Nie wiedziałem o tym, że przygotowują spływ na potonie i nie dałem swojej zgody na to – mówi Jacek Tyczka, dyrektor Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Nysie. – Będziemy wyjaśniać, jak do tego doszło.
W sobotę 13 maja około godziny 17 wychowankowie ośrodka w Nysie, który znajduje się tuż w pobliżu rzeki, przynieśli nad Nysę ponton. Sprzęt jest na wyposażeniu szkoły, kupiono go przed laty, ale nie jest często wykorzystywany. Kapoki mieli na sobie tylko podopieczni, osiem osób z czego dwie już pełnoletnie. Ich wychowawca założył tylko kostium piankowy.
Nie zdołali popłynąć daleko, wystartowali spod kładki dla pieszych przy ulicy Franciszkańskiej, a spływ zakończyli na sąsiednim jazie. Prawdopodobnie wpłynęli na jaz siedząc na burtach pontonu, który przewrócił się w wirze do góry dnem.
Wszyscy wylądowali w wodzie, która tuż pod jazem ma ok. 2 metrów głębokości.
Woda spadająca z jazu tworzy bardzo silne i niebezpieczne wiry, które nie wypuściły dalej ani pontonu, ani żadnego z pływaków. W podobnych sytuacjach dochodziło już wielokrotnie do tragedii.
Na Dunajcu w Nowym Targu przed laty w czasie ćwiczeń strażackich ciężko ranny został strażacki nurek, którego koledzy nie potrafili wyciągnąć z wody pod jazem. Po wiosennych opadach woda w Nyskie Kłodzkiej jest stosunkowo wysoka.
Dla postronnych widzów sytuacja nie wyglądała dramatycznie, tymczasem życie i zdrowie młodych chłopców w wodzie było poważnie zagrożone.
- Moja żona przez okno zauważyła przewrócony ponton i zawołała mnie. Chwyciłem jakąś linkę i natychmiast tam pobiegłem – opowiada Piotr R. z Nysy, doświadczony wędkarz.
Próbował ratować załogę pontonu
Kiedy pan Piotr dobiegł nad rzekę, na brzegu pontonowi przyglądało się tylko dwóch młodych rowerzystów. Mężczyzna kazał im zawiadomić straż i wbiegł do rzeki powyżej jazu. Zaparł się nogami o betonowy prób spiętrzenia i próbował ratować załogę pontonu.
- Jeden z chłopców siedział na pontonie odwróconym do góry dnem. Reszta była w wodzie i trzymała się rączek przy pontonie – opowiada Piotr R. – W najgorszym stanie był mężczyzna bez kapoka, który dwa razy zniknął pod wodą. Rzuciłem im linę, a kiedy złapali, kazałem przywiązać do pontonu. Akurat nadjechali strażacy i też zaczęli im rzucać rzutki.
Na widok strażaków Piotr R. wyszedł z wody i przeszedł poniżej jazu. Tam znów wszedł do wody aż po piersi i stojąc na dnie próbował wyciągać tych, którzy trzymali się pontonu.
- Chłopak na górze pontonu prosił o pomoc, bo jest bardzo zmarznięty. Wyciągnąłem go stamtąd na brzeg. Wyciągnąłem też ich opiekuna, który nie miał na sobie kamizelki. Kiedy strażacy zaczęli ratować pozostałych poszedłem do domu – opowiada pan Piotr.
Po udanej akcji ratowniczej opiekun grupy i dwaj uczniowie zostali zabrani do szpitala przez karetki pogotowia. Wychowankowie wrócili jeszcze tego samego dnia wieczorem. Opiekun został na obserwacji do niedzieli.
Rafting to nie jest zabawa
- Całe szczęście, że nikomu nic się nie stało. Wychłodzili się trochę i najedli strachu – informuje dyrektor MOW w Nysie Jacek Tyczka.
Opiekun chłopców pewnie będzie się tłumaczył z całego zdarzenia, kiedy wróci do pracy. Na uznanie zasługuje odważna postawa mieszkańca Nysy – Piotra R, który jako jedyny postronny świadek ruszył z pomocą i nie bał się wejść do rwącej i niebezpiecznej wody. Wiedział jednak, jak uniknąć zagrożenia i samemu nie wpaść do wiru. 2
- Nawet przy niższym stanie wody dobry pływak nie jest w stanie sam wyjść czy wypłynąć z takiego wiru – mówi Piotr R. – Mój znajomy wszedł kiedyś pod jaz, żeby ratować swojego psa i też wymagał pomocy strażaków. Zareagowałem odruchowo, zobaczyłem, pobiegłem i zacząłem ratować ludzi. Nie szukam rozgłosu.
Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?