Złączeni wspólną podłogą

Lina Szejner

Przed świętami Bożego Narodzenia w gazetach sporo się pisze o potrzebie wybaczania. Psycholodzy wypowiadają zgodnym chórem teorie, że przebaczając komuś winy, tak naprawdę wspaniałomyślnie nie nagradzamy winowajcy, lecz siebie. Z serca i głowy pozbywamy się bowiem trującego jadu, który nas od wewnątrz zżera.
Na takim tle ukazała się informacja o tym, że francuski parlament przygotowuje projekt ustawy, która ułatwiałaby małżonkom formalne rozstanie. Dziś mają oni do wyboru rozwód z orzekaniem winy lub za zgodą obu stron. Większość wybiera to pierwsze rozwiązanie, które szarpie nerwy, długo trwa i jeszcze kosztuje krocie.
Twórcy ustawy tłumaczą jej przeciwnikom, że tak naprawdę nowe przepisy nie ułatwiają nadmiernie rozwodów i nie przyczyniają się do zwiększania ich liczby. One pozwalają oszczędzić pieniądze, które potrzebne będą każdemu z małżonków, a zwłaszcza temu, przy którym zostaną dzieci, na nową drogę samotnego życia.
Okazuje się jednak, że większość skłóconych małżonków tak bardzo chce dowieść winy drugiej stronie i tak bardzo zaznać słodkiego smaku zemsty, że skłonna jest słono za to zapłacić, a nawet "pójść z torbami".
Jak widać, nawet bardzo tolerancyjni rzekomo Francuzi nie są skłonni do wybaczania zdrad (bo to one są najczęstszą przyczyną rozpadu związków małżeńskich), a za złamanie obietnicy wierności usiłują ukarać wiarołomnych małżonków. I siebie niejako przy okazji.
Propozycja, byśmy poszli za wzorem Francuzów - sama ciśnie się na usta. W końcu nikt jeszcze nie podjął decyzji o zakończeniu dalszego życia we dwoje tylko dlatego, że państwo ułatwia powrót do sytuacji "singla". U nas jednak sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana.
Polscy małżonkowie walczą w sądach do pierwszej krwi o podział dorobku, nawet jeśli stanowi on tylko mieszkanie ze ślepą kuchnią, segment w okleinie drewnopodobnej oraz pralkę automatyczną, którą trzeba ręcznie popychać do pracy, ponieważ zepsuł się programator, a żadna ze stron nie chce wyłożyć pieniędzy na naprawę, zanim sąd orzeknie, komu ona przypadnie w podziale pomałżeńskich łupów.
Jeśliby się tak przejść po blokowiskach i przyjrzeć regułom małżeńskiego pożycia, to zapewne okazałoby się, że w Polsce tym, co spaja małżeństwa aż po grób i każe im trwać w zawartym związku, jakkolwiek byłby on nieszczęśliwy, jest brak mieszkań, a raczej pieniędzy na nie. Ileś małżeństw dawno by się rozwiodło, gdyby nie to, że trzyma ich przy sobie wspólne M-3 lub M-4. Nawet gdyby u nas wprowadzono ten rozwód bez orzekania winy, to i tak by się nic nie zmieniło, bo ludzi - nawet jeśli się nie tolerują, a może nawet nienawidzą - łączy wspólna podłoga. Żadna ze stron nie może z niej zrezygnować, bo za co kupić tę utraconą połowę?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska