Złoto dla wytrwałych. Życie na wysypisku śmieci

Redakcja
Pani Zofia, grzebiąc w śmieciach, dorabia do emerytury: – Lepsze to, niż iść kraść.
Pani Zofia, grzebiąc w śmieciach, dorabia do emerytury: – Lepsze to, niż iść kraść. Paweł Stauffer
Uczty są zawsze we wtorki, bo wtedy z supermarketów przywożą stare mięso. Jak się ktoś zakręci, to na wysypisku niezły piknik można sobie zrobić…

- Co zrobić... Takie czasy nastały. Emerytura nędzna, więc człowiek, żeby przeżyć, musi dorabiać. A że grzebiąc w śmieciach? Lepsze to, niż iść i kraść - mówi 65-letnia pani Zofia, która mieszka w pobliskich budynkach kolejowych. - Naharować to się człowiek musi. Czasami to nawet dwie godziny, zanim znajdzie jakąś aluminiową puszkę. Nigdy mi nawet do głowy nie przyszło, że po 35 latach pracy dostanę tak niską emeryturę, że będę musiała dorabiać na śmietniku - wzdycha.

Na składowisku w Opolu Groszowicach wita nas krajobraz jak na Marsie. Jak okiem sięgnąć - wszędzie śmieci. Śmierdzący pył wwierca się w nozdrza i drażni gardło. Ci, którzy przychodzą tu codziennie, żeby zbierać złom, twierdzą, że po czasie człowiek się przyzwyczaja. - Teraz to już nawet śniadanie mogę tu zjeść bez obrzydzenia - śmieje się pani Zofia. Mnie przyzwyczaić się jakoś trudno. Dobrze czują się za to rybitwy, które zleciały się na posiłek. Wśród śmieci resztek jedzenia nie brakuje.

Kopalnia złota

Pracują bez względu na pogodę. Zimą rozpalają ognisko, żeby się choć trochę ogrzać. Jutowy worek i hak zrobiony ze starego wałka malarskiego, za pomocą którego przeczesują centymetr po centymetrze sterty odpadów - to całe ich wyposażenie.

- Gołymi rękami to nie bardzo można. Nigdy nie wiadomo, jakie skarby się tam kryją - mówią zgodnie. - Raz kolega znalazł pod stertą śmieci marynarkę. Zajrzał do kieszeni, a tam gruby rulon pieniędzy. 20 tysięcy się doliczył! Wyglądały, jakby je ktoś dopiero z banku odebrał - opowiada z wypiekami na twarzy Wojtek. - Wie pani, jak to jest... Dziadek ciuła całe życie każdy grosz, żeby mieć na czarną godzinę.

Później umiera, a rodzina to, co po nim zostało, pakuje do wora i wyrzuca. Głupi ludzie nawet nie wiedzą, co można znaleźć w starych ubraniach albo meblach. Czasami śmieję się, że my tu w kopalni złota pracujemy - opowiada.

Wojtek pluł sobie w brodę, że to nie on znalazł tę marynarkę. - 20 patyków mi koło nosa przeszło. Wie pani, ile za to można zrobić? Nie musiałbym deszcz nie deszcz siedzieć na śmietnisku - rozmarza się.

Pieniądze trafiają się częściej, ale zwykle sumy nie aż tak astronomiczne. Jakiś czas temu jeden ze zbieraczy znalazł na przykład 500 euro. Też w kieszeni marynarki. - Dlatego pierwsza zasada jest u nas taka, że ubrań nie odrzuca się na bok, ale dokładnie przeszukuje - instruuje Wojtek. Pieniądze to nie jedyne niespodzianki, jakie można znaleźć pośród śmieci. - Czasami zdarza się też złota i srebrna biżuteria, prawie nowe odtwarzacze DVD albo telefon komórkowy zapakowany w oryginalny karton i z gwarancją w środku - wylicza. - Wie pani, ale ja nie mogę tak stać bezczynnie i rozmawiać. Muszę pracować, bo pieniądze mi sprzed nosa uciekają - Wojtek reflektuje się i zabiera do przeczesywania sterty śmieci, którą właśnie wysypała jedna z ciężarówek.

Śmieci też kradną

- Mój stary też tu czasami przychodzi. Ale on szczęścia do znajdowania kosztowności nigdy nie miał - wzdycha pani Zofia, która do tej pory tylko przysłuchiwała się opowieściom Wojtka. - Raz za to znalazł reklamówkę. Patrzy do środka, a tam martwy niemowlak. Opowiadał później w domu, że śliczny był jak cherubinek... Taki z blond kręconymi włoskami. Aż się wierzyć nie chce, że ktoś mógł wyrzucić na śmietnik taką bezbronną istotkę - zamyśla się kobieta. - Niewykluczone, że takich znalezisk byłoby tu więcej. Ale samochody wyrzucają śmieci, a my to zaraz ubijamy. Kto to wie, co między nimi jest - do rozmowy wtrąca się Marek, który od 10 lat jeździ na miejskim wysypisku ubijarką.

Za kilogram złomu zbieracze dostają 40 groszy. Zarobek jest lepszy, kiedy uda im się znaleźć miedź, bo za kilo płacą w skupie aż 18 złotych. - Goła miedź jasne, że nie leży, nie czeka. Jak się znajdzie jakiś kabel, trzeba go oskórować, i wtedy zawsze się trochę miedzi wyskubie - mówią zbieracze.

Tutaj każdy sobie rzepkę skrobie. Żelazo i miedź zbierają do worków, które później podpisują, żeby czasem ktoś ich krwawicy sobie nie przywłaszczył. - Złomu trzeba pilnować jak oka w głowie, bo kradną jak cholera. Czasami zbieramy przez kilka dni, zanim nam to zważą i zapłacą.

W nocy nikt naszego urobku nie pilnuje. Gówniarze wyczuli, że można łatwo zarobić, przełażą przez siatkę i wynoszą, co się da. Zamiast wziąć się do roboty, to czekają na gotowe. A przecież my musimy się nieźle narobić, zanim tych parę złotych zarobimy - wzdycha Wojtek. - No, ale na koniec tygodnia to te 200 złotych się nazbiera. A jak jest lepszy tydzień, to nawet więcej - cieszy się Zofia.

Mówią, że zarobek był większy, zanim kilka lat temu uruchomili sortownię. - To, co lepsze, to już tam przebiorą, a dla nas zostają ochłapy. Mówię pani, ciężki tu mamy kawałek chleba - mówi Grażyna, mama Wojtka.

Urlop na wysypisku

Michał Korzeluch, kierownik opolskiego składowiska, zauważył, że od kiedy działa sortownia, zainteresowanie zbieraczy radykalnie spadło. Kiedyś dziennie przychodziło nawet 30 osób. Teraz jest ich zaledwie kilka. - W sortowni elektromagnes wyławia metale spośród innych odpadów. System jest na tyle skuteczny, że wyłapuje 90% metali, dlatego dla nich zostaje już niewiele. Przestało im się opłacać, więc nie przychodzą - tłumaczy.

Opolskie wysypisko zawarło kilka lat temu pakt ze zbieraczami. - Kiedyś mieliśmy z nimi duży problem, bo żeby się tu dostać nielegalnie, rozrywali ogrodzenie i niszczyli sprzęt, ale znaleźliśmy na to sposób. Po prostu pozwolniliśmy im przychodzić. Teraz mamy święty spokój, bo sami zbieracze dbają o to, żeby nikt obcy się po składowisku nie kręcił. W końcu dla nich to konkurencja - tłumaczy kierownik. - Właściwie traktujemy ich jak pracowników. Jak któregoś kilka dni nie ma, to zastanawiamy się, co się z nim stało - mówi.

Wojtek jest jednym ze stałych bywalców. Ma 30 lat, jest mechanikiem samochodowym, ale nie pracuje w zawodzie. - Jestem zarejestrowany w pośredniaku, ale żadnej oferty dla mnie nie mają - wzdycha. - A bo z tymi pośredniakami to jest taki pic na wodę. Niby mają kupę ofert, a jak człowiek idzie i pyta po kolejnych firmach, to oni mówią, że oferta już dawno jest nieaktualna i dziwią się, że w urzędzie pracy sobie nadal wisi. To na cholerę taki urząd, co to tylko udaje, że pomaga - złości się Grażyna, która przyszła pomóc Wojtkowi.

Jej udało się znaleźć pracę w zakładach drobiarskich. - Jak się bije kurczaki, to smród jest jeszcze większy niż na tym wysypisku, a za miesiąc zarobię marne 800 złotych. Za mieszkanie płacę 600 i na życie mało co zostaje - wzdycha. - Teraz mam trzy tygodnie urlopu, to zamiast siedzieć w domu, przyszłam z synem tutaj. Zawsze parę groszy wpadnie. Może chociaż na papierosy i na coś do chleba wystarczy - mówi. - Tylko niech pani nie pisze, jak się nazywam, bo mnie będą w pracy palcami wytykać - zastrzega. - Żadna praca nie hańbi - mówi stanowczo Wojtek. - My tu uczciwie pracujemy. Wstydzić to się mogą ci, którzy dorobili się nieuczciwie - ruga matkę.

Grażyna ma żal do państwa, że choć ciężko pracuje, nie może zarobić tyle, żeby nie musiała włóczyć się po wysypisku. - Górnicy i lekarze strajkują, to zawsze im parę groszy dołożą. A my co? Jak nam się nie podoba, to też możemy zastrajkować, tylko kto nas zauważy? Z naszych podatków utrzymują pijaków w izbach wytrzeźwień i bezrobotnych, ale dla uczciwie pracujących pieniędzy nie ma - skarży się kobieta.

Dlatego Wojtek do takiej normalnej, regularnej pracy iść nie chce. Napatrzył się na matkę, która tyra na trzy zmiany za kilkaset złotych miesięcznie, i postanowił sam sobie być szefem. - Przychodzę rano i pracuję tak gdzieś do 15. Nikt mi nad uchem nie marudzi, nie rozstawia po kątach, a przynajmniej wiem, że zarobię. I to lepiej niż w niejednej firmie - uśmiecha się.

Uczty są zawsze we wtorki…

O tym, jak na śmieciach można się dorobić, krążą legendy. Ludzie mówią, że to żyła złota. Że co bardziej obrotni za zarobione pieniądze pobudowali domy i kupili niezłe samochody. Po moich rozmówcach bogactwa nie widać. - Tego, ile tak naprawdę zarabiają, nikt pani nie powie. Każdy boi się konkurencji - słyszę od jednego z pracowników składowiska.

Kiedy pytam kierownika składowiska o te rzekome miliony zbieraczy złomu, wybucha śmiechem. - No, może gdyby udało im się znaleźć materac wypchany dolarami, to pewnie by tak było. Ale takie rzeczy to tylko w filmach - kwituje.

Na wysypisku spotykam też pana Gienka. Pcha z mozołem wysłużony rower, przez który przewiesił jutowy worek. Od razu zastrzega, że nie przychodzi na wysypisko po to, żeby zarobić. - Mam parę kurek i świnek, to trzeba je czymś nakarmić. Emerytura ledwo na życie wystarcza, dlatego zamiast kupować dla nich jedzenie w sklepie, przychodzę tutaj. Zawsze trochę się tego nazbiera. O, niech pani popatrzy. Chwilę pochodziłem i już parę kilo suchego chleba mam - pokazuje zawartość worka.

Ale odpadami znalezionymi wśród śmieci dokarmiają się nie tylko zwierzęta. - Uczty są zawsze we wtorki, bo wtedy na wysypisko przywożą stare mięso z supermarketów. Nieraz widziałem, jak któryś ze zbieraczy złapał kawał mięsa, upiekł nad ogniskiem i zjadł. Nawet się nie skrzywił, że to mięso nie dość, że stare, to jeszcze brudne - opowiada Marek. Jak ktoś się uprze, to na wysypisku niezły piknik można sobie zrobić. Na obrzeżach niecki, tam gdzie buldożery nie dojeżdżają, rosną dorodne cukinie, kalarepy i właśnie dojrzewające pomidory.

- Widzi pani. My tu mamy jak na Majorce - żartuje Zofia. - Jest plastikowe krzesełko, więc jak się kto zmęczy, to może sobie przysiąść i odpocząć. A jak słońce za bardzo praży, to mam pod ręką parasol przeciwsłoneczny, żeby chociaż trochę cienia złapać. No niech pani powie. Zupełnie jak turystka - śmieje się. Ale ten uśmiech to tylko przykrywka, bo Zofii czego jak czego, ale zmartwień nie brakuje. A co, mam płakać? Przecież to i tak nic nie da - wzdycha.

Dodatek szkodliwy dostaje tylko Marek, ale z nim to inna sprawa - ma umowę o pracę, bo jest zatrudniony na składowisku. - Co mi z tych paru groszy, skoro do emerytury szkodliwego i tak nikt mi nie doliczy - mówi. - Cały dzień jeżdżę po śmieciach, nawdycham się tego syfu, to trudno się dziwić, że kaszlu od wielu miesięcy wyleczyć nie mogę - mówi rozżalony. - Kolega miał 60 lat, jak poszedł na emeryturę. Długo się nią nie nacieszył, bo parę miesięcy później umarł. To ta praca go wykończyła - mówi smutno.

- Każdy polityk dużo obiecuje, jak potrzebuje naszych głosów, a później to pilnuje tylko tego, żeby nabić własny portfel. Na mnie niech nie liczą. Ja już nikomu nie wierzę - stwierdza Grażyna. - 35 lat dla Polski Ludowej przepracowałam, a jak przyszło co do czego, to mi dali tysiąc złotych emerytury, z czego 300 złotych zabiera komornik, bo mieszkanie mam zadłużone. Na męża liczyć nie mogę, bo co zarobi, to przepije. Jak tak o tym wszystkim pomyślę, to najchętniej wzięłabym sznurek i ze sobą skończyła - mówi Zofia, patrząc nieobecnym wzrokiem na pokaźną stertę puszek - jej dzisiejszy urobek. - Ale na wybory pójdę. Nie wiem jeszcze, na kogo będę głosowała, ale iść trzeba. Może w końcu coś się zmieni i łatwiej będzie żyć? - zastanawia się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska