Żeby chociaż wyjść na zero

Fot. Sebastian Stemplewski
Brama huty. Coraz mniej ludzi wychodzi stąd po pracy.
Brama huty. Coraz mniej ludzi wychodzi stąd po pracy. Fot. Sebastian Stemplewski
Od poniedziałku wstrzymano produkcję w Hucie "Andrzej". Pracowników wysłano na przymusowe urlopy. Na szczęście przyczyną jest awaria reduktora, a nie plajta firmy.

Nie wiadomo, jak długo potrwa naprawa. Pracownikom zapowiedziano, że pięć wolnych dni odrobią w weekendy sierpniowe i wrześniowe. Co będzie, jeżeli remont się przedłuży? Prezes spółki, Piotr Górowski, będzie o tym rozmawiał z zarządem.
W normalnym dniu pracy o godzinie czternastej z bramy huty wysypuje się grupa pracowników. Skończyli pierwszą zamianę. Jedni przysiadają jeszcze w barze naprzeciwko. Zimne piwo dobrze chłodzi nagrzane w rurowni gardła. Bo temperatura w hali produkcyjnej jest naprawdę wysoka, dochodzi do tego hałas przetaczanych rur. Hutnicy pracują z ochraniaczami na uszach i w ochronnych drelichach okrywających całe ciało.
To nie koniec zwolnień
Huta "Andrzej" w Zawadzkiem powstała w 1836 roku. Nazwę przybrała od imienia pierwszego dyrektora. Po wojnie nowe władze przypisały jej nazwisko współczesnego bohatera, generała Świerczewskiego. W 1991 roku zorganizowano referendum wśród hutników, w którym wybierano nową nazwę firmy. Wrócono do przedwojennego "Andrzeja".
W okresie świetności w zakładzie pracowało pięć tysięcy osób. Żyło z niego nie tylko miasto i okolica, ale i mieszkańcy ościennych województw. Firma zapewniała pracownikom nowe mieszkania, wybudowała dla nich kinoteatr, halę sportową i boiska, basen, stołówkę. Budowała własne ośrodki wypoczynkowe. Lokalny handel i usługi rozwijał się dzięki zasobnej kieszeni hutników.
Na początku tego roku huta zatrudniała 900 osób. Po półroczu było ich o pięćdziesiąt mniej, i to nie koniec zwolnień. Trudno jednak powiedzieć, czy to już wystarczy. Hutnicy nie czują się bezpieczni, tym bardziej że klucz do zwolnień jest niejasny.
Henryk Jacek (w hucie od 22 lat), szef związku zawodowego "Solidarność", uważa, że dla niektórych przełożonych redukcje etatów to szansa na pozbycie się nielubianych pracowników.
- Wiadomo, że w tak małej miejscowości jest wiele zależności i układów. W firmie pracują członkowie rodzin i znajomi. Kogo zatem należy wskazać do zwolnienia? - pyta retorycznie. Przyznaje, że zarząd konsultuje proponowane nazwiska ze związkami. - Czasami udaje się kogoś uratować - dodaje.
Średnia płaca w hucie, według informacji prezesa, wynosi 2100 złotych brutto. Jednak blisko sześćdziesiąt procent pracowników zarabia 1200-1300 złotych. Od lipca rada nadzorcza spółki powołała na stanowiska członków zarządu dwóch nowych ludzi.
Wszyscy w hucie, od robotnika po członka zarządu, odbierają pensje w ratach: dziesiątego, dwudziestego i trzydziestego. Zasada jest taka, że dwie pierwsze raty są dla wszystkich jednakowe, ostatnio wynoszą 400 złotych. Trzecia jest wyrównująca. Od pięciu-sześciu lat w firmie nie było podwyżek. Pieniędzy nie starczyło na premie z okazji święta hutników. Prezes zapowiadał bony na czerwiec. Obecnie mówi się, że załoga otrzyma je w sierpniu - po 150 złotych.
"Andrzej" i spółki
Mimo redukcji etatów huta jest nadal największym pracodawcą w gminie. Około pięciuset dawnych hutników znalazło zatrudnienie w utworzonych na początku lat dziewięćdziesiątych spółkach córkach. Hutnicy mają wiele zastrzeżeń do sposobu ich powstawania. Uważają, że nowi zarządcy wyprowadzają majątek huty (w wielu spółkach huta ma swoje udziały). Jest to też sposób na zwalnianie ludzi, którzy najpierw są przenoszeni do nowych firm, a dopiero potem zwalniani.
Pan Kazimierz jest zatrudniony w jednej ze spółek.
- Z szesnastu spawaczy zostało nas trzech. Za ubiegły miesiąc nie dostaliśmy jeszcze wypłaty. Żona nie pracuje. Mamy pięcioro dzieci. Żeby powiązać koniec z końcem, dorabiam gdzie mogę. A kiedyś za same nadgodziny dostawałem drugą pensję - opowiada. Nagminnie ludzie biorą kilkumiesięczne bezpłatne urlopy, żeby dorobić w Niemczech.
Sto milionów długu
Tyle wynosi zadłużenie huty wobec państwa, samorządów, dostawców, wierzycieli. Gdyby nie ono, można powiedzieć, że w pierwszym półroczu tego roku firma wyszła na zero.
Zła kondycja finansowa huty odbija się na gminie Zawadzkie, której huta według jej rachunków jest winna ponad trzy miliony złotych.

Rozmowa z Piotrem Górowskim, prezesem Huty "Andrzej" SA, rozmawia Edyta Hanszke
Czekamy na program Kołodki
- Czy firma przynosi zysk?
- Zysku jako takiego nie, bo ciąży na nas bagaż zadłużenia z przeszłości. Gdyby nie było tego zadłużenia, to huta przynosiłaby zysk.
- Jednym ze sposobów zmniejszania długu, obok redukcji etatów, jest sprzedaż hal i terenów, które nie służą bezpośredniej produkcji...
- W tym zakresie nie mamy wielkich możliwości, bo na tutejszym rynku jest mała aktywność przedsiębiorców. Pojawiają się jednostkowe przypadki, że ktoś wykorzystuje obiekty na naszym terenie do prowadzenia działalności. Staramy się przy współpracy z gminą i zaprzyjaźnionymi z nią miastami spoza Polski pozyskać partnerów.
- Niektórzy hutnicy uważają, że z takich ofert kupna korzystają dawni szefowie firmy i ludzie zajmujący w niej kierownicze stanowiska i jest to sposób na wyprowadzanie pieniędzy z huty.
- Za sprzedaż zbędnych terenów odpowiedzialny jest zarząd spółki. Owszem, mogą być jakieś obiekty, które sprzedaliśmy osobom związanym przed laty z zarządem, ale oferty te były rozpatrywane jak każda inna i tu nie ma żadnego układu koleżeńskiego.
- W zarządzie pojawili się nowi członkowie. Czy to etyczne, żeby w trudnej sytuacji finansowej firmy generować nowe, wysoko płatne stanowiska?
- Zawsze można powiedzieć, że z jednej strony zwalnia się pracowników a z drugiej przyjmuje szefów. Ale jest taka potrzeba. Huta jest w tak trudnej sytuacji, że na tym szczeblu najwyższym potrzebni są ludzie, którzy będą wszystkie problemy dokładnie i na bieżąco analizowali. Często jest tak, że trzeba rozmawiać z wieloma wierzycielami naraz i zdarzało się, że poprzedni zarząd nie mógł temu sprostać. Teraz zarząd liczy 5 osób.
- Systematycznie redukujecie liczbę załogi. Kiedy zakończy się czas niepewności dla pozostałych w firmie hutników?
- Na początku roku zatrudnialiśmy 900 osób. Na razie optymalna naszym zdaniem liczba pracowników jest o sto mniejsza. Nie mogę jednak zagwarantować, że to liczba ostateczna. Wszystko zależy od wyniku finansowego i sytuacji na rynku. W ciągu pierwszego półrocza pożegnaliśmy się z pięćdziesięcioma ludźmi. Zachęcamy ich przez wypłacanie odpraw za przyspieszenie trybu wypowiedzenia. Każde nazwisko konsultuję ze związkami i staram się to robić tak, że ci, którzy mają tylko jedno źródło utrzymania, czy mają szczególnie trudną sytuację rodzinną, zachowali pracę.
- Jaka jest przyszłość Huty "Andrzej"?
- Zależy ona przede wszystkim od tego, czy potrafimy produkować wyrób, który się sprzedaje i na którym zarabiamy. Czekamy też na określenie stawek oddłużeniowych w nowym programie ministra Kołodki.

Samorządowcy z Zawadzkiego dług huty wyliczyli na 5 milionów i na tyle gmina się zadłużyła w banku. Walter Plank, burmistrz Zawadzkiego, wyjaśnia, że bez tych pieniędzy nie udałoby się dopiąć planu budżetowego. Huta chciałaby przekazać gminie zbędne budynki, m.in. kinoteatr. Gmina postawiła warunek - najpierw pieniądze, potem nieruchomości.
Z opłat odprowadzanych przez hutę do skarbu państwa korzysta też samorząd powiatowy. Tylko teoretycznie. Na ubiegłotygodniowej sesji radni powiatu zaakceptowali projekt odroczenia spłaty 8 milionów złotych do 2006 roku. Uchwałę oparto na decyzji ministra gospodarki, który zaakceptował plan restrukturyzacji Huty "Andrzej". Dzięki temu spółka będzie mogła skorzystać z nowego programu oddłużeniowego ministra Kołodki
Prezes huty, Piotr Górowski, na razie nie komentuje nowego projektu wicepremiera o likwidacji zadłużeń.
- Mam za mało informacji na ten temat. Huta już korzysta z pewnej pomocy w ramach ustawy o restrukturyzacji hutnictwa i mamy zaakceptowany przez ministra gospodarki program, co otwiera nam drogę do oddłużenia. To nie są olbrzymie kwoty, ale będzie nam łatwiej - mówi.
Przyszłość
z nutką optymizmu
Michał Jacek pracuje w "Andrzeju" od 28 lat, obecnie na stanowisku kierownika działu kontroli jakości.
- Ten rok bardzo różni się od poprzednich dwóch lat, Bilans firmy za pierwsze półrocze zbliża się do zera, co jest dużym postępem. Podstawowe koszta zostały ustabilizowane i zmniejszone. Przy rozsądnej polityce wierzę, że huta się utrzyma na rynku - mówi.
Nie wszystkich stać na taki optymizm.
- Czarno to widzę. "Centrostal Bydgoszcz", główny udziałowiec huty, jest firmą handlową i nie zależy im na nas. Mam wrażenie, że tylko czerpie zyski, a nic tu nie wkłada - mówi zastrzegający sobie anonimowość hutnik.
Mieszkańcy też nie mają najlepszego zdania o przyszłości huty, choć wiążą z jej bytem duże nadzieje. Zofia Sporyszkiewicz prowadzi sklep z obuwiem tuż przy bramie zakładu.
- Oni mają słaby marketing, nie potrafią sprzedać tego, co robią. Ludzie w Polsce przyzwyczaili się, że co obce, to lepsze. A to nieprawda. Widzę po butach. Te zachodnie szybciej się rozwalają. Ale polski przemysł obuwniczy już umarł - dodaje.
Cały okolicznych handel czeka na kolejne raty wypłat. Wtedy sklepy mają utarg.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska