata na stanowisko naczelnika gminy Korfantów, bo poprzedniego zdymisjonowano 13 grudnia. Wybór pada na 31-letniego wtedy sekretarza gminnego komitetu partii Zdzisława Martynę.
- Wtedy się fochów nie stroiło - wspomina. - Byłem członkiem partii, dostałem polecenie. Oczywiście mogłem odmówić, ale młody człowiek, 31-letni, miał swoje ambicje. To było dla mnie wyzwanie.

Wychował się w sąsiedniej Ścinawie Małej. Po technikum rolniczym w Nysie pojechał do Dęblina, do szkoły orląt, uczyć się latania. Ale zdrowie nie wytrzymało. Wrócił i mając 24 lata - został szefem powiatowego zarządu Związku Młodzieży Wiejskiej. Wdrażał nowoczesność w GS Ścinawa, potem został wiceprezesem kolejnej spółdzielni. Do 16 stycznia 1982 roku.

Pięć minut dla Korfantowa

W gminie administracja była siermiężna. W urzędzie jedna osoba z wyższym wykształceniem. Jak przyjeżdżała kontrola z Opola, to pokazywali "wykształciucha" palcem i szeptali naczelnikowi: To u pana magister pracuje?! W całym miasteczku cztery studnie miejskie z ręczną pompą, żadnego wodociągu czy kranów. Naczelnik sam donosił wodę w wiadrze żonie i dzieciom. I do tego gmina, ledwie pięć lat wcześniej sklejona z trzech innych. Z lokalnymi animozjami, które do dziś czasem wychodzą.

- Pamiętam pierwszy powielacz w urzędzie - opowiada Zdzisław Martyna. - Na denaturat i kalki, na których się pisało. Bębnem trzeba było kręcić. Wszystko w pomieszczeniu tajnym, z zakratowanymi oknami i drzwiami. Potem za parę groszy kupiliśmy z fabryki obuwia powielacz białkowy. Farba paskudziła ręce, trudno je było domyć. Człowiek chodził brudny po urzędzie.
Trzydziestolatkowi przyszło dzielić urzędowe asygnaty na wszystko, od maszyn rolniczych, ciągników, po materiały budowlane, a nawet wódkę na wesela. Raz dostał 20 ton wapna na całą gminę i rury do centralnego ogrzewania, wystarczające na jeden dom mieszkalny.

- Co chwilę musiałem chodzić na różne posiedzenia, rozliczać się z tych decyzji - opowiada burmistrz Korfantowa. - Do gminnego komitetu PZPR, ZSL, na zebrania prezydium rady, Frontu Jedności Narodu, czasem przyjechała IRCH-a (Inspekcja Robotniczo-Chłopska), albo komisarze wojskowi czy inne grupy operacyjne.

Sam do urzędu wzywał tych, co uporczywie nie chcieli podjąć pracy. Wtedy każdy zakład miał obowiązek przyjąć bezrobotnego.
- Perswadowałem im na dywaniku, że będę musiał ich skierować na kolegium i tam karami zmuszą ich do zatrudnienia - opowiada ówczesny naczelnik. - Są tacy, co mi do dziś to wypominają. I są też tacy, którym do dziś te rozmowy nie pomogły. Dalej są bezrobotni, tylko dziś już nikt z nimi nie rozmawia.

Przez trzydzieści lat zmienił trzy gabinety. Już nie trzyma w szafce koniaku czy winiaku.

- Pijaństwa nie było, ale czasem szło się do kawiarni po zebraniu czy po pracy - wspomina Zdzisław Martyna. - Kiedy przyjeżdżał ważny gość i zaakceptował propozycję, nalewało się po kieliszku. To były czasy, że niewypicie po spotkaniu było bardzo źle widziane. Kiedyś uczestnicy zebrania partyjnego zaproponowali kieliszek delegatowi z Opola, a on odmówił. Na drugi dzień wszyscy mu zwrócili legitymacje członkowskie.

Na pewnym nocnym posiedzeniu u dyrektora nieistniejącej już fabryki obuwia, w gronie kilku osób ustalili plan działania dla gminy. Wtedy jeszcze nikt nie myślał o pisaniu strategii. Zaczęli od wodociągowania. Z Korfantowa zniknęły kolejki do studni.
- Wyjątkową okolicznością sprzyjającą dla nas była rozbudowa szpitala rehabilitacyjnego. Tak zaczęło się nasze pięć minut - wspomina burmistrz. Pieniądze dawało województwo, ale premiowano tych, co potrafili je sprawnie wydać. Dla szpitala potrzebna była oczyszczalnia ścieków. Na szczęście zaprojektowano ją tak, że potrzebowała dużej ilości ścieków, więc przy okazji skanalizowano większość miasta. Urząd dostał pieniądze na budowę 50 mieszkań dla personelu medycznego. Jak na tamte czasy - komfortowych. Potem dostali środki na budowę wysypiska i spychacz do równania odpadów. Stelefonizowali się jako trzecia gmina w województwie. Dwa lata z rzędu Korfantów nagradzano tytułem Mistrza Gospodarności.
- Do teraz realizujemy plan rozwoju ustalony 25 lat temu - komentuje Kazimierz Didyk, wieloletni radny, od roku przewodniczący rady gminy. - Ciągłość działania jest dla nas dużą wartością.

Dzień dobry wszystkim

W 1990 roku mianowany przez wojewodę naczelnik Zdzisław Martyna został wybrany na wójta.

- Największą niespodzianką było dla mnie, kiedy z propozycją pełnienia funkcji wójta przyszli do mnie przedstawiciele "Solidarności" - wspomina Zdzisław Martyna. - W kolejnych wyborach głosowała za mną większość radnych. Czasem nawet nie miałem kontrkandydata.

Urząd kupił trzy nokie, pierwsze w całej gminie. Do dziś ma ten sam numer telefonu komórkowego. 13 sierpnia 1993 roku minister Jan Maria Rokita w Warszawie wręczał nowemu burmistrzowi Martynie akt nadania praw miejskich. Wcześniej przez trzy lata z przewodniczącym rady gminy jeździli do Warszawy walczyć z nieprecyzyjnymi przepisami. Rząd zmieniał je na ich przykładzie.
- Swego czasu znałem w gminie 90 procent dorosłych mieszkańców. Dziś już pewnie trochę mniej - mówi o sobie. - Jak idę ulicą, mało kto nie powie mi "dzień dobry". Ludzie zatrzymują mnie, żeby porozmawiać. Żona przestała chodzić ze mną na spacery, bo za bardzo się denerwuję, jak widzę każdą dziurę. Regularnie chodzę natomiast na wszystkie spotkania - działkowiczów, bo sam mam działkę. A także na spotkania hodowców gołębi pocztowych, choć nigdy nie byłem gołębiarzem. Bywam u sportowców i strażaków. W urzędzie gminy wiele się zmieniło, a ja zostałem najstarszym pracownikiem. Dziś wszyscy mają wyższe wykształcenie.

Rok temu oddał największą inwestycję w powojennej historii Korfantowa - gimnazjum za 10,5 mln zł. Przy okazji przeprowadził najboleśniejszą społecznie operację likwidacji całego grona małych wiejskich szkół. Dał tym argument opozycji.

- Gmina wybudowała gimnazjum bez żadnej unijnej dotacji, choć część mieszkańców do dziś myśli, że Unia pomogła - komentuje Andrzej Kruczkiewicz, radny z opozycji, dwukrotnie kontrkandydat w wyborach. - Dlatego trzeba doliczyć do kosztów 4,8 mln zł spłaty kredytów. Dzięki gimnazjum staliśmy się najbardziej zadłużoną gminą w województwie, z najniższymi dochodami własnymi. Moim zdaniem powinniśmy wydać te pieniądze na inne cele. Może drobniejsze, ale bardzo ważne dla ludzi. I ściągnąć dzięki nim więcej unijnych dotacji. Poza tym uważam, że w tak ważnej sprawie, jak budowa gimnazjum, burmistrz mógł zrobić konsultacje społeczne. Nawet jeśli prawo tego nie wymagało.

- Społeczność nie oszczędzała mnie ani radnych - burmistrz Martyna jest przekonany o słuszności decyzji. - Ludzie bronili swoich wiejskich szkół i strajkami, i okupacjami. Nie dziwię się zresztą. Jedną szkołę zlikwidowaliśmy rok przed wyborami. Ale i tak dostałem tam najwięcej głosów spośród wszystkich kandydatów. Fenomen socjologiczny?
Z gimnazjum jest dumny. Uważa, że to edukacyjny hit. Szkoła doskonale wyposażona w komputery, świetne gabinety lekcyjne. Wreszcie wyrównuje szanse edukacyjne wiejskiej młodzieży. On, jako człowiek ze wsi, jest na tym punkcie bardzo wrażliwy.

W gabinecie to się działo

W swoim gabinecie był świadkiem ludzkich dramatów charakteryzujących zmieniające się czasy, przejście od socjalnego PRL-u do wolnorynkowej RP. Pewna kobieta, prosząc o mieszkanie dla syna, krzyżem położyła się mu pod biurkiem.

Mówi, że najtrudniej mu patrzeć na płaczących mężczyzn. Bo rodzina się wali, bo nie ma na chleb. Czasem doradzał życiowo nawet starszym od siebie i do dziś mu się kłaniają na ulicy. Szczególnie dramatyczne były lata 90., kiedy starsi rolnicy licznie przepisywali gospodarstwa na dzieci, w zamian za emeryturę. A potem nie mogli się pogodzić z nowym gospodarzem. Jeden z miejscowych zamknął się w stodole i podpalił. Zginął, bo nie mógł patrzeć, jak marnowany jest dorobek jego życia.

- Przyszedł kiedyś człowiek pożalić się na problemy z żoną. Godzinę później słyszę, że się powiesił - opowiada Zdzisław Martyna. -
Bywało, że ktoś się napił, nabrał odwagi i pięścią walił w moje biurko albo groził nożem. Trzeba było wzywać policję albo przynajmniej to udawać. Zdarzało się, że sam pomagałem wyprowadzić petenta z urzędu. Następnego dnia przychodził przeprosić. Nikogo do sądu
nie podałem.

- Już samo to, że przetrwał te wszystkie burze i przemiany, że ma tyle zdrowia i determinacji, jest wielkim osiągnięciem. To świadczy o wielkim zaufaniu społecznym - komentuje Jan Woźniak, burmistrz Otmuchowa, też z niemałym stażem na stanowisku (piastuje je od 1983 roku, ale z czteroletnią przerwą).

W 2006 roku przegrał wybory trzema głosami. A właściwie tylko jednym, bo przeciwnik Andrzej Kruczkiewicz w sądzie zakwestionował dwa głosy i wygrał. W ostatnich wyborach wszedł do drugiej tury z Anną Ziółkowską-Woźny i wygrał 66 głosami. Poparło go ponad 1,5 tysiąca mieszkańców gminy. Ale gdy w 2011 wystartował z odległej pozycji do Sejmu z listy SLD otrzymał tylko 317 głosów.

Ludzie nie chcieli go puścić na Wiejską, a może dojrzeli już do zmian.

Sam Martyna mówi: - Ja dojrzałem do sytuacji, że samorząd powinien przejąć ktoś młodszy - mówi Zdzisław Martyna i dodaje, że boi się rutyny. Przyznaje, że myśli o emeryturze, która nadejdzie za 4 lub 5 lat. - Moja służba dobiega końca. Szkoda tylko, że nie pisałem wspomnień.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska