Plagiat
(średniow. łac. plagiatus = skradziony, z łac. plagium = kradzież) - przywłaszczenie cudzego utworu lub pomysłu twórczego, wydanie go pod własnym nazwiskiem; dosłowne zapożyczenia z cudzych dzieł opublikowane jako oryginalne i własne; kradzież literacka, artystyczna, naukowa
Plagiator (łac. dosł. grabieżca) - osoba, która popełniła plagiat
Źródło: Słownik wyrazów obcych PWN
To podobno jeszcze nie plaga, choć takiego określenia nie wahał się użyć dr Marek Wroński, który w miesięczniku "Forum Akademickie" publikuje stały felieton z cyklu "Z archiwum nieuczciwości naukowej". On też w "Polityce", w artykule "Profesor pirat" opublikował artykuł wyliczający najgłośniejsze w ostatnich latach przypadki plagiatu naukowego na polskich uczelniach. Swoistą rekordzistką jest wrocławska Akademia Ekonomiczna, gdzie od 1999 roku wyszło na jaw pięć plagiatów i to w jednym zespole naukowym. Winnych nie zwolniono z pracy.
Indywidualnym rekordzistą jest - wyrzucony już z pracy - profesor UMCS, któremu udowodniono popełnienie trzech plagiatów pirackich, polegających na tym, że plagiator w całości przywłaszczył sobie cudze teksty.
Na plagiat pracownika własnej uczelni przymknęły natomiast oko władze Uniwersytetu Rzeszowskiego, nie kierując nawet sprawy do rzecznika dyscyplinarnego.
"Plagiaty nie są zjawiskiem nowym - pisze Marek Wroński - czarne owce zdarzają się wszędzie. Problem w tym, by takie akademickie kanty ujawniać, a ich sprawców szybko karać i publicznie piętnować".
Podobnego zdania jest prof. Marek Szczepański z Uniwersytetu Śląskiego, który na zlecenie rektora opolskiej uczelni dokonał ekspertyzy elektronicznej książki dr. R. pod kątem zapożyczeń z pracy magisterskiej.
- Jestem zdeklarowanym przeciwnikiem jakiejkolwiek tolerancji dla zjawiska plagiatów - mówi prof. Szczepański. - Środowisko akademickie powinno mieć dwie formy walki z nim - formalną, poprzez postępowanie dyscyplinarne i obyczajową, co wiąże się z ostracyzmem wobec takiej osoby. Nie ma różnicy czy profesor ściąga od profesora, czy z pracy studenta. Od profesora zawsze wymaga się najwyższych form uczciwości.
Wilczy bilet dla plagiatorów
W maju ubiegłego roku obradująca akurat w Opolu Konferencja Rektorów Uniwersytetów Polskich przyjęła uchwałę, świadczącą o zdecydowanej woli walki z plagiatorstwem.
Prof. Marian Harasimiuk, rektor UMCS, przewodniczący KRUP, mówił wówczas "NTO":
- Jeśli praca naukowa powstała w sposób nieuczciwy, z przywłaszczeniem sobie cudzych myśli, fragmentów dzieł lub całości, to po udowodnieniu plagiatu jedyną karą powinno być dyscyplinarne zwolnienie jej autora z uczelni. Bez żadnych odstępstw. To ma być wilczy bilet dla nieuczciwego pracownika naukowego.
Rektorzy byli też zgodni, że informacja o wszczęciu postępowania w sprawie plagiatu powinna być jak najszybciej rozesłana do wszystkich uczelni, a wyrok natychmiast podany do publicznej wiadomości. Chodzi o to, by oszust zwolniony z jednej uczelni nie zatrudnił się w innej.
Jeśli dzięki nieuczciwej pracy jej autor uzyskał stopień naukowy lub tytuł profesora, samo ukaranie za plagiat nie wystarczy. Trzeba wówczas podjąć procedurę odebrania stopnia lub tytułu zdobytego podstępem.
- Taka procedura jest trudna i czasochłonna, ale uzgodniliśmy, że będziemy ją wdrażać. Zresztą precedens już był - na jednej z uczelni podjęto uchwałę o wznowieniu przewodu doktorskiego - mówił prof. Harasimiuk.
Oszustwo łamie karierę
Na świecie wykroczenia przeciwko dobrym zasadom w nauce traktuje się bardzo ostro. Szczególnie rygorystyczni są Amerykanie. Wydawany w Stanach biuletyn dotyczący etyki zawodowej niemal w całości poświęcony jest etyce w nauce, bo obie te dziedziny traktuje się tam jako nierozłączne. W krajach zachodnioeuropejskich są specjalne instytucje zajmujące się tymi sprawami, niejednokrotnie przewodniczy im sędzia sądu najwyższego.
Za najpoważniejsze wykroczenie uchodzi tam fałszowanie i fabrykowanie wyników badań naukowych. W Stanach Zjednoczonych głośny był przypadek sfałszowania badań prowadzonych na szczurach. Pewien uczony ogłosił, że dzięki zastosowanemu przez niego manewrowi genetycznemu w populacji rodziła się połowa białych i połowa brązowych. Tak naprawdę rodziły się same białe, a uczony część zwierzątek... farbował. Badacz wpadł, bo ktoś zauważył, jak malował on plamki na sierści szczura w uniwersyteckiej windzie.
Wiele lat temu amerykańską nauką wstrząsnęła wiadomość o nagłym załamaniu się jednej z najbłyskotliwszych karier na bardzo renomowanej uczelni. Niejaki Darsee, wschodząca gwiazda medycyny, wpisywał do książki doświadczeń wyniki, których nigdy nie uzyskał. Władze uczelni zawiadomił o tym laborant i Darsee, któremu wróżono karierę noblisty, skończył jako zwykły lekarz.
- Pewien mój dobry kolega brytyjski za podrobienie wyników musiał odejść z bardzo prestiżowej uczelni - opowiada prof. Witold Karczewski, kierujący zespołem ds. etyki w nauce przy ministrze nauki. - W Wielkiej Brytanii jako uczony był skończony. Później pracował jako wykładowca w Kuwejcie. Finansowo na pewno nie narzekał, ale kariery - a był to bardzo utalentowany człowiek - już nie zrobił.
W Polsce o takich sprawach na razie się nie słyszy. Zdaniem prof. Karczewskiego głównym powodem jest fakt, że u nas nie egzekwuje się obowiązku prowadzenia protokołów przebiegu doświadczeń. Na świecie natomiast jest to jeden z podstawowych dokumentów pracy badawczej w naukach eksperymentalnych.
Walka z wiatrakami?
Na uczelniach amerykańskich i brytyjskich studenci nie ściągają od siebie, bo to jest w złym guście, wprost nie do pomyślenia. U nas ściąganie, cwaniactwo, źle pojęta solidarność są niemal wpisane w kulturę.
- Kiedyś na egzaminie złapałam studenta - opowiada dr Danuta Berlińska. - Mówię mu: "Pan ściągał, proszę wyjść, dwója". A on na to: "Przecież pani nie powiedziała, że nie wolno ściągać". Teraz każdy egzamin zaczynam od tego ostrzeżenia.
Pracowników naukowych jest mało, studentów coraz więcej. Egzaminatorom coraz trudniej jest rzetelnie sprawdzić ich wiedzę i umiejętności.
Niedawno na jednym z kierunków humanistycznych na UO egzaminator zapowiedział, że warunkiem przystąpienia do egzaminu ustnego jest napisanie eseju. Aby nie doszło do ściągania z internetu, studenci mieli przynosić prace etapami, najpierw plan, konspekt, szkic, główne tezy, w końcu cały esej. Nic z tego nie wyszło. Egzaminator dostał setkę prac, z czego blisko 30 namierzył w internecie. Oddając je studentom, poinformował o swoim odkryciu i kazał zostać po zajęciach tym, którzy ściągali. Zostało 40 studentów. Egzaminator zastanawia się nad powrotem do pisemnych egzaminów, bo szkoda mu czasu na wielogodzinne tropienie oszustów przed monitorem.
Ciekawe jednak, ilu z nich na zakończenie nauki ściągnie z internetu gotowe prace magisterskie lub licencjackie. To zjawisko jest już u nas prawdziwą plagą. Za 700-1000 zł można uzyskać licencjat, magisterium kosztuje do 2000 zł Za 20 tysięcy można kupić pracę doktorską, wraz z badaniami.
Zdaniem prof. Karczewskiego to się szybko skończy. W Stanach Zjednoczonych też był ten problem, ale od kiedy pojawiły się serwisy antyplagiatowe, zjawisko zwalczono. U nas też już jest taki serwis (www.plagiat.pl). Pozwala on sprawdzić oryginalność pracy poprzez porównanie z bazą ponad 2 miliardów dokumentów zgromadzonych w światowym internecie. Wystarczy zalogować się SMS-em, wpuścić tekst podzielony na cząstki do 50 tysięcy znaków i wynik przychodzi do 24 godzin.
Zaproponowany przez KRUP mechanizm kontroli prac przewiduje, że dyplomanci powinni podpisywać oświadczenie o samodzielnym napisaniu pracy i przedstawiać ją także w formie elektronicznej. Ma też powstać ogólnopolska baza prac dyplomowych.
Dopóki jednak środowisko akademickie będzie bagatelizowało plagiaty na wyższych piętrach nauki, dopóty pokusie oszukiwania trudno się będzie oprzeć studentom.BANDYTYZM NAUKOWY
Z prof. Witoldem Karczewskim, przewodniczącym Zespołu Opiniodawczo-Doradczego ds. Etyki w Nauce przy ministrze nauki i informatyzacji, rozmawia Iwona Kłopocka
- Prasa coraz częściej ujawnia plagiaty naukowe. Czy mamy już do czynienia z plagą?
- Nie. Teraz częściej się o tym słyszy, bo pokrzywdzeni już się tak bardzo nie boją i zawiadamiają o sprawie. Prasa też stała się bardziej wyczulona. Bardzo często my też jesteśmy zawiadamiani, ale z przykrością muszę stwierdzić, że nie przypominam sobie, by o takim fakcie informowały nas władze uczelni. Zawsze dowiadujemy się od kogoś innego.
- Dlaczego tak się dzieje?
- Wciąż silna jest w środowisku naukowym tendencja do zamiatania śmieci pod dywan. Ci ludzie wychodzą z założenia, że dla uczelni będzie lepiej, jeśli świat zewnętrzny się o tym nie dowie. Ale świat się zwykle dowiaduje i tym gorzej to wygląda, jeśli próbowano sprawę ukryć.
- Czym różni się plagiat od obszernych zapożyczeń?
- Niczym. To tylko ładniejsza nazwa tej samej paskudy. Plagiat jest plagiatem.
- Jakie inne wykroczenia zagrażają nauce?
- Równie paskudne jest fałszowanie badań naukowych i podrabianie wyników. Amerykanie są bezlitośni w ich ściganiu. Tam za sfałszowanie jednego doświadczenia czy jedno "zapożyczenie" płaci się straszną cenę. Właściwie to łamie karierę człowieka. I tak powinno być, bo to dyskwalifikuje uczonego, który - szumnie mówiąc - jest przecież osobą poszukującą prawdy.
- Jak należy walczyć z plagiatorstwem?
- Krzewiąc zasady etyki w nauce. Przed wojną człowiek ubiegający się o docenturę był egzaminowany z etyki. Nasz Zespół uważa, że na studiach - zwłaszcza medycznych - należałoby wprowadzić taki przedmiot, kończący się egzaminem.
- Zanim wszyscy staną się etyczni, potrzebne jest dobre prawo. Mamy takie?
- Prawo mamy dobre, natomiast zapał do jego stosowania jakoś szwankuje.
- Ale przecież plagiat jako przestępstwo po czterech miesiącach ulega przedawnieniu!
- Z punktu widzenia prawa - tak. I to rzeczywiście poważna niedoskonałość przepisów. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie - i my się o to bijemy - żeby plagiat nigdy nie ulegał przedawnieniu, jako plama na życiorysie naukowca. Taki uczony powinien być skazany na infamię.
- Jakie uprawnienia ma zespół, którym pan kieruje? Czy jesteście superkomisją dyscyplinarną z mocą karania?
- Nie. My bardzo wnikliwie rozpatrujemy wszelkie zgłoszenia dotyczące naruszenia etyki w nauce, wydajemy opinie i doradzamy ministrowi. Bezpośrednio żadnych sankcji nie możemy nałożyć, ale możemy np. zwrócić się do ministra, aby uwzględnił fakt "zamiatania pod dywan" przy następnym finansowaniu danej uczelni czy instytutu naukowego. To bywa bardzo bolesne, a minister na ogół przychyla się do naszego zdania.
Rozmowa nieautoryzowana
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?