Ziemia strzelecka. Trudny los wiejskich sierot

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Dzieci z pełnych rodzin wiodły nieporównywalnie lepsze życie niż sieroty.
Dzieci z pełnych rodzin wiodły nieporównywalnie lepsze życie niż sieroty. Archiwum
Dzieci, których rodzice zmarli musiały niegdyś ciężko pracować.

Losy dzieci osieroconych przez rodziców opisał Piotr Muskała w książce „Śląsk prawdziwy - dzieje trzech wiosek parafii Klucze”. Przedstawił on m.in. historię własnego wujka Zenona, który urodził się w 1903 r. w Zimnej Wódce.

Rodzice Zenona zmarli w czasie zarazy. Po tym jak chłopak został bez pieniędzy i dachu nad głową, przygarnęło go wujostwo. Ale nie z dobrego serca. Zenon trafił na gospodarstwo, na którym musiał ciężko pracować, by mieć, gdzie mieszkać. Do jego obowiązków należało m.in. wypasanie bydła i regularne wywożenie gnoju. Wujostwo nie miało dla niego litości - za ciężką pracę nie dostawała nawet jedzenia, więc Zenon, żeby przeżyć podkarmiał się surowymi jajkami, które kradł.

Z początkiem XX w. w Niemczech wszystkie dzieci były objęte obowiązkiem szkolnym. Zenon chodził więc na lekcje, ale z powodu licznych obowiązków ciągle się spóźniał. Jak pisze Piotr Muskała, nauczyciele początkowo karali młodego chłopaka karami cielesnymi, ale przestali, gdy jeden z uczniów opowiedział o tym, jaki los spotkał Zenona.

Gdy podrósł, jeden z franciszkanów z Góry św. Anny polecił młodzieńcowi, by jak najszybciej wyprowadził się od wujostwa i założył własną rodzinę. Tak też zrobił. Po ślubie dostał skrawek ziemi od teściów, gdzie postawił niewielki domek i stolarnię. Nauczył się, jak obrabiać drewno i pracował potem jako cieśla.

Niełatwe życie miał także chłopak o nazwisku Długosz, który trafił do Zimnej Wódki w okresie międzywojennym. Był sierotą, jednak nie jest pewne, czy jego rodzice zmarli, czy też oddali go, jako parobka, bo nie mieli pieniędzy, by utrzymywać syna. W tamtych czasach taka „adopcja” była możliwa, bo nie istniały żadne przepisy mówiące o urzędowym przysposobieniu dziecka. Przybrani rodzice obiecali Długoszowi, że jak będzie ciężko pracował, to w przyszłości przepiszą na niego gospodarstwo. Jednak po tym, jak na świat przyszły ich własne dzieci, chłopak poszedł „w odstawkę”. Miał na zawsze pozostać parobkiem na gospodarstwie. Starsi mieszkańcy Zimnej Wódki mówili, że młody Długosz załamał się i „dostoł do głowy”. Pewnego dnia po ostrej kłótni w domu sięgnął po nóż. Ktoś z rodziny próbował go odebrać, ale Długosz wyrwał się i pobiegł do sąsiedniego gospodarstwa.

Tam nóż próbował mu odebrać Rudi Klose z Zimnej Wódki, który był dobrym kolegą parobka. Rudi wszedł do domu i zaczął zagadywać Długosza. Tłumaczył, że musi naprawić coś w maszynie do szycia, która stała w pokoju. Gdy jego kolega nieco się uspokoił Rudi Klose zarzucił mu worek na głowę. Wtedy wywiązała się szarpanina, a Długosz dźgnął Rudiego w szyję. Cios okazał się śmiertelny. Zaraz po tym zdarzeniu Długosz uciekł do sąsiedniego Jaryszowa, gdzie ukrył się w remizie strażackiej. Ludzie chcieli go zlinczować. Ostatecznie z remizy zabrała go policja. Ostatecznie Długosz trafił do zakładu dla osób psychicznie chorych w Toszku

Tekst powstał we współpracy z Piotrem Smykałą, znawcą lokalnej historii. Wykorzystano fragmenty książki „Śląsk prawdziwy - dzieje trzech wiosek parafii Klucze” autorstwa Piotra Muskały i ks. Józefa Żyłki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska