Znani więzniowie Zakładu Karnego nr 1 w Strzelcach Opolskich

fot. Monika Kluf
- W tej celi siedział Jan Rulewski - wspomina Andrzej Kucharz. - Późniejszy działacz Solidarności w 1969 dostał wyrok za dezercję i przekroczenie granicy.
- W tej celi siedział Jan Rulewski - wspomina Andrzej Kucharz. - Późniejszy działacz Solidarności w 1969 dostał wyrok za dezercję i przekroczenie granicy. fot. Monika Kluf
Siedzieli tu oświęcimski kapo i twórca Bolka i Lolka, as wywiadu AK i solidarnościowi opozycjoniści. Andrzej Kucharz, były naczelnik więzienia, wie o nich wszystko.

Zakład Karny nr 1. Ponury gmach z czerwonej cegły cieszył się niegdyś sławą najcięższego więzienia w Polsce. Nie ze względu na sposób traktowania więźniów, lecz na liczbę złoczyńców najcięższego kalibru.

Tylko w 1975 r. w strzeleckiej "jedynce' siedziało 569 zabójców. Równie wielu było tu wtedy tylko sprawców mniej lub bardziej spektakularnych przestępstw na szkodę peerelowskiej gospodarki.

- Przewinęła się przez naszą "jedynkę' plejada naprawdę barwnych postaci - mówi podpułkownik Andrzej Kucharz, były naczelnik strzeleckiego więzienia.

Przepracował tu 31 lat. Zna historię zakładu jak nikt inny. Ma w pamięci numery cel, które zajmowali sławni "lokatorzy", daty ich wyjścia na wolność. Niektórych znał z opowieści, z wieloma sam rozmawiał. Słyszał o ludzkich dramatach, historiach, w oparciu o które powstał niejeden film.

Konsul ćwiczył maniery

Jak ta o Janie S. i jego szwagrze, sprawcach krwawej wiejskiej pasterki z 1976 roku. Wywabili z kościoła troje swoich odwiecznych wrogów. Potem przejechali ich autobusem. A że trzęśli całą wsią, od świadków brutalnego mordu zażądali przysięgi na krew i różaniec, że ich nie wydadzą. Jedna rodzina przekupić się nie dała i zabójcy trafili do strzeleckiego więzienia. A ci, co im ślubowali milczenie, dostali wyroki za krzywoprzysięstwo.

- Film nosił chyba tytuł "Wśród nocnej ciszy..." - przypomina sobie Andrzej Kucharz. - A skoro mowa o filmach - dodaje - to siedział u nas Henryk Ś., pamiętny "Konsul", którego tak wyśmienicie grał Piotr Fronczewski.

Wyrok dostał nie za udawanie austriackiego dyplomaty. Siedział w Strzelcach wcześniej za banalne przestępstwa gospodarcze popełnione na szkodę jednej ze śląskich kopalń, z pomocą dwóch ekspedientek z GS-owskiego sklepu. Był bardzo przekonujący, łatwo wzbudzał zaufanie.
- Czarne włosy, oczy piwne i tylko 164 cm wzrostu - strzela szczegółami rysopisu Hanryka Ś. Andrzej Kucharz. - Można by rzec, że nasz "Konsul" właśnie w Strzelcach przygotowywał się do tej życiowej roli.

Bardzo dużo czytał. Był sekretarzem redakcji więziennej gazetki "Prześwit". Pióro, zdaniem naczelnika Kucharza, miał znakomite. Na spacerniaku trzymał tylko z "inteligencją": skazanymi za przekręty dyrektorami, księgowymi, prawnikami, naukowcami. Nabierał ogłady.

Na oczach strażników wyrastał na światowca. Z tą wiedzą po opuszczeniu strzeleckiej "jedynki" łatwiej mu było udawać ludzi na stanowiskach i wyprowadzać w pole dygnitarzy. Skończył w zakładzie karnym w Rawiczu. Powiesił się w celi.
Mniej więcej w tym samym czasie co "Konsul" siedział w Strzelcach Ludwik Kalkstein vel Stoliński, as wywiadu Armii Krajowej, a potem agent gestapo w jej szeregach. Obciążony winą za schwytanie dwustu żołnierzy AK, pozostawił po sobie kronikę więziennego życia, spisaną pod koniec lat 60.

- Mamy ją w naszych archiwach - mówi podpułkownik.

Kapo nie miał życia

Siedział tu też "krwawy Franek", skazany na śmierć znany z okrucieństwa oświęcimski kapo. Zdarzyło mu się pomóc w obozie Józefowi Cyrankiewiczowi, który potem jako premier się odwdzięczył i załatwił oprawcy zamianę stryczka na 25 lat więzienia. Odsiedział cały wyrok. Współwięźniowie, dowiedziawszy się o jego przeszłości, nie dawali mu żyć. Na wolność wyszedł dwa tygodnie przed końcem kary.

Nie uniknął kryminału Arkadiusz Korobczyński, podporucznik Wojska Polskiego z obywatelstwem Związku Radzieckego. Wsławił się ucieczką na Bornholm supertajnym radzieckim iłem w 1949 r. Jako agent imperialistycznego wywiadu zamieszkał w Szwecji. Prowadził tam przez wiele lat działalność wywrotową polegającą na zakłócaniu wizyt dygnitarzy zza "żelaznej kurtyny" i psuciu im w ten sposób krwi. Wypuszczenie pomalowanych na czerwono dorodnych macior wprost pod koła limuzyny Nikity Chruszczowa to jego dzieło.

Po latach postanowił wrócić do Polski. Liczył na amnezję peerelowskich władz, ale się przeliczył. Z wyrokiem 12 lat więzienia za dezercję wylądował w Strzelcach we wrześniu 1974 r.

- Wierzył, że Szwecja się o niego upomni - przypomina sobie Andrzej Kucharz. - I tym razem wyszło na jego.
Szwedzki premier Olof Palme załatwił ułaskawienie krewkiego wywrotowca u samego Edwarda Gierka latem 1975 r., kiedy "pierwszy" był z wizytą w Szwecji.

Do krewkich należał też aktor i pisarz N., znany włamywacz, osadzony w Strzelcach za zabójstwo. Już wtedy, a był to rok 1973, otwarcie nazywał siebie pierwszym gejem Rzeczpospolitej. Czyli wiele lat przed tym, jak Tomasz Raczek i jego partner zostali najpiękniejszą parą IV RP.

W kryminale N. poświęcił się literaturze. A jego opiekunem literackim i mentorem był autor "Kolumbów" Roman Bratny. Przyjeżdżał często na widzenia. Naczelnik Kucharz pamięta, że twórczość N. (napisał między innymi książkę "Zbrodnia i...") ociekała seksem i często gęsto obrażała socjalistyczną moralność.

Bolek i Lolek jak Rembrandt

W latach 70. na siedem miesięcy trafił do Strzelec inny artysta - Alfred Ledwig. Okazało się, że ten twórca najpopularniejszego w PRL-u rysunkowego serialu "Bolek i Lolek" po godzinach, uzbrojony w ołówek, walczył z ustrojem.

To on wymyślił znak jednej z podziemnych organizacji z orłem w koronie i pracował nad szatą graficzną antypaństwowych ulotek. W kryminale też nie rozstawał się z ołówkiem. Oryginalnego Bolka i Lolka, jak nie przymierzając Rembrandta, chcieli mieć wszyscy - i bandyci, i strażnicy.

Do "jedynki" trafiało też sporo wrogów ustroju: Jan Lityński, założyciel Komitetu Obrony Robotników, Benedykt Czuma, działacz podziemnego "Ruchu", skazany na 6 lat więzienia za to, że chciał podpalić Muzeum Lenina w Poroninie, i dwóch jego kolegów z organizacji.

W celi nr 212 siedział późniejszy znany solidarnościowy działacz Jan Rulewski. Trafił do Strzelec na dwa miesiące w 1969 r. za dezercję i nielegalne przekroczenie naszej południowej granicy.

Siedział tu też Władysław Siła-Nowicki za działalność w AK. Został aresztowany w 1947 r. razem z podkomendnymi i rok później skazany na karę śmierci. Przed szubienicą uratowały go rodzinne koneksje. Okazało się, że ktoś z jego krewnych był spokrewniony z rewolucjonistą Feliksem Dzierżyńskim. Z tego powodu złagodzono mu wyrok na dożywocie. Wyszedł (przenoszony z kryminału do kryminału) w 1956 roku, dzięki amnestii. Był potem obrońcą w procesach rehabilitacyjnych żołnierzy AK, bronił działaczy "Solidarności" i kilku prawdziwych złoczyńców ze strzeleckiej "jedynki".

Łyskacz przez dziurkę

W Strzelcach siedział za niedyskrecję nadgorliwy współpracownik Służby Bezpieczeństwa. Ten były ksiądz zamienił koloratkę na tajniacki kołnierz, ale chwalił się tym na prawo i lewo, i w końcu dostał 8 lat za zdradę tajemnicy państwowej.

Strzeleckie cele zajmowali też obcokrajowcy. Jak Amerykanin Holly. Urodził się w Przemyślu, mieszkał w USA, w Niemczech prowadził firmę, a w Polsce w latach 70. załatwiał niebieskookie blond Słowianki nieciężkich obyczajów dla szejka Dubaju.

Trzy dziewczyny zdecydowały się zeznawać. Opowiedziały z detalami, jak i dzięki komu trafiły do "haremu", i jeszcze... że szejk lubił się kochać w podkoszulku. I tak Holly trafił do Strzelec za handel żywym towarem. Przybył tam z neseserem wypakowanym po brzegi luksusowymi w tamtych czasach trunkami.

Dogadał się z więźniami pracującymi w magazynie, którzy zlewali giny i "łyskacze" do słoiczka. - Rurką, przez dziurkę od klucza, którą zasysał inny więzień z drugiej strony drzwi, w hali, gdzie pracowali osadzeni - zdradza szczegóły procederu Andrzej Kucharz.

W ten sposób Holly z kumplami powoli, by nie podpaść, opróżniał neseser z koniaków i wódek, na które więziennych strażników nie było zwyczajnie stać.

Opuszczając kryminał, Holly miał zapłacić zasądzoną grzywnę. Chciał w złotówkach, ale polski wymiar sprawiedliwości uparł się na dolary. Amerykanin nie był zadowolony, ale zapłacił, by do Strzelec nie wracać.

Za to trzech radzieckich marynarzy ze Świnoujścia było gotowych zapłacić, żeby w strzeleckim więzieniu zostać jak najdłużej. Twierdzili, że mieli się tu znacznie lepiej niż w sojuszniczej armii. - Siedzieli za gwałt na prostytutce - przypomina sobie podpułkownik. - Skorzystali z usług i nie zapłacili, więc kobieta zgłosiła gwałt.

Kończyli karę tuż przed wyprowadzeniem z Polski radzieckich wojsk. Upomniała się o nich armia. Chłopcy pracowali w przywięziennych zakładach obuwniczych, zarabiali więcej, niż wynosił ich żołd. Przed wyjściem kupili sobie w więziennej kantynie ubrania, sprzęt elektroniczny, resztę wydali na konserwy. Kiedy dowódca zobaczył obładowanych paczkami podkomendnych, nie mieściło mu się w głowie, że on na wolności, z gwiazdkami na pagonach, nie dorobił się takiego bogactwa, jak oni w kryminale.

Do bardziej egzotycznych więźniów należał zdolny Nigeryjczyk, który w swojej ojczyźnie studiował na poważnej uczelni... metafizykę, a w Polsce - medycynę. Dorabiał sprowadzaniem zagranicznych aut. Skończył na pobraniu zaliczek. Żadna magia nie pomogła mu, kiedy jego klienci upomnieli się o pieniądze. Pokój w akademiku zamienił na więzienną celę.

O tym, że w Strzelcach władza zapuszkowała Wicherka, prezentera pogody za czasów głębokiej komuny, krążą legendy, podobnie jak o jego prognozach. Zapowiedzi nadciągających zza Buga szkodliwych niżów i wyżów miał przekuwać w czytelne dla widzów polityczne aluzje.

- Nie, Wicherek u nas nie siedział - prostuje Andrzej Kucharz. - Przyznaję, że słyszałem takie plotki, ale nie wiem, skąd się wzięły. Może bywał tu z artystami, których wielu przyjeżdżało, by dostarczyć więźniom trochę rozrywki.

Wchodzimy do dawnej celi 212. Ciasno. Osadzeni zrywają się z pryczy. Stają karnie przed dawnym naczelnikiem więzienia i wychowawcą. - A wiecie, panowie, kto tu siedział? - pyta. - Nie - kręcą ogolonymi na zero głowami. - Jan Rulewski. - A wiecie kto to taki? - Nie. - Ech... - kwituje podpułkownik. - O, a to była jego prycza - pokazuje na gładko zasłane piętrowe łóżko, wspominając jednego ze słynnych więźniów, jak dyrektor renomowanego liceum sławnego absolwenta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska